Bundestag, rok 1991: Przenosimy się do Berlina!
20 czerwca 2021Lato 1991: Niemcy są zjednoczone od ośmiu miesięcy - po 45 latach podziału. Komunistyczna NRD się skończyła. Jej terytorium i mieszkańcy należą już do demokratycznej Republiki Federalnej. Od 1949 roku stolicą RFN jest Bonn położone na dalekim zachodzie Niemiec. Bruksela, stolica Europy, oddalona jest stąd zaledwie o 230 kilometrów, a Paryż o nieco ponad 500.
Francja, Austria czy Dania są bliższe większości Niemców z Zachodu nie tylko w sensie geograficznym. Dziesięciolecia podziałów politycznych i ideologicznych odcisnęły swoje piętno.
W tej sytuacji 660 członków niemieckiego Bundestagu staje 20 czerwca 1991 przed decyzją o historycznym znaczeniu: czy parlament i rząd powinny pozostać w Bonn, czy też przenieść się do Berlina? Do miasta, które było stolicą Cesarstwa Niemieckiego od jego założenia w 1871 r. do 1945 r.?
Bonn miało być tylko prowizorium
Berlin to miejsce silnie obarczone historycznie. To tu zapadały decyzje o dwóch wojnach światowych. Od 1961 emerytowana metropolia została rozdarta murem na wschodnią część i zachodnią. I ten silnie naznaczony Berlin miał stać się politycznym centrum coraz większych i potężniejszych Niemiec?
W momencie założenia Republiki Federalnej w 1949 roku nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Posłowie pierwszej kadencji Bundestagu traktują Bonn jako „tymczasową siedzibę". W tym duchu w 1949 r. decydują:
„Rządzące organy federalne przeniosą swoje siedziby do stolicy Niemiec, Berlina, jak tylko w całym Berlinie i w sowieckiej strefie okupacyjnej zostaną przeprowadzone powszechne, wolne, równe, tajne i bezpośrednie wybory. Bundestag zbierze się wówczas w Berlinie".
Kontrowersje wokół historii Berlina
W tym momencie, kilka lat po zakończeniu wojny, nadzieje na szybkie zjednoczenie Niemiec są wciąż duże. Nikt nie podejrzewa, że zajmie to więcej niż cztery dekady. W międzyczasie Niemcy coraz bardziej oddalają się od siebie.
Dlatego też przeprowadzka do Berlina nie była oczywistością. Artykuł 2 Traktatu Zjednoczeniowego z 31 sierpnia 1990 r. zastrzegał więc, że wprawdzie stolicą Niemiec jest Berlin, ale „kwestia siedziby parlamentu i rządu zostanie rozstrzygnięta po ustanowieniu jedności Niemiec".
Niecały rok później nadchodzi chwila prawdy i wszystko przemawia za Bonn. Na cztery dni przed decydującym głosowaniem sondaż wśród posłów pokazuje jasny obraz: tylko 267 jest za Berlinem, a 343 za Bonn. Kiedy jednak po jedenastogodzinnej debacie, 20 czerwca 1991 r. dochodzi do głosowania, Berlin niespodziewanie prowadzi: 338:320. Jak można wytłumaczyć tę zmianę nastroju? Wciąż pojawia się jedno nazwisko: Wolfgang Schaeuble.
Berlin jako symbol wolności
Obecny przewodniczący Bundestagu, wówczas 48-latek, przywołuje burzliwą historię starej i nowej stolicy. Przypomina most powietrzny utworzony przez zwycięzców II wojny światowej, gdy stalinowski Związek Radziecki zablokował wolną część Berlina w latach 1948/49.
Schaeuble nie pomija żadnego wydarzenia historycznego: powstania ludowego w NRD 17 czerwca 1953 r., budowy muru berlińskiego w sierpniu 1961 r., upadku muru 9 listopada 1989 r. i wreszcie zjednoczenia Niemiec 3 października 1990 r.
Ta solidarność wolnego świata z jednością i wolnością Niemców nigdzie nie została wyrażona tak mocno jak w Berlinie – mówi Schaeuble, dodając: „Czy bez Berlina bylibyśmy dziś naprawdę zjednoczeni? Nie wierzę w to". Przekonywał, że Berlin zawsze był dla całych Niemiec „symbolem jedności i wolności, demokracji i państwa”.
Po jego przemówieniu setki posłów podnoszą się z miejsc i przez kilka minut biją brawo.
Przełomowa debata
– Debata była jednym z największych momentów w niemieckim Bundestagu – mówi Alexander Kudascheff, który był wówczas głównym korespondentem Deutsche Welle. Odbywały się „prawdziwe bitwy na słowa" i mocne argumenty.
Kanclerz Helmut Kohl (CDU), minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher (FDP) i wielcy socjaldemokraci Willy Brandt i Hans-Jochen Vogel – wszyscy oni popierali Berlin.
– Ale nastrój zdawał się iść w innym kierunku – wspomina Kudascheff te dramatyczne godziny. – Nagle wielcy, starzy ludzie polityki wydali się wczorajsi – mówi. Jak twierdzi, Wolfgang Schaeuble odwrócił tę debatę. – Na wózku inwalidzkim. Z pasją. Historyczny oddech. Błyskotliwa retoryka. Dało się to odczuć podczas przemówienia: To był historyczny moment.
40 lat nadreńskiej stolicy
Zaraz potem przemawia były niemiecki minister spraw wewnętrznych Gerhart Baum (FDP), urodzony w Dreźnie (na wschodzie Niemiec), ale wychowany w zachodniej części kraju – Nadrenii. Zgadza się, że Berlin to symbol wolności i państwa prawa. Pyta jednak: „Ale czy Bonn nie jest również symbolem 40 lat udanej demokracji, która ugruntowała reputację Republiki Federalnej Niemiec w świecie, dokonała jej integracji europejskiej i wreszcie utrzymała otwartą szansę na jedność Niemiec?"
Kampania Bauma na rzecz Bonn zakończyła się fiaskiem. Po 30 latach polityk nie stracił jednak swojego sceptycyzmu wobec Berlina. Nadal uważa, że realną alternatywą było wówczas odwrócenie się od stolicy obarczonej przeszłością i opowiedzenie się „za pluralistycznym państwem z różnymi ośrodkami. 88-latek twierdzi, że „klimat polityczny w Bonn dobrze przysłużył się Republice". W Berlinie, z jego „zbyt okazałymi” budynkami i medialnym krajobrazem, panuje nastrój „zbytniej ekscytacji”.
Zawiedzione nadzieje
Podobnie patrzy na to dziennikarz Kudascheff. – „Republika Berlińska” to polityczna i medialna bańka – mówi. Berlin jest oddalony od ludzi, ich problemów i kraju. Jest „histeryczny, notorycznie podekscytowany, ma obsesję na punkcie nagłówków, niedyskretny".
Także Dagmar Enkelmann jest zawiedziona przeprowadzką z Bonn do Berlina. W głosowaniu w 1991 r. była jedną z 18 deputowanych Partii Demokratycznego Socjalizmu (PDS), którzy wraz z Listą Lewicy utworzyli wspólną frakcję w Bundestagu.
Dziś jest rozczarowana rozdźwiękiem między Niemcami ze Wschodu i tymi z Zachodu. – Mieliśmy nadzieję, że wraz z przeprowadzką wzrośnie zrozumienie dla osiągnięć życiowych ludzi w nowych krajach związkowych i szybciej dojdzie do wyrównania warunków życia w obu częściach kraju. To się nie spełniło – mówi dla DW Dagmar Enkelmann, obecnie przewodnicząca Fundacji Róży Luksemburg.
Jej wniosek: Dla niektórych w rządzie nowe kraje związkowe to nadal „daleki wschód", który nie docenia „osiągnięć zjednoczenia".