"Padł tylko jeden wystrzał"
25 lutego 2018Deutsche Welle: Czechosłowacja była po II wojnie światowej państwem demokratycznym, nawet jeśli nie była to pełna demokracja. Jak więc było możliwe, że komunistom udało się przejąć władzę bez bezpośredniego wsparcia z zewnątrz, ze Związku Sowieckiego?
Petr Koura*: Pytanie, czy Czechosłowacja była państwem demokratycznym, skoro sami czechosłowaccy politycy tę demokrację ograniczyli?
Po pierwsze, wprowadzili regulację dotyczącą liczby partii politycznych. Na mocy tak zwanego koszyckiego programu rządowego z kwietnia 1945 roku został wprowadzony Front Narodowy, w ramach którego mogły istnieć tylko cztery partie polityczne w Czechach i cztery na Słowacji. Nie wolno było założyć żadnej nowej. Jej twórcom groziłoby ściganie za nielegalną działalność.
Kolejnym elementem ograniczania demokracji było wypędzenie niemieckich współobywateli, którzy przedtem na mocy dekretu prezydenta Edvarda Benesza zostali pozbawieni czechosłowackiego obywatelstwa. Nie twierdzę, że wszyscy byli niewinni. Ale należało zbadać, co kto zrobił, a nie stosować tej samej miary do wszystkich.
Trzeci element to rozprawa z kolaborantami, zwana retrybucją [sprawiedliwą odpłatą – przyp. red.]. Stworzone zostały nadzwyczajne sądy ludowe. Skazany przez taki sąd, nie miał możliwości odwołania się. Mógł jedynie prosić o ułaskawienie prezydenta. W wielu wypadkach dochodziło jednak do wykonania najwyższego wyroku – kary śmierci – w godzinę po ogłoszeniu. Nie było nawet technicznych możliwości, żeby prezydent mógł się odnieść do ewentualnej prośby ułaskawienia. To było zaprzeczeniem reguł państwa prawa.
DW: Czym był „zwycięski luty”? Rewolucją? Puczem?
PK: Ja bym to nazwał przewrotem zorganizowanym przez jedną grupę polityczną [Komunistyczną Partię Czechosłowacji], która wprawdzie wygrała wybory w ’46 roku, ale nie miała większości. W lutym ’48 roku zdobyła niekontrolowaną władzę polityczną, używając niedemokratycznych metod, jak paramilitarne Milicje Ludowe [odpowiednik polskiego ORMO zwany „uzbrojoną pięścią klasy robotniczej”], czy też Akcyjne Komitety Frontu Narodowego [nieprzewidziane obowiązującym prawem grupy aktywistów prowadzące czystki w fabrykach, szkołach, urzędach, a nawet w ministerstwach i w parlamencie].
Ktoś może zwrócić uwagę, że komuniści mieli fotel premiera już od ’46 roku. W rządzie byli jednak oponenci, istniał jakiś system kontroli, nawet jeśli jedynie ograniczony. Po lutym ’48 roku już niczego takiego nie było.
Polakom może się to wydawać trochę dziwne, bo w Polsce trwała w tym czasie wojna domowa. U nas do niczego podobnego nie doszło. Wręcz przeciwnie, była tendencja, by się porozumieć. W efekcie przejęcie władzy przez komunistów odbyło się bez przemocy, było…
DW: …aksamitne?
PK: …aksamitne. Chciałoby się wręcz powiedzieć, że odbyło się bez jednego wystrzału. Ale ten jeden jednak padł. Stało się to 25 lutego, podczas demonstracji studentów, którzy szli na Praski Zamek, by wesprzeć prezydenta Edvarda Benesza. Chcieli, żeby nie przyjmował dymisji ministrów. [20 lutego do dymisji podało się dwunastu niekomunistycznych członków rządu, 25 lutego dołączyli kolejni dwaj. Liczyli na to, że prezydent ich rezygnacji nie przyjmie, lecz rozpisze nowe wybory, w których komunistom nie uda się już powtórzyć sukcesu sprzed dwóch lat.]
Ale Benesz wtedy już zadecydował, że dymisję przyjmie. Komuniści wiedzieli, że zwyciężyli i pokazali muskuły. Rozpędzili studencką demonstrację przy pomocy Ludowych Milicji. To wtedy doszło do najprawdopodobniej przypadkowego wystrzału w kierunku tłumu. Jeden z uczestników demonstracji, nazywał się Josef Rzehounek, został zraniony w nogę.
DW: I to był jedyny wystrzał „zwycięskiego lutego”?
PK: Jeden jedyny. Nie padł z Aurory, leczy z broni pod Praskim Zamkiem.
"Nie wszystko było z góry przesądzone"
DW: Dla prezydenta Benesza była to druga wielka przegrana. [Pierwszą było Monachium 1938, decyzja mocarstw o oddaniu Sudetenlandu III Rzeszy i południowej Słowacji Węgrom.] Czy mógł on odwrócić bieg historii? Albo ktoś inny, bardziej zdecydowany, gdyby był na jego miejscu?
PK: Sądzę, że tak. Nie jestem zwolennikiem tezy, że wszystko było z góry przesądzone. Nie bez znaczenia był też fakt, że Benesz był chory. Nie był już tym pełnym sił mężczyzną, jak we wrześniu ’38 roku.
DW: Ale on się przecież poddał i w ’38 roku!
PK: Poddał się. Ale walczył. Stawiał opór, ogłosił mobilizację. W ’48 roku bardzo szybko skapitulował. Ale zrzucanie na niego całej winy za ten kryzys być może nie jest całkiem stosowne, skoro wywołali go demokratyczni politycy, którzy nie mieli przygotowanego scenariusza.
Benesz wprawdzie podpisał się pod nominacją nowego gabinetu Klementa Gottwalda. Ale potem, w maju 1948 roku, abdykował, gdy komuniści przyjęli nową, niedemokratyczną konstytucję, której nie chciał podpisać.
DW: Czy z tych wydarzeń ’48 roku można wyciągnąć jakieś wnioski na dziś?
PK: Z całą pewnością. Demokratyczni politycy zgadzali się na podważanie demokratycznych mechanizmów i taktyką salami [plasterek po plasterku] ustępowali ze swoich pozycji, zakładając, że na koniec i tak pokonają komunistów. W ten sposób podcinali jednak gałąź, na której siedzieli. W tym widzę pierwszą lekcję na dziś.
Drugą jest nauka z wciągania zmanipulowanych mas do podejmowania decyzji politycznych. Czechosłowacja była demokracją przedstawicielską. Odbyły się wybory, nawet jeśli nie całkiem swobodne, parlament wybrał prezydenta. Tymczasem komuniści zaczęli argumentować głosem ludu: „Ludzie wylegli na ulice i domagają się realizacji naszego rozwiązania kryzysu”. Demokracja przedstawicielska działa jednak inaczej.
Podobne elementy możemy widzieć dziś w czeskiej polityce, kiedy mówi się, że trzeba dać narodowi więcej władzy, więcej uprawnień. To może wyglądać pociągająco: dajmy ludziom przestrzeń, by mogli się wypowiedzieć. W końcu w naszej konstytucji jest napisane, że „cała władza pochodzi od narodu”. Ale masami można niezwykle łatwo manipulować i włączanie ich w proces podejmowania decyzji nie musi prowadzić do dobrych zakończeń.
DW: Przejdźmy do czasu po „zwycięskim lutym”. Jak to możliwe, że w demokratycznej przedtem Czechosłowacji, nawet jeśli była to demokracja ograniczona, stalinizm przeżył aż do lat 60-tych, czyli dużo dłużej, niż w krajach sąsiednich?
PK: To jest dobre pytanie, na które teraz nie znajdę chyba odpowiedzi. Musiałbym się nad tym zastanowić. Ale nie jestem pewien, czy stalinizm przetrwał u nas do połowy lat 60-tych.
DW: W każdym razie do początku.
PK: To na pewno.
DW: A Novotny był prezydentem do ’68 roku.
PK: Tak, zgadza się.
DW: A może stało się coś takiego, jak po bitwie na Białej Górze [w 1618 roku], w której zostały zniszczone elity narodu?
PK: Z pewnością. Elity zostały zniszczone już w latach 50-tych. Liberalizacja przebiegała u nas falami, cyklicznie, nie był to proces liniowy. Nie jestem w stanie w tej chwili opisać wszystkich czynników, które odegrały ważną rolę. Z całą pewnością należy do nich zniszczenie inteligencji i strach przed kolejnymi prześladowaniami politycznymi. A może także ten kawałek czeskiej postawy narodowej, której elementem jest skłonność do przystosowywania się.
DW: Dziękuję Panu za rozmowę.
rozmawiał Aureliusz M. Pędziwol
* Czeski historyk i politolog Petr Koura (urodzony w 1978 roku) jest wykładowcą historii najnowszej na praskim Uniwersytecie Karola. Zajmuje się czeską polityką i kulturą XX wieku, historią Protektoratu Czech i Moraw oraz tematyką historyczną w czeskiej kinematografii. Uprzednio pracował w Instytucie Badań Reżimów Totalitarnych (czeskim odpowiedniku polskiego IPN), Instytucie Historii Najnowszej Czeskiej Akademii Nauk i w Czesko-Niemieckim Funduszu Przyszłości.
Czytaj także: Czechosłowacja i Jugosławia. Dwie historie, dwie drogi