Ewangeliada. O czterystu takich, co przepisali Ewangelię
26 grudnia 2013Przepisywanie Ewangelii w XXI wieku? Skąd w ogóle taki pomysł?
Marek Ciesielski, S.Chr.: Przepisywanie skryptów to metoda znana od zarania chrześcijaństwa. Stwierdziłem, że trzeba zaktywizować ludzi wokół pisania, czyli pracy z tekstem, który trzeba przepuścić przez mózg i wysłać do ręki, więc w zasadzie zaktywizować całego człowieka. A dlaczego Ewangelia? Bo bez niej nie ma konstruktywnej dyskusji o dzisiejszym Kościele, o Bogu. Niewiedza i brak argumentów to pułapka, w którą my, katolicy, najczęściej wpadamy.
Jak wyglądało to od strony technicznej?
M.C.: Podzieliłem tekst na mniej więcej równe części. Każdy chętny otrzymał papier i instrukcję. Zabawne jest to, że nikt nie miał pojęcia, jak zrobili to inni, więc uniknęliśmy niezdrowych porównań, z którymi my, Polacy, słabo sobie radzimy. Słyniemy z tego, że nie umiemy współpracować, a tymczasem okazało sie, że potrafimy coś wspólnie stworzyć. Myślę, że to jest przesłanie dla nas. A tego bardzo nam brakuje. Nawet nie tyle katolikom, co nam ludziom.
Po miesiącu zebrałem przepisane teksty, a potem do pracy przystąpił introligator, człowiek z Pelplina. Oprawił Ewangelię według naszych wyobrażeń – krzyż ormiański, piękne złocenia, cała grafika to również nasz pomysł.
Dlaczego muzułmanów nie trzeba zachęcać do czytania Koranu?
M.C.: A chrześcijan do czytania Biblii trzeba? Nie lubię generalizować i nie wiem, czy tak jest. Wspólnota katolicka na świecie to miliard ludzi, w większości spoza Europy, nie jestem w stanie powiedzieć, co robi każdy z nich. Ale prawdą jest to, że dziś czytelnictwo w Europie leży na łopatkach. I to nie tylko religijne. Dzisiaj mamy łatwy dostęp do wszystkiego, i paradoksalnie trudno jest zachęcić ludzi do czegokolwiek, szczególnie do czytania. A ja pamiętam czasy, że kupienie Biblii w Polsce graniczyło z cudem.
Koran – cóż, Koran nie należy do naszej cywilizacji, to totalnie inne środowisko i czas powstania, inny system wartości, kultury, tradycji. I oczywiście język. Koran może być dla nie-muzułmanów totalnie niezrozumiały. Jeżeli mamy problem ze zrozumieniem Biblii to będziemy mieli dziesięciokrotnie większy problem ze zrozumieniem Koranu. Do tego trzeba mieć podstawy. Czytanie Biblii może być do tego dobrym treningiem, ale mimo to można nie pokonać bariery kulturowej, tradycji i historii.
Skoro wcześniej nie mogli, a dzisiaj nie chcą czytać, to znaczy, że katolicy nie znają Biblii...
M.C.: To nieprawda. Każdy katolik, który w miarę regularnie chodzi do kościoła zna Biblię. Przynajmniej we fragmentach; przeraża go wielkość i trudność tego tekstu, nie jest w stanie powiedzieć, jaki to ustęp, który rozdział, ale ostatecznie nie to jest najważniejsze. Ja też nie zawsze to wiem. Ale wiem, o co w Biblii chodzi.
Jak należy czytać Biblię?
M.C.: W dzisiejszych czasach trzeba stworzyć swego rodzaju klimat, aby ludzie w ogóle czegoś chcieli. A dziś wiemy, że książki nie są "trendy"...
Myślę, że najważniejsze jest czymś zafascynować. I proszę mi uwierzyć, można doprowadzić do tego, że teologia stanie się pasją. Na studiowanie Ewangelii każdy musi znaleźć swoją metodę. Ale jedno jest pewne: Biblii nie można, nie da się, czytać od deski do deski! Ważniejsze jest czytanie mniejszych fragmentów, z naciskiem na przemyślenie tego, co się właśnie przeczytało. I w tej akcji ludzie dostawali do przepisania zaledwie po kilkanaście zdań, żaden wielki tekst.
I jakie były reakcje po?
M.C.: Świetne! Wiele osób mówiło mi, jak bardzo ich zaskoczyła aktualność tych tekstów, że po raz pierwszy przeczytali w ogóle jakiś tekst biblijny myśląc o nim intensywnie. To dopiero sukces! Niektórzy odnajdowali w tych tekstach prywatne proroctwa. Ale powtarzam: trzeba pamiętać, że Biblia powstała tysiące lat temu w określonej kulturze, której kontekst trzeba znać. Bez tego możemy popaść w straszne herezje.
A jaka refleksja zostaje dla księdza?
M.C.: Do wielu rzeczy podchodzimy bardzo emocjonalnie, a jeżeli chodzi o sprawy religijne – to powiedziałbym – zbyt często. Dlatego większość sporów, które prowadzimy, to spory o emocje, a nie o fakty. Z bólem przyznaję, ze ludzie rzadko przychodzą do mnie, w końcu fachowca od Pana Boga, aby zapytać o Boga. Pytają się mnie o związki homoseksualne, aborcję, eutanazję i „in vitro”. A to z Bogiem ma bardzo mało wspólnego. Tym bardziej, gdy dyskusja toczy się na poziomie „co ja sobie o tym myślę”. A tymczasem nauka kościoła w 99 procentach swojego nauczania zajmuje się Bogiem. O którego to jakoś nikt mnie nie pyta. Nie ma dyskusji religijnej, jeśli już to dyskutuje się o sprawach tak naprawdę parareligijnych, odpryskiem spaw religijnych, a jedynie wątków wylansowanych jako mainstreamowe. I to jest chyba największa bolączka dzisiejszych katolików.
rozmawiały: Agnieszka Rycicka i Anna Macioł
*Wydarzenie miało miejsce w Polskiej Misji Katolickiej w Bonn