Daria z dworca Zoo
3 sierpnia 2011„Daria, załatwisz koc?” – pyta zarośnięty człowiek w poplamionym t-shircie. „W nocy ciągle jest zimno” – tłumaczy. Daria – młoda, wysoka szatynka w niebieskiej, służbowej kamizelce misji ewangelickiej – tylko znacząco kiwa głową. Dobrze wie, czego potrzebują tacy ludzie jak on. Zna ich wszystkich.
Daria Janowiak ma 24 lata. W misji ewangelickiej przy dworcu Zoologischer Garten pracuje ponad rok. Ale dopiero od 1 maja ma umowę o pracę. Do misji zgłosiła się sama. Została przyjęta na wolontariat. Tak pracowała rok. Kierownictwo misji doceniło jej zaangażowanie. Postanowiło ją zatrudnić.
„Staraliśmy się przez pół roku” – opowiada Daria – „Ale Federalny Urząd Pracy konsekwentnie odmawiał. Urzędnicy twierdzili, że na to stanowisko można znaleźć Niemca lub obcokrajowca, który jest w lepszej sytuacji prawnej niż ja”. To znaczy, studiuje w Niemczech. A Daria kończy studia na Uniwersytecie Szczecińskiem. Broni pracy na temat sytuacji bezdomnych w Berlinie.
Co Polak to Polak
Wszystko zmieniło się wraz ze zniesieniem barier na niemieckim rynku pracy. 1 maja Daria rozpoczęła pracę na etacie. „Nareszcie czuję się normalnie, jak każdy inny obywatel” - mówi. Kierownictwu misji zależało na polskiej pracownicy. „Kiedy ktoś potrzebujący widzi, że może porozumieć się w swoim ojczystym języku, to tak, jakby już otrzymał pierwszą pomoc” – tłumaczy rzeczniczka misji Ortrud Wohlwend.
A Polaków domisji na Zoo trafia mnóstwo. „Przed rokiem było ich ze 30 procent, teraz jest to połowa naszych klientów” - mówi Daria. Codziennie przychodzi około 50-ciu Polaków. Bezdomnych, uzależnionych, bezradnych.
Są też tacy, którzy do Berlina przyjechali po 1 maja, licząc na to, że praca leży tu na ulicy. „Kiedy jednak dowiadują się, gdzie trzeba iść i co trzeba załatwić, zaczynają się problemy. I najczęściej zostają na ulicy. A potem poznają innych bezdomnych Polaków i wpadają w spiralę nałogów – wzdycha Daria.
W misji proszą o jedzenie, ubranie, ciepłe koce na noc. Darię znają i wiedzą, że mogą na nią liczyć. „Polak na misji da ci to, co ma najlepszego – ciuchy, skarpety, slipy, wszystko nówki” – mówi około 30-letni mężczyzna z przekrwionymi oczyma. Przedstawia się jako Marcel z Krakowa i mówi, że pracował w Wiedniu jako kucharz. Stracił pracę, bo nie zna niemieckiego.
„Poszedłem do Niemca na misji. Dał mi spodnie w kant. A ja mam adidasy, to jak ja będę w takich spodniach chodził?” – pyta retorycznie Marcel. Spod rozchełstanej koszuli wyzierają niezbyt profesjonalnie zrobione tatuaże. Jego nowe jeansy pasują do adidasów. „Daria mi załatwiła. Bo Niemiec Niemcowi odda najlepsze rzeczy. A co Polak, to Polak” – uśmiecha się znacząco.
Wyrwać się z dworca
Z takimi ludźmi jak Marcel Daria chciała pracować zawsze. „Interesowała mnie praca socjalna, a nie potrafię pracować z dziećmi ani z młodzieżą” – mówi 24-latka. „Z bezdomnością łączą się uzależnienia od alkoholu i narkotyków, przemoc, inne problemy, a ja lubię sobie stawiać wysoko poprzeczkę” – tłumaczy.
Choć rodzice w rodzinnym Międzyrzeczu nie byli zachwyceni, postawiła na swoim i wyjechała do Berlina. Miasta, które ciągnęło ją od dzieciństwa. „To jest wspaniałe miasto dla młodych ludzi, tu jest prawdziwe poczucie wolności” – mówi Daria.
Tu jest również dworzec Zoologischer Garten – kiedyś główny węzeł kolejowy Berlina Zachodniego i centrum narkotykowego życia tej klaustrofobicznej metropolii. Opisała je Christiane F. w słynnej książce „My, dzieci z dworca Zoo”.
Daria przeczytała ją w wieku 12. lat. Tyle samo miała Christiane, kiedy trafiła na dworzec. Opis narkotykowego piekła zrobił na Darii piorunujące wrażenie. „Ta książka jest niewiarygodnie mocna. Zapadła mi w pamięć. Ona była impulsem, żeby pomagać bezdomnym i uzależnionym. I żeby wyjechać do Berlina” – opowiada.
Dziś Daria Janowiak pracuje w tym miejscu. Jak mówi, „kiedyś były dzieci z dworca Zoo, dzisiaj są dorośli na dworcu Zoo. Ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo. Żeby pomóc ludziom wyrwać się z dworca.”
Maciej Wiśniewski, Berlin
red. odp.Alexandra Jarecka