Aneksja ukraińskich terenów. Niewielki wybór dla mieszkańców
3 października 2022„Dla mnie nie są ważne granice i terytoria państwowe, ale los ludzi”. To cytat z wywiadu udzielonego przez prezydenta Rosji Władimira Putina gazecie „Bild" w styczniu 2016 roku. Tematem była wówczas aneksja Krymu. Obecnie szef Kremla ponownie używa siły, aby zmienić granice Ukrainy. Półroczna okupacja została zastąpiona włączeniem obwodów ługańskiego, donieckiego, chersońskiego i zaporoskiego do Federacji Rosyjskiej.
Podczas gdy Moskwa grozi, że w obronie nowych terytoriów użyje wszystkich rodzajów broni, w tym nuklearnej, Ukraina i większość krajów na świecie oświadcza, że nie uznaje ani samej aneksji, ani poprzedzających ją „referendów", w których większość rzekomo głosowała za aneksją. Kim są te miliony Ukraińców mieszkających po drugiej stronie frontu i co się dla nich zmieni?
Różne nastroje w Doniecku i Chersoniu
Chociaż dokładna liczba osób zamieszkujących okupowane terytoria nie jest znana, mowa jest o kilku milionach ludzi. Mimo że aneksja odbyła się jednocześnie we wszystkich regionach, nastroje tam są bardzo różne. W Donbasie od 2014 roku trwa przymusowa selekcja. Setki tysięcy, głównie młodych ludzi, opuściło samozwańcze „republiki" i przeniosło się do Rosji lub do części Ukrainy kontrolowanej przez Kijów. Pozostali starsi, którzy nie mogli wyjechać lub poparli separatystów.
– Dla niektórych spełni się to, czego już zawsze chcieli. Zawsze w społeczeństwie są grupy, które kolaborują – mówi Andreas Umland, ekspert Sztokholmskiego Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich (SCEEUS). Wydaje się, że na wschodzie jest ich więcej niż na południu Ukrainy, ale nie ma na ten temat dokładnych danych.
Część mieszkańców Donbasu poparła aneksję także ze strachu przed ukraińskim sądem po powrocie ukraińskiej władzy – mówi Siergiej Garmasz, pochodzący z Doniecka redaktor naczelny gazety internetowej „Ostrow" i były członek trójstronnej grupy kontaktowej ds. realizacji porozumień mińskich. – Tacy ludzie tłumaczą, że głosowali na 'tak', bo jeśli Ukraina wróci, będą mieli dokąd uciec, czyli do Rosji – dodaje Garmasz. Ile jest takich osób, tego nie wie nikt.
Podobnie jak na okupowanych terenach Donbasu na południu Ukrainy oraz w części obwodów chersońskiego i zaporoskiego w ciągu pół roku okupacji zaszły pewne zmiany społeczne, choć niezbyt znaczące. Setki tysięcy osób uciekło, ale wśród tych, którzy zostali, jest nadal wielu zwolenników Kijowa. Świadczą o tym protesty z ukraińskimi flagami, które miały miejsce w pierwszych tygodniach i miesiącach po inwazji. – W Chersoniu i Zaporożu wielu ludzi nienawidzi Rosji, a w Doniecku i Ługańsku od ośmiu lat ludzie mają głowy nabite propagandą – mówi Garmasz.
Miliardy na wsparcie anektowanych terytoriów
W przeciwieństwie do Krymu, gdzie w momencie aneksji w 2014 roku mieszkało dwie trzecie etnicznych Rosjan, na wschodzie i południu Ukrainy jest ich mniej niż połowa. Według spisu ludności z 2001 roku najwyższy odsetek Rosjan – około 40 procent – był na początku wojny w 2014 w obwodach donieckim i ługańskim. W Zaporożu i Chersoniu jest to odpowiednio około 25 i 15 procent.
Na pierwszy rzut oka formalna aneksja niewiele zmieni w życiu na tych terenach, które od pół roku znajdują się pod faktyczną kontrolą Rosji. Doświadczenia z Krymu dają wyobrażenie o tym, jak mogą potoczyć się wydarzenia. Będzie to mieszanka kija dla dysydentów i marchewki dla lojalnych. Wzrosną płace i emerytury, a Rosja będzie starała się odbudować zniszczoną infrastrukturę. W czwartek, 29 września, konkretną liczbę podał wiceszef administracji Kremla Siergiej Kirijenko. Według niego 3,3 mld rubli (ok. 58 mln euro) zostanie przeznaczone na „projekty wsparcia" dla nowych terytoriów.
Wszystko, co ma związek z Ukrainą, zostanie jak najszybszej zastąpione rosyjskim odpowiednikiem: prawo, waluta, operatorzy telekomunikacyjni, język, edukacja. Jednym z głównych celów jest powrót do kulturowej rusyfikacji regionów, które Kreml historycznie uważa za swoje.
Jak będzie wyglądał ruch partyzancki?
Mieszkańcy anektowanych regionów prawdopodobnie będą musieli dokonać wyboru: albo zaakceptują zmiany, albo stawią im opór – narażając swoje życie. – To jest trudna decyzja – wyjaśnia Andreas Umland. Według niego wielu będzie „zdesperowanych, bo nie potrafią dokładnie ocenić dalszego biegu wydarzeń". Nie wiadomo bowiem, jak długo Rosja pozostanie i jak szybko Ukraina może odzyskać te terytoria. Są już doniesienia o represjach, o aresztowaniach i torturach osób sympatyzujących z Kijowem. Doświadczenia Krymu pokazują, że prześladowanie dysydentów może trwać latami.
Wszystkich mężczyzn czeka specjalny test, bo prawdopodobnie zostaną powołani w skład rosyjskiej armii na wojnę z Ukrainą. Być może Kreml chce też w ten sposób zmniejszyć ryzyko powstania ruchu partyzanckiego. Dotychczas dawał on o sobie znać na południu kilkoma atakami na osoby współpracujące z okupantami. Siergiej Garmasz uważa jednak, że stoją za tym ukraińskie służby specjalne. Nie spodziewa się on masowego ruchu partyzanckiego na wzór tego, który miał miejsce na ukraińskim terytorium w czasie II wojny światowej, częściowo ze względu na dzisiejsze techniczne możliwości śledzenia. – Działania partyzanckie dziś i w czasie II wojny światowej to są różne rzeczy. Teraz są kamery wideo i inwigilacja telefonów. To, co widzimy, to działanie zorganizowanych grup kierowanych przez służby specjalne – ocenia Garmasz.
Ukraińcy na wschodzie i południu będą testowani na różne sposoby, by sprawdzić, jak bardzo są lojalni wobec nowego rządu, na przykład przy uzyskaniu rosyjskiego obywatelstwa. Tak było na Krymie i w Donbasie, gdzie ten proces rozpoczął się wiele lat temu. Ale mogą być też różnice w stosunku do scenariusza krymskiego. Obserwatorzy nie spodziewają się na przykład przesiedlenia na dużą skalę z Rosji, jak to miało miejsce na półwyspie. Powodem są trwające działania wojenne. – Nie będzie też powrotu byłych mieszkańców Doniecka z Rosji, gdzie są wykorzystywani jako siła robocza, zwłaszcza że w Donbasie nie ma miejsc pracy. Główne przedsiębiorstwa zostały zniszczone – mówi Siergiej Garmasz.
– Atrakcyjność tych terytoriów dla Rosji będzie niewielka – uważa też Andreas Umland. – Rosjanie będą się bali, że znów będą musieli wyjechać. To się nie uda.
Czy Janukowycz i Azarow wrócą do Doniecka?
Pytanie, kto może utworzyć nową regionalną władzę państwową, wciąż pozostaje otwarte. Czy na czele anektowanych terenów staną miejscowi Ukraińcy, czy będą to urzędnicy przysłani przez Rosję?
Dotychczas rosyjscy okupanci polegali na członkach byłej prorosyjskiej „Partii Regionów” eks-prezydenta Wiktora Janukowycza, którzy uciekli do Rosji w 2014 roku. Czy on sam, jego premier Mykoła Azarow i inni przedstawiciele dawnych ukraińskich elit powrócą teraz do Donbasu? Eksperci tego nie wykluczają, ale nie wierzą, że ci ludzie znowu uzyskają władzę. W międzyczasie w Ukrainie uformowały się nowe elity, które nie oddadzą swoich pozycji – uważa dziennikarz Siergiej Garmasz. Być może kierownictwo regionów przejdzie od Ukraińców do urzędników z Rosji, bo o takim scenariuszu pisała rosyjska prasa. Na niektórych poziomach ten proces już się rozpoczął.