Budapeszt w Bratysławie? Dokąd zmierzają słowackie media
17 lipca 2024Co się dzieje z mediami na Słowacji? Radio i Telewizja Słowacji, RTVS, to teraz Słowacka Telewizja i Radio, SRTV. I nie chodzi tu tylko o nową nazwę. Co zmiany w słowackich mediach publicznych mają przynieść? Dlaczego je zrobiono i dlaczego tak szybko?
– To są właściwe pytania, na które słowacka opinia publiczna nie otrzymała dotąd jasnej odpowiedzi. Wygląda na to, że za wszelką cenę trzeba było politycznie wpłynąć na to, co się dzieje w mediach publicznych.
Ta inicjatywa wyszła z ministerstwa kultury. Media publiczne rzekomo nie poświęcały dość miejsca wszystkim, a tym samym naruszały podstawowe prawa człowieka i swobody obywatelskie. Myśl szlachetna, ale dowodów brak.
Wraz z kolegami prosiliśmy o przykłady sytuacji, kiedy konkretny dziennikarz naruszył te prawa lub swobody, albo czegoś nie dotrzymał. Do tej pory nie otrzymaliśmy dokładnej odpowiedzi. Ani z ministerstwa, ani z rządu, ani od nikogo innego. Nie ujrzeliśmy dowodów, na podstawie których rządząca koalicja przystąpiła do tych zmian. Podstawowe pytania, w tym nasze, wciąż pozostają bez odpowiedzi.
Czyżby przedstawiciele dzisiejszej koalicji rządowej uważali, że nie mieli dostępu do publicznego radia i telewizji?
– Dokładnie tak to przedstawiali. Zwłaszcza Słowacka Partia Narodowa, SNS, najmniejsze ugrupowanie w obecnej trójkoalicji, która ma w rządzie trzy ministerstwa, w tym ministerstwo kultury. Na jego czele stoi Martina Szimkoviczová...
…która tę zmianę przygotowała.
– To faktycznie była jej inicjatywa. Politycy SNS nie ukrywali, że chcą zrobić porządek w redakcjach mediów publicznych. Jednak bardzo nas zaskoczyło, jak to zrobili.
Dlaczego stało się to tak szybko?
– To pytanie powinno doczekać się odpowiedzi. Nie możemy uznać, że celem miało być uniknięcie ewentualnych szkód gospodarczych. Wręcz przeciwnie, to powstanie nowej instytucji będzie oznaczało wysokie koszty. Konieczny będzie rebranding, redesign, nowe umowy i tak dalej. Wystarczy pomyśleć, ile osób odejdzie i weźmie odprawy. Tych kosztów nie potrafimy jeszcze wyliczyć. Dotarłem jedynie do prognoz, że mogą przekroczyć 18 milionów euro.
Z drugiej strony, myślę, że ten pomysł dałoby się obronić. Ale nie podczas kryzysu finansowego, kiedy każde euro trzeba kilka razy obrócić, zanim się je wyda. A zwłaszcza po to, by z funkcjonującej organizacji, jak RTVS, stworzyć coś nowego na podstawie słabo udowodnionych, czy wręcz wydumanych domysłów. Biorąc więc pod uwagę szybkość i sposób uchwalenia tej ustawy widzę, że ci, którzy dziś rządzą, od początku starali się mieć instytucję broniącą ich interesów.
Nie tylko rząd i parlament były szybkie, ale także prezydent.
– Dla mnie to był szok, bo Peter Pellegrini zapowiedział, że tę ustawę podpisze później, tak by mieć dość czasu na jej przestudiowanie. Oświadczył to publicznie. A potem podpisał ją już w niedzielę 30 czerwca, by mogła być opublikowana jeszcze przed północą. I tak też się stało. (W ustawie był bowiem zapis, że w życie wchodzi 1 lipca. Gdyby nie została do tego czasu podpisana przez prezydenta i opublikowana, mógłby pojawić się problem konstytucyjny – przyp.)
Wątpię więc w bezstronność naszego prezydenta, ponieważ już ta pierwsza zmyłka, którą nam zaserwował zaledwie parę dni po swojej inauguracji, wskazuje, że będzie słuchać tego, co mu podyktuje rządząca koalicja.
A jak to jest z mediami drukowanymi i internetowymi?
– Tam istnieje wyraźny podział. Z jednej strony mamy coś w rodzaju prorządowego konsorcjum czeskiego biznesmena Michala Voráczka, które obejmuje opiniotwórczy dziennik „Pravda”, ważną telewizję informacyjną TA3 i znany portal „Parlamentní listy”. Korzystając z któregokolwiek z tych mediów, będzie pan miał wrażenie, że krytyki obecnej koalicji jest tam mniej. Poruszane są konserwatywne tematy, inne jest podejście do wojny Rosji przeciw Ukrainie, inaczej przedstawia się dziennikarzy i ich środowisko. Z pewnością nie możemy mówić o ich całkowitej bezstronności.
Następne są media wyraźnie wolnościowe, jak gazety „Denník N” i „SME”, w których z kolei rzadko kiedy można natrafić na bardziej obszerne wystąpienie jakiegoś posła koalicji.
Powiedziałby Pan, że „Denník N” czy „SME” są aktywistyczne?
– Niektórzy politycy nazywają je mediami progresywnymi. Ja bym nazwał je przeciwwagą do tego, z czym mamy teraz do czynienia. Nie zmieniają swoich poglądów. Jeśli chodzi o sposób pisania, zawsze były zorientowane na nurt centroprawicowy, progresywny, a co najmniej liberalny. Eksponują też takie kwestie, jak prawa mniejszości seksualnych czy decyzje w sprawie aborcji. A to jest coś, czego konserwatywni politycy nie lubią.
Są jeszcze konserwatywne dzienniki „Postoj” i „Sztandard”.
– „Postoj” to medium oparte na swoistym neokonserwatyzmie. Teksty, które tam się pojawiają, są niekiedy sprzeczne z Kodeksem Etyki Dziennikarskiej. Widzę tam też miejsce dla wierzących w teorie spiskowe. „Postoj” jest więc dla moim zdaniem medium alternatywnym.
Ale nie umieściłby Pan go w towarzystwie prorosyjskiego portalu „Hlavné správy”?
– Nie, nie, tam to nie. Im bardziej chodzi o zdobywanie publiczności. Czasami zajmuje się więc tak zwanymi „sprawdzonymi wiadomościami“ czy też określoną grupie wyborców.
A jak ważne są te prorosyjskie media?
– To sektor tak zwanych „pożytecznych idiotów“, którzy nie są dziennikarzami, ponieważ biorą pieniądze za pisanie kłamstw. Inteligentny człowiek łatwo może je zweryfikować sięgając do innych źródeł.
Pojawiają się tam także ludzie łączeni ze szpiegostwem. Na przykład całkiem niedawno skazano jednego z współpracowników tych mediów za działania wywiadowcze i korupcję, a ponadto musiał zapłacić grzywnę w wysokości 15 tysięcy euro.
Te media określane są jako „dezinformacyjne” lub „spiskujące”. Które z nich by Pan wymienił?
– W 2022 roku Narodowy Urząd Bezpieczeństwa wstrzymał działalność kilku takich mediów na sześć miesięcy, do 30 czerwca. Oprócz wspomnianych wcześniej „Hlavných správ”, były to również „Hlavný denník” i „Armádny magazín”. Potem dołączyły do nich portale Infovojna.bz i Info-vojna.sk. Ale dziś wszystkie te strony kontynuują już swoją działalność. (Portal Konspiratori.sk, którego partnerami są między innymi ambasady Holandii, USA i Wielkiej Brytanii w Bratysławie, prowadzi listę stron internetowych, które współpracująca komisja ekspertów uznała za dezinformacyjne. Znajduje się tam 315 pozycji, z czego 123 w domenie „.sk”, czyli słowackiej – przyp.)
Jakie jest rozwiązanie?
– Chyba najlepiej byłoby wprowadzić do jednej z obowiązujących norm prawnych istniejący od 34 lat Kodeks Etyki Dziennikarskiej. Ale w tej kwestii nie spotkaliśmy się ze zrozumieniem ani po stronie koalicji, ani po stronie opozycji, które w takim kroku widzą ingerencję w prawa człowieka czy swobody obywatelskie. Myślę jednak, że na Słowacji powinna istnieć równowaga między prawami a obowiązkami ludzi, którzy nazywają siebie dziennikarzami.
Czy te media działają tak, że oprócz swoich teorii spiskowych publikują też wiele prawdziwych informacji, aby sprawiać wrażenie, że są poważne?
– Tak właśnie do tego podchodzą. Rzeczywiście z każdej prawdy można zrobić kłamstwo. Tak było podczas pandemii koronawirusa, którą masowo nadużywano. Wystarczyła opinia jakiegoś pseudoeksperta, który podawał się za lekarza, pneumologa lub epidemiologa.
Ale taką opinią nie wolno zastępować tego, co jest powszechnie wiadome. A tak się stało choćby wtedy, gdy pełnomocnik rządu oficjalnie zakwestionował niektóre fakty. Według niego to nie była pandemia. Oczywiście informacja o tym trafiła również do mediów.
Czy to znaczy, że to, co robią spiskowe media, pomaga rządowi?
– W wypadku obecnego rządu z pewnością tak właśnie jest. Zamach na premiera jest tam przedstawiany w inny sposób, inaczej podchodzą do wielu tematów, czy też do tego, dlaczego trzeba uchwalić pewne ustaw. Natomiast nie zauważyłem, żeby pojawił się tam jakikolwiek polityk dzisiejszej opozycji. Na pewno nie w ciągu ostatniego roku. Media spiskowe są więc głośnymi tubami rządowej koalicji.
Czy jesteśmy zatem świadkami orbánizacji słowackich mediów? Czy Słowacja podąża śladami Węgier? A może wzorem jest Polska?
– Ja skłaniam się ku temu, że jest to próba czy też usiłowanie orbanizacji słowackich mediów.
Dziękuję Panu bardzo za rozmowę.
Dziennikarz Daniel Modrovský (rocznik 1981) jest od grudnia 2015 roku przewodniczącym Słowackiego Syndykatu Dziennikarzy - stowarzyszenia dziennikarskiego i związku zawodowego w jednym. Zawodowo zajmuje się zaś głównie sportem i wiadomościami krajowymi, sporadycznie także publicystyką. Współpracuje z wieloma mediami i organizacjami niezyskowymi.