"Berliner Zeitung" i cień Stasi
21 listopada 2019Jednym z powodem upadku dyktatury Niemieckiej Republiki Demokratycznej było to, że zadaniem gospodarki centralnie planowanej było zarządzanie niedoborem. Pomarańcze, samochody albo nowoczesne mieszkanie nie były oczywistością - wręcz przeciwnie. Jeżeli cokolwiek kwitło, to jedynie rozdęte urzędy i instytucje państwowe. Najsłynniejszym przykładem jest Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa, potocznie nazywane Stasi. Jednym z jego najważniejszych zasobów była ogromna armia tzw. nieoficjalnych współpracowników (po niemiecku Inoffizieller Mitarbeiter, IM). W momencie pokojowej rewolucji i upadku NRD na przełomie 1989 i 1990 roku, dla Stasi szpiegowało prawie 190 tysięcy osób. Komunistyczne państwo niemieckie miało wówczas 17 milionów mieszkańców, co oznacza, że jedna osoba na 90 była IM. Niektórzy działali z przekonania, niektórzy z oportunizmu, a niektórzy byli ofiarami szantażu.
Była gazeta SED w ręku szpiega Stasi
W tym kontekście pojawia się nazwisko byłego żołnierza Holgera Friedricha. Między 1987 a 1989 rokiem składał on raporty obciążające kolegów z Narodowej Armii Ludowej i z otoczenia Kościoła. Sam też był na celowniku Stasi. Sprawca i ofiara w jednej osobie? Kilka dni po zdemaskowaniu go przez gazetę „Welt am Sonntag” nikt nie może ocenić tego z pewnością. I prawdopodobnie tylko nieliczni, których ta historia bezpośrednio dotyczy, interesowaliby się byłym IM o pseudonimie „Peter Bernstein”, gdyby niedawno 53-latek nie zaangażował się w branżę medialną.
Po sprzedaży „Berliner Zeitung”, niegdyś jedna z najbardziej znanych gazet w dawnej NRD, znalazła się w rękach byłego szpiega Stasi. Ta historia niemal z filmu wywołuje poruszenie, choć od upadku muru berlińskiego minęło 30 lat. Gazeta była w końcu od 1953 do 1989 roku podporządkowana Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED). Po politycznej transformacji redakcja krok po kroku uwalniała się od obciążeń wyniesionych z NRD. W połowie 1990 roku wszyscy "nieoficjalni współpracownicy", którzy zostali zdemaskowani, musieli opuścić wydawnictwo. Kierownictwo chciało w ten sposób udowodnić swoją wiarygodność w zerwaniu z przeszłością. Tym bardziej bolesne musi być dla nich to, że ich starania zostały zniweczone przez nowego wydawcę.
IM w rodzinie to nie rzadkość
Nawet bez tych okoliczności towarzyszących gazecie „Berliner Zeitung” ciężko jest przebić się w warunkach ostrej konkurencji na berlińskim rynku dzienników. Marzenia o tym, by stać się jak „Washington Post” stolicy zjednoczonych Niemiec, bardzo szybko się rozwiały. Kilka razy wydawnictwo Berliner Verlag, w którym ukazuje się gazeta, zmieniało właściciela. Pomimo zatrudnienia znanych redaktorów, którzy przyszli m.in. ze „Spiegla” czy „Sueddeutsche Zeitung”, dziennik nigdy nie pozbył się wizerunku gazety ze Wschodu. Po ujawnieniu historii ze Stasi to się na pewno szybko nie zmieni.
Pomijając dziennikarską reputację i ryzyko gospodarcze, przypadek Holgera Friedricha pokazuje też, jak nieprzewidywalne jest dziedzictwo NRD-owskiej tajnej policji. Opublikowane fragmenty jego donosów pozwalają sądzić, że IM „Peter Bernstein” naraził innych na niebezpieczeństwo. Informował on na przykład swojego oficera prowadzącego, że jeden z żołnierzy mówił, że „jego młodszy brat rozmyśla o wyjeździe do RFN albo Berlina Zachodniego”.
Redaktorzy naczelni żądaja wglądu we wszystkie akta Stasi
Po zdemaskowaniu Friedrich twierdził, że umówił się z żołnierzem, którego miał podsłuchać, „jakie informacje przekaże oficerowi Stasi”. To wątpliwe tłumaczenie, bo według tej logiki kolega Friedricha z wojska świadomie wydałby swojego brata. Dlaczego miałby to robić? Bo na niego naciskano? Czy może miał inne powody, by zdradzić swojego brata? Tajni współpracownicy, którzy szpiegowali własna rodzinę, nie byli rzadkością.
Być może samej „Berliner Zeitung” uda się rzucić na sprawę więcej światła. Po zdemaskowaniu wydawcy 15 listopada rozpoczęła się ofensywa przejrzystości. Redaktorzy naczelni oświadczyli, że we współpracy z należącą również do Friedricha bulwarówką „Berliner Kurier”, „będą zbierane fakty”. Zażądali wglądu do „akt dotyczących i sprawcy i ofiary”.
Ofiara Holger Friedrich? Faktycznie Stasi nie ufała swojemu agentowi i ze względu na „uzasadnione podejrzenie popełnienia czynów karalnych” wszczęła operację „Habicht” ("Jastrząb"). Celem była obserwacja Friedricha. To może świadczyć na jego korzyść. Po zdemaskowaniu Friedrich sam odpowiedział oświadczeniem w „Berliner Zeitung”, twierdząc, że został zatrzymany z powodu podejrzenia o próbę ucieczki z NRD i zagrożono mu kilkuletnią karą więzienia. W tej sytuacji wyraził gotowość „odkupienia”. W ten sposób biznesmen stał się na trzy dekady agentem Stasi. Do niedawna ani słowem o tym nie wspomniał. Ze wstydu? Ze strachu, że wydawnictwo nie zostanie mu sprzedane? Jest mało prawdopodobne, by po ujawnieniu przeszłości Friedricha doszło do transakcji. Patrząc na to w ten sposób, jego milczenie może byc zrozumiałe. Pozostaje jednak ucieczka przed odpowiedzialnością. Tak jak wielu innych zdemaskowanych agentów Stasi, twierdzi on, że nikomu nie zaszkodził. Ale skąd niby miałby to wiedzieć? Szczegóły z akt Stasi skłaniają raczej do przeciwnego wniosku.
Dawny agent Stasi także we władzach Berlina
Przypadek Friedricha wydaje się nawet poważniejszy niż sprawa byłego berlińskiego sekretarza stanu Andreja Holma z ramienia Lewicy, który ustąpił w 2017 roku po krótkim okresie urzędowania. W 2007 roku w wywiadzie dla „Die Tageszeitung” przyznał się on do współpracy ze Stasi. Krótko po jego mianowaniu na sekretarza stanu w 2016 roku wyszło na jaw, że w przeszłości, w 2005 roku, na Uniwersytecie Humboldtów złożył nieprawdziwe oświadczenia co do jego współpracy ze Stasi. Skandal zagroził zawiązanej dopiero przez socjaldemokratów, Lewicę i Zielonych koalicji na szczeblu landu Berlina.
Holm przeprosił za przekazanie uczelni nieprawdziwych informacji na temat swojej współpracy ze Stasi. Po protestach studentów uczelnia wycofała się z decyzji o zwolnieniu go z uczelni i ograniczyła się do upomnienia.
Federalny pełnomocnik ds. Akt Stasi Roland Jahn uważa, że każdy przypadek współpracy ze Stasi jest inny i trzeba je oceniać odrębnie. Za wzorcową uważa postawę posła do Bundestagu Thomasa Norda z Lewicy. Polityk już na krótko przed upadkiem muru berlińskiego przyznał się do współpracy ze Stasi. „Chciałbym, aby inni też tak się zachowali” - powiedział Jahn w wywiadzie dla Deutsche Welle minionego lata.