BMW jako sponsor CDU. Pozostaje nieprzyjemny posmak
16 października 2013"Berliner Zeitung" uważa, że "Darowizna nadeszła akurat w momencie, gdy rząd Merkel blokuje bardziej surowe normy emisji spalin, niekorzystne dla niemieckiego przemysłu samochodowego. To trochę jak czarny PR. Nikt nie chce insynuować, że Angela Merkel kazała sobie zapłacić za polityczną interwencję dla dobra niemieckiej branży samochodowej. Chcemy wierzyć, że jest ona nieprzekupna. Ale możemy sobie jednak wyobrazić, że rodzina Quandt może chciała wysyłając prawie całe roczne dywidendy BMW partii kanclerz Merkel coś zakomunikować światu ".
"To, że niemieckie limuzyny za bardzo smrodzą, jest faktem" - pisze "Leipziger Volkszeitung". "Polityka zbyt długo przyglądała się temu z pobłażaniem, a niemieckie koncerny zbyt późno postawiły na przyjazne środowisku technologie. Już socjaldemokratyczny kanclerz Gerhard Schroeder stylizował się chętnie na 'kanclerza samochodowych bossów'. Menedżerowie wiedzą, że są niezbędni dla Niemiec jako potęgi przemysłowej. I okazują wdzięczność - ale nie tam gdzie trzeba i w niewłaściwym momencie. Głupia sprawa. Teraz niektórzy mogliby pomyśleć, że w Niemczech kluczowe sprawy idą gładko, jak się dobrze posmaruje. Tyle, że Quandtom jest to zdaje się obojętne. Okazali swoją wdzięczność. A obowiązujący system finansowania partii utrwała tylko takie działania. To też jest problematyczne."
"Handelsblatt" pisze: "Partie w Niemczech, wedle Ustawy Zasadniczej mają współkształtować przekonania i decyzje polityczne. Na ten cel otrzymują z państwowej kasy ponad 150 mln euro. Czyli właściwie nie powinny być skazane na hojne dotacje. Z kolei każdy obywatel też może wspierać swoje polityczne cele, jeżeli zamiast 10 tys. euro przekaże kilkaset euro. Właściwie wszystko przemawia za tym, by ustalić maksymalną górną granicę takich darowizn".
"Donaukurier" uważa, że "Takiej hojnej darowizny nie ma co krytykować. Dotacje na rzecz partii są częścią naszej kultury politycznej i są jednoznacznie wspierane przez państwo. Ale zupełnie bezsensowny był moment na przekazanie tej darowizny. (...) Bezsensowne jest jednak to, co powiedział wiceszef klubu parlamentarnego Partii Lewicy Klaus Ernst, mówiąc, że jest to 'najjaskrawszy od lat przypadek kupionych decyzji politycznych", dorzucając, że 'BMW kupił sobie Merkel'. Nawet, jeżeli ktoś podejmuje błędne decyzje, nie znaczy, że był kupiony. Faktem pozostaje jednak lekki niesmak po takiej darowiźnie".
"Badische Zeitung" zaznacza, że "Nawet jeżeli prawdą jest, o czym zapewnia rodzina Quadt, że decyzja o darowiźnie podjęta została już wiosną, ale ze względu na kampanię wyborczą odczekano z przekazaniem pieniędzy, cała ta sprawa stawia CDU i jej przewodniczącą w osobliwym świetle. Kanclerz Merkel jawi się jako sługa samochodowego lobby. Możliwe, że wizerunek ten może skorygować popierając surowsze normy emisji spalin, demonstrując w ten sposób swoją niezależność. Ale w takim wypadku rodzina Quandt zrobiłaby chybioną inwestycję. Boleśnie tego nie odczują".
Małgorzata Matzke
red.odp.:Barbara Cöllen