40 lat po dramacie Landshuta wrak samolotu wraca do Niemiec
15 września 2017Istnieje kilka zdjęć, które większości Niemców, przynajmniej tych starszych, od razu przywodzą na myśl czasy terroru Frakcji Czerwonej Armii RAF. Podziurkowany kulami Mercedes porwanego Hannsa Martina Schleyera, skruszony kanclerz Helmut Schmidt składający kondolencje wdowie po Schleyerze, czy zdjęcie Boeinga 737-200, który latał w barwach Lufthansy z nazwą Landshut. To właśnie ten samolot uprowadzili czterdzieści lat temu palestyńscy terroryści współpracujący z RAF. Odyseję porwanych pasażerów Niemcy śledzili z zapartym tchem.
Landshut od kilku lat stoi na cmentarzysku samolotów w Fortalezie w Brazylii. Teraz szykuje się do ostatniego lotu. Być może jeszcze w tym miesiącu pojawi się na terenie muzeum lotnictwa we Friedrichshafen w Badenii-Wirtembergii. Landshut nie poleci jednak o własnych siłach. Właśnie stracił skrzydła. Tylko w ten sposób zmieści się na pokład potężnego rosyjskiego Antonowa, który przewiezie go przez Atlantyk. Operacja finansowana jest częściowo z niemieckiego budżetu. W maju tego roku ministerstwo spraw zagranicznych kupiło wrak za niecałe 20 tys. euro. Politycy doszli do wniosku, że tak ważny symbol niemieckiej historii nie powinien rdzewieć gdzieś w południowej Ameryce.
13 października 1977 roku terroryści z Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny uprowadzili Boeinga lecącego z Majorki do Frankfurtu. Terroryści domagali się uwolnienia więzionych w Niemczech działaczy tak zwanej pierwszej generacji RAF. Po przystankach w Rzymie, na Cyprze, w Dubaju, Bahrajnie i Jemenie samolot z 86 pasażerami zatrzymał się w końcu w Mogadiszu w Somali. Dramat pasażerów zakończyła dopiero brawurowa akcja niemieckiej jednostki specjalnej GSG9. Zakładnicy zostali uwolnieni, porywacze zabici albo aresztowani.
Po porwaniu Landshut przez siedem lat latał jeszcze w barwach Lufthansy, następnie wielokrotnie zmieniał właściciela. Do 2008 roku służył jako maszyna transportowa jednej z lokalnych linii lotniczych w Brazylii. Teraz wróci do Niemiec i odzyska dawny blask, przypominając jeden z najbardziej niespokojnych okresów w najnowszej historii RFN.
Wojciech Szymański