Barka w Berlinie: pierwsze powroty bezdomnych do Polski
6 października 2018Z życiem na ulicy postanowił zerwać Marek z zachodniej Polski, walczący od roku o przetrwanie w Berlinie.
Oczekując na dworcu Ostbahnhof na pociąg do Poznania, 52-letni mężczyzna z wyraźną ulgą opowiada dziennikarzowi Deutsche Welle o swoich przeżyciach, które doprowadziły go do bezdomności i życia w „alternatywnym świecie”, niedostępnym dla zwykłych mieszkańców stolicy Niemiec.
„Byłem piekielnie zmęczony. Cieszę się, że mam to wszystko poza sobą” – mówi Marek popijając kawę w dworcowym McDonaldzie. – Wracam do Polski i chcę zacząć życie na nowo. Będę pracował. Sam nie dam rady, nie podniosę się, potrzebuję pomocy – deklaruje.
Typowa historia
Jego historia jest typowa dla Polaków, którzy po wielu tarapatach, nierzadko oszukani przez nieuczciwych przedsiębiorców, lądują bez żadnych perspektyw na berlińskiej ulicy. Strona niemiecka szacuje ich liczbę w Berlinie na 1500 – 4000, polskie władze mówią o maksymalnie 1600 bezdomnych rodaków.
– Żyłem przez sześć lat w Holandii, w Hadze. Tam mieszkałem i pracowałem. Gdy dostałem wylewu, straciłem pracę, partnerka zostawiła mnie na lodzie. Zaczęło brakować mi pieniędzy, musiałem zrezygnować z mieszkania – opowiada Marek.
W tej sytuacji za dobre wyjście uznał ofertę pracy w Berlinie. – Znajomy zaproponował, więc przyjechałem. Jestem hydraulikiem-kafelkarzem, pracowałem kilka miesięcy na remontówce, ale nie dostałem wypłaty – wspomina.
Kolejna praca, znaleziona dzięki polskiemu koledze z noclegowni, też nie wypaliła. – Po trzech miesiącach szef pojechał na wakacje i tyle go widziałem – opowiada. Poszukiwania szefa zakończyły się niepowodzeniem. – Taki już tutaj nie mieszka – powiedziano mi.
Równia pochyła
Mężczyzna znalazł się na równi pochyłej. – Z dnia na dzień staczałem się, bez meldunku nie mogłem znaleźć pracy. Spałem na chodniku. Przeżyłem tylko dzięki misjom (placówkom Stadtmission – organizacji pomagającej bezdomnym). Tam można dostać śniadanie, obiad, kolację. Tak żyłem przez kilka miesięcy – opowiada.
Marek przyznaje, że po pewnym czasie zaczął kraść. „Mówiąc dokładniej, ja wynosiłem tylko towar, który przekazywałem innym. To zorganizowany system” – tłumaczy. Werbowanie bezdomnych do takich akcji jest jego zdaniem na porządku dziennym.
– Najczęściej wynosi się kawę, czekoladę, maszynki do golenia i perfumy. Wcześniej specjaliści usuwali z towarów elektronicznie zabezpieczenia, a ja wynosiłem je w torbie. Nigdy nic nie piszczało. Nikt mnie nie złapał. Było dużo zamówień. To jest system – opowiada Marek.
Solidarność to mit
Między bezdomnymi, nawet pochodzącymi z tego samego kraju, nie ma żadnej solidarności. Jest tylko chęć zysku. Liczy się własny tyłek i nic więcej. Wzajemny szacunek między ludźmi ulicy? To mit, nic takiego nie istnieje. Jest alkohol, są narkotyki i nic więcej.
Pracownicy Barki od września odwiedzają miejsca, gdzie przebywają bezdomni, szukają kontaktu z Polakami, informują ich o możliwości powrotu. W ten sposób o możliwości zamieszkania w domu prowadzonym przez Fundację dowiedział się Marek.
– To był przypadek. Poszedłem do Stadtmission na śniadanie i spotkałem tam Piotra. Zaproponował mi powrót i miejsce w Barce – opowiada Marek.
Piotr jest jednym z tzw. liderów Fundacji – osób, które same były przez długi czas w szponach nałogu, a po przezwyciężeniu uzależnień, wspomagają swoim doświadczeniem pracowników socjalnych.
58-letni mężczyzna związany jest z „Barką” od 20 lat. Dopiero za trzecim razem zerwał na dobre z alkoholem, od 12 lat mieszka we wspólnocie fundacji w Strzelcach Opolskich.
Barka daje szansę
– Barka jest dla ludzi, którzy chcą pracować nad sobą, walczą z nałogami. Oferujemy różne możliwości rozwoju, w tym dokształcające kursy zawodowe. Jest jeden warunek – nie wolno zapić – mówi szefowa Barki Ewa Sadowska.
Marek ma trafić do placówki Barki we Władysławowie pod Poznaniem. – To miejsce, w którym w 1989 roku Barka narodziła się. Moi rodzice Tomasz i Barbara Sadowscy wprowadzili się wtedy z 25 osobami do opuszczonego budynku szkoły – opowiada Ewa Sadowska, kontynuująca dzieło rodziców.
Na pytanie, dlaczego wcześniej nie zdecydował się na powrót, Marek ma gotową odpowiedź: wstyd. – Wstydziłem się wracać, przede wszystkim wstydziłem się mamy. Gdy zjawiałem się w domu, zawsze żywiła mnie, ale to przecież wstyd, żeby 52-letni chłop utrzymywany był przez 80-letnią matkę – tłumaczy.
Współpracujący z Barką pracownik socjalny Wojciech Greh poinformował Deutsche Welle, że Marek jest ósmą osobą, która po kontakcie z Fundacją zdecydowała się na powrót.
Niemieckie organizacje charytatywne oferują szeroką pomoc dla bezdomnych. Istnieje rozbudowana sieć noclegowni, miejsc gdzie można dostać ciepły posiłek, jest też pomoc medyczna, także dla osób nieubezpieczonych.
– Pomoc doraźna jest skuteczna, ale powstaje pytanie, co dalej z rodakami, którzy sobie nie poradzili. Mogą się najeść, wykąpać, dostać czyste skarpetki, ale co dalej? Nadal zostają na ulicy, zbierają butelki, piją, biorą narkotyki. Barka daje im szansę na zmianę życia – mówi Sadowska.
Czy sobie poradzi w Polsce? Marek jest optymistą. – Ulica sprowadza ludzi na ziemię – ulica uczy pokory – mówi.
Barka działa od września głównie w dzielnicy Mitte – śródmieściu stolicy Niemiec, w okolicach dworca głównego i parku Tiergarten, czyli w miejscach, w których często pod gołym niebem, przebywa i nocuje wielu bezdomnych. Dwuosobowy team Fundacji systematycznie odwiedza ośrodki pomocy dziennej, noclegownie, jadłodajnie i inne miejsca, w których pojawiają się bezdomni.
Pieniądze są, ale za mało
Senat RP przyznał „Barce” na projekt berliński kwotę 150 tys. PLN – zaledwie jedną czwartą kwoty, o jaką fundacja zabiegała we wniosku. Pieniędzy starczy tylko do końca roku. – Złożymy wniosek o kontynuację finansowania projektu – zapowiada Sadowska. Termin składania nowych podań upływa 7 listopada. W przypadku decyzji pozytywnej kolejne środki wpłyną dopiero na wiosnę. To oznacza, że w newralgicznym okresie zimowym od stycznia do marca pracownicy Barki będą musieli zakończyć działalność.
Działalnością „Barki” bardzo interesują się władze Berlina. Przedstawiciele fundacji spotkali się na początku września z sekretarzem stanu do spraw socjalnych Alexandrem Fischerem. – Senat (rząd landu Berlin) interesuje się naszą akcją i bardzo nas popiera. Berliński rząd jest świadomy tego, że finansowanie z Polski zakończy się w styczniu – zaznacza Sadowska.
Niemieckie media od dłuższego czasu poświęcają dużo uwagi sytuacji bezdomnych Polaków w Berlinie. W styczniu minister spraw socjalnych landu Berlin Elke Breitenbach zorganizowała pierwszą konferencję poświęconą problemowi bezdomności i sposobom walki z tym zjawiskiem. Powołano sześć grup roboczych, które pracują nad opracowaniem strategii pomocy bezdomnym.