Felieton: Zrozumieć dwie Polski
28 maja 2017Obcokrajowiec w Warszawie szybko może pomyśleć, że właśnie tak wygląda Polska. Miasto tętni życiem, pulsuje liberalnymi poglądami i uderza otwartością na świat. Pełne jest ludzi, którzy odłożyli na półkę myślenie, że rower to środek transportu biednych. Dla nich to uzasadniony dodatek, pasujący do ich stylu życia. Uważają, że alternatywne formy życia i homoseksualizm wzbogacają społeczeństwo. Zakupy robią w sklepach eko, preferują slow food, a w weekend lecą do Barcelony czy Berlina, żeby się zabawić albo zjeść kolację. Krótko mówiąc: z wyjątkiem języka nic nie różni ich od mieszkańców innych europejskich metropolii.
Nigdy nie zapomnę, kiedy kilka lat temu, zastępując ówczesnego korespondenta w Warszawie, robiłem do jednego z religijnych tematów sondę uliczną w Warszawie. Nie znalazłem nikogo, kto przyznałby, że ten temat go zajmuje.
"Druga" Polska
Znałem też, rzecz jasna, tę „drugą" Polskę. Zawsze sporo podróżowałem. Polska wieś, przywiązanie Polaków do tradycji, patriotyzm nie były mi obce. Żyjąc jednak w Warszawie ma się skłonność do tego, by poniekąd „omijać" taką Polskę - jestem w tej kwestii krytyczny wobec samego siebie. Wprawdzie wiadomo, że gdzieś tam taka Polska istnieje, ale prędzej czy później przecież również tam powieje wiatr nowoczesności i wszystko się zmieni - cóż za błędne myślenie!
Półtora roku po powrocie PiS do władzy, wielu Niemców znów z niepewnością patrzy na sąsiada. Co się dzieje z Polakami? Publiczne niemieckie radio ARD posiada strukturę federalną, co oznacza, że poszczególne landy mają swoje stacje. Zanim korespondent zostanie wysłany na placówkę, czeka go prawdziwy maraton po krajach związkowych i stacjach radiowych należących do ARD. Podczas tej podróży rozmawia z kilkudziesięcioma dziennikarzami, redaktorami naczelnymi redakcji politycznych, odpowiedzialnymi za kształt programu od Bremy po Baden-Baden. Większe stacje mieszczą się głównie w zachodniej części Niemiec, daleko od Polski, która jest tu rzadko tematem audycji, ale pytania dotyczące Polski, które słyszy przyszły korespondent, są wszędzie takie same. Towarzyszy im zwykle niedowierzanie. „Dlaczego Polacy (i Węgrzy) uderzają w Unię Europejską i Niemcy, skoro od obydwu otrzymają tyle pieniędzy?", „Czy w obliczu odczuwalnego zagrożenia ze strony Rosji, właśnie teraz, zbliżenie z Niemcami nie powinno być priorytetem?", „Dlaczego Polacy są tak niechętni przyjmowaniu uchodźców, skoro przecież tysiące ich rodaków żyje w Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Niemczech?", „Czy szereg wspólnych polsko-niemieckich inicjatyw było na nic?".
"Trzeba słuchać i rozumieć"
Zadanie jest zatem jasne: trzeba jeszcze częściej rozmawiać z PiS, z jej wyborcami. Trzeba słuchać i chcieć zrozumieć. Dlaczego tak wiele osób w Polsce myśli w taki, a nie inny sposób? Dlaczego antyniemieckie akcenty trafiają na podatny grunt? Dlaczego tak popularne jest odczucie, że Polska była pionkiem w rękach innych i dopiero teraz „podnosi się z kolan"? W czym PiS ma rację i w jakich kwestiach my w Niemczech powinniśmy zrewidować nasze myślenie?
Łatwo nie będzie. Już podczas poprzednich rządów PiS niemal niemożliwe było przeprowadzenie wywiadu z którymś z polityków tej partii. Również teraz, wraz z odmową słyszymy z ust tych, którzy powinni profesjonalnie pracować dla rządu w Warszawie, zarzuty, że to „Berlin dyktuje" nam pytania. Absurdem jest podkreślanie, że nie ma żadnych dyrektyw ani od kanclerz Merkel, ani od redaktora naczelnego. Nie byłoby to zresztą możliwe, bo do ARD należą stacje o bardzo różnych profilach.
Prawdą jest natomiast, że większość dziennikarzy pracujących dla wielkich niemieckich mediów pochodzi z konkretnego środowiska, które ma raczej liberalne poglądy i charakteryzuje się otwartością na świat - to bardziej warszawski Plac Zbawiciela niż Jasna Góra. Redaktorzy naczelni nie ukrywają, że przedstawiciele innych środowisk raczej nie ubiegają się tu o pracę. Człowiek o liberalnych poglądach może jednak także być dobrym dziennikarzem wtedy, kiedy słucha zdania tych, którzy myślą inaczej niż on.
Świat zamknięty w "bańce"
Pochodzę z Berlina - podobnego świata zamkniętego w „bańce". Nie mam nic przeciw homoseksualistom, „multikulti" uważam za wzbogacenie, ale mimo to celem, jaki sobie wyznaczam podczas mojej pracy korespondenta w Warszawie jest, by moi słuchacze nigdy nie słyszeli tego, czy popieram rząd w Warszawie, czy jestem jego przeciwnikiem. Inaczej jest, rzecz jasna, w przypadku komentarza, który zakłada wyrażanie opinii.
Zachęcam więc polityków Prawa i Sprawiedliwości, żeby nie unikali mikrofonu ARD. Bardzo trudno przygotować zrównoważona relację, kiedy jedyna dostępna dla nas wypowiedź to ta, że Prawo i Sprawiedliwość nie chce rozmawiać z niemieckim radiem. Co więcej, setna korespondencja z Polski, która wywołuje w Niemczech potrząsanie głową, ma niewielki sens zarówno dla naszych słuchaczy, jak i dla kraju, o którym opowiadamy.
Niemcy i Polacy zapewne nigdy nie zapałają do siebie wielką miłością, czemu zresztą nie ma się co dziwić w obliczu okrucieństw, które Niemcy wyrządzili Polakom, ale jedni i drudzy potrzebują siebie nawzajem bardziej niż kiedykolwiek.
Jan Pallokat