„Der Landser“ – niegroźne pisemko, czy gloryfikowanie wojny?
31 lipca 2013„Der Landser” ukazuje się co dwa tygodnie, kosztuje 1,95 euro. Reklamuje się jako dostawca „autentycznych historii wysoko odznaczonych żołnierzy”, dokumentacji, raportów i wszystkiego, co może rozgrzać serce miłośników wojennych opowieści. Problem polega na tym, że „największe wojskowe konfrontacje w historii prezentowane w całej swojej dynamice” widziane i przedstawiane są z punktu widzenia żołnierzy III Rzeszy. Zdaniem Centrum Szymona Wiesenthala jest to propagowanie skrajnie prawicowej ideologii, czemu trzeba położyć kres.
Magazyn ukazuje się od 1954 roku. Nazwa odwołuje się do potocznej nazwy niemieckich żołnierzy wojsk lądowych (Landstreitkräfte) - „Landser”. W bohaterskich opowieściach dzielnych żołnierzy Wehrmachtu ani słowa nie ma o zbrodniach wojennych czy kontekście politycznym.
- Właśnie to jest problemem - zaznacza emerytowany profesor politycznej socjologii Klaus Geiger z Uniwersytetu Kassel. „Landser” był tematem jego pracy doktorskiej w 1974 roku. – Pojedyncze wydarzenia przedstawione w emocjonujący sposób są całkowicie wyrwane z kontekstu – mówi w rozmowie z Deutsche Welle. Czytelnikami pisemka są niemal wyłącznie mężczyźni albo zainteresowani skrajnie prawicową ideologią, albo już wychodzący się ze środowisk neonazistowskich. Prezentowany im obraz żołnierzy Wehrmachtu jest w pełni zbagatelizowany.
Pisemkiem zajmuje się też od dziesięciu lat Peter Conrady, emerytowany profesor germanistyki na Technicznym Uniwersytecie Dortmund. Jego zdaniem wojna według „Landsera”, to rzucanie granatami, tarzanie się w błocie i fasolówka z menażki, wszystko z perspektywy prostego żołnierza. – Dla czytelnika jest to niewiarygodnie emocjonalne – mówi Deutsche Welle Conrady.
Wydawcy periodyku zaznaczają wprawdzie, że ich zamierzeniem jest opowiadanie historii żołnierzy a nie gloryfikowanie wojny. Dla Conrady'ego jest to jednak tylko nieudaną próbą zaprezentowania się jako wydawcy antywojennej literatury. Nakład „Landsera” i trzech innych pisemek tego samego wydawnictwa, w tym „SOS” o żołnierzach marynarki wojennej osiągał dziesięć lat temu 300 tys. egzemplarzy miesięcznie. Każdy zeszyt czyta jednak sześć do siedmiu osób. Liczba czytelników dalece przewyższa więc nakład. Ile dziś sprzedawanych jest egzemplarzy, nie wiadomo. Wydawnictwo nie publikuje aktualnych danych.
Niebezpieczny materiał dla młodzieży
Joachim Wolf z antyrasistowskiej fundacji im. Amadeu Antonio uważa, że obawy budzi fakt, iż zeszyty „Landsera” mogą być traktowane jako przygodowe opowieści wojenne. Przemilczanie zbrodni wojennych utwierdza mit Wehrmachtu jako wojska „o czystych rękach”. Opowieści tego typu, czy pochodzące z „Landsera”, czy z ust dziadka są dla młodzieży często pierwszym krokiem prowadzącym ją do środowisk neonazistowskich, uważa Wolf.
Klaus Geiger już w latach siedemdziesiątych starał się o wciągnięcie „Landsera” na listę pism zagrażających młodzieży. Do tej pory jednak tylko w latach sześćdziesiątych na indeks trafiły pojedyncze wydania.
Centrum Szymona Wisenthala to nie wystarcza. Według informacji „International Herald Tribunes“ Centrum domaga się położenia kresu „Landserowi”. Powołuje się przy tym na liczne, napływające skargi i na ustawę o zakazie używania symboli nazistowskich i skrajnie prawicowej ideologii, i o zaprzeczaniu Hokolaustowi.
Niemieckie ministerstwo spraw wewnętrznych odpowiedziało na pytanie Deutsche Welle, że traktuje sprawę poważnie i razem z ministerstwem sprawiedliwości i federalnym Departamentem ds. Mediów Szkodliwych dla Małoletnich (BPjM) zastanowi się nad podjęciem dalszych kroków. Republika Federalna ponosi w takich przypadkach historyczną odpowiedzialność, pisze ministerstwo. - Konsekwentne pociąganie do odpowiedzialności karnej za propagowanie neonazistowskiej lub rasistowskiej ideologi zajmuje w Niemczech szczególne miejsce - poinformował rzecznik ministerstwa.
Wydawcy „Landsera” dmuchają jednak na zimne. Dlatego nie znajdzie się w zeszytach wzmianki ani o polityce nazistowskiej, ani o prześladowaniu Żydów. Eksperci tacy jak Joachim Wolf i Peter Conrady są jednak zdania, że zakaz wydawania pisma nie byłby dobrym rozwiązaniem. Ich zdaniem sensowna byłaby publiczna dyskusja na temat zawartych w nich treści. Młodym ludziom trzeba wyjaśnić okoliczności wojny. Po zakazie „Landser” by może zniknął z kiosków, ale w głowach młodzieży wojna nadal byłaby gloryfikowana.
Zgodnie z prawem
„Der Landser“ ukazuje się nakładem wydawnictwa Pabel Moewig, które w stu procentach należy do holdingu medialnego Bauer Media Group. Grupa wydaje m.in. ilustrowane pismo „InTouch“ ukazujące się w USA i Niemczech, i popularne także w Polsce młodzieżowe „Bravo”. Rzeczniczka Grupy Bauer Claudia Bachhausen podkreśla, że wszystkie niemieckie publikacje Bauera stoją w zgodzie z prawem. Co do „Landsera”: „Wydawnictwo kładzie nacisk na to, by ani nie był w nim gloryfikowany narodowy socjalizm, ani nie były bagatelizowane zbrodnie nazistowskie”.
Na stronie internetowej Bauer Media Group „Landser“ nie ukazuje się jako produkt spółki. Dla Bachhausen nie jest to niczym nadzwyczajnym. – Z reguły rezygnujemy z prezentowania tam produktów pomniejszej rangi. Należą do nich bulwarówki i właśnie „Der Landser” – zaznacza rzeczniczka.
Carla Bleiker / Elżbieta Stasik
red. odp.: Małgorzata Matzke