W latach osiemdziesiątych XX wieku to właśnie Niemcy zachodnie udzieliły schronienia dziesiątkom tysięcy Polaków prześladowanych przez komunistyczny reżim. „Emigracja solidarnościowa” i jej dzieci stanowią do dziś jedną z największych grup społecznych wchodzących w skład niemieckiej Polonii. Niemieccy Polacy z wdzięcznością wspominają podaną wtedy przez Niemców dłoń i szansę na normalne życie. Niemcy przyjęli ich między innymi dlatego, że sami w ten sposób spłacali swój dług wdzięczności wobec państw, które w czasach nazizmu udzieliły schronienia prześladowanym politycznie w III Rzeszy Niemcom. Powojenna pomoc dla prześladowanych bez względu na ich pochodzenie jest jedną z chlubnych kart historii powojennej Republiki Federalnej. Ta tradycja jest żywa do dziś.
Nadszedł czas, by i Polska przypomniała sobie o czasach, gdy jej prześladowani obywatele szukali schronienia po całym świecie. Słowo „solidarność”, które odmieniło nasz kontynent, nie powinno pozostać pustosłowiem. Dlatego dyskusja w Polsce o przyjęciu ledwie dwóch tysięcy uchodźców wydaje się z perspektywy niemieckiej „emigracji solidarnościowej” absolutnie niezrozumiała. Dla porównania: tylko jeden jedyny niemiecki land – Nadrenia Północna-Westfalia – przyjął od początku 2015 roku 77 tysięcy uchodźców.
Niezrozumiały jest też brak wyraźnego stanowiska polskiego Episkopatu w tej sprawie. A przecież w Niemczech to Kościół katolicki i jego siostrzany Kościół ewangelicki są od dziesiątek lat gorącymi orędownikami przyjmowania uchodźców. Stoją po ich stronie udzielając im nawet „azylu kościelnego”, czyli chroniąc na terenie parafii przed deportacją. Konkretny los uchodźców, w tym przecież tak wielu dzieci, najwidoczniej leży niemieckim biskupom bardziej na sercu niż sprawy gender czy in vitro.
Czas na spłacenie długu wdzięczności. Czas na solidarność.
Bartosz Dudek