Feministka jak celtycka bogini: Marianne Pitzen
10 marca 2013Przez całe swoje życie Marianne Pitzen nosi ekstrawagancko upięte włosy, na wzór fryzur celtyckiej bogini. Wymyśliła ją kiedy miała 17 lat i chciała całemu światu udowodnić, jak jest odważna i wyjątkowa. - W szkole nie mogłam spokojnie przejść korytarzem, bo wciąż słyszałam uwagi typu: "Co ona zrobiła z włosami?" - wspomina ze śmiechem. Od tego czasu stara się dodawać kobietom odwagi, żeby zrobiły coś zupełnie zwariowanego i bawiły się symboliką. - Moje włosy zwinięte w dwie spirale są symbolem energii - wyjaśnia.
Wyboista droga do sztuki
Przez całe życie musiała walczyć. W latach 60. nie udało jej się przekonać rodziców, że wybór studiów artystycznych jest słuszny. Nie zaakceptowali jej decyzji i nie dość, że zakręcili jej kurek z pieniędzmi to zerwali także z nią kontakt. - Czasami byłam bliska załamania. Myślałam, że jestem strasznym pechowcem - powiada. Dopiero, kiedy urodziła syna doszło do pogodzenia z rodzicami.
Ale wszystkie przeszkody, jakie napotykała po drodze nie zmieniły obranego kierunku i celu. Jej mąż Horst, także artysta był dla niej zawsze wielkim wsparciem, podobnie jak 42-letni dziś syn.
Marianne Pitzen zaczęła parać się sztuką w czasie, kiedy kobiety odgrywały tam właściwie marginalną rolę. Chciała to zmienić. W roku 1981 założyła w Bonn Muzeum Sztuki Kobiet (Frauenmuseum), pierwszą tego typu placówkę na świecie.
Reporterce Deutsche Welle opowiada o tym, że o równouprawnienie kobiety musiały ostro walczyć, pomimo że prawo im je właściwie przyznawało. - Na codzień wciąż jeszcze jest ciężko pogodzić karierę zawodową z rodziną. Wiele zmieniło się już w świadomości kobiet, i dziś także mężczyźni zajmują się dziećmi, ale kiedy spojrzy się poza granice Niemiec, do Europy wschodniej, na Bliski i Daleki Wschód, nie jest dobrze. Istnieje niebezpieczeństwo, że postępuje regres. W Europie wschodniej występują gigantyczne kontrasty: z jednej strony kobiety dzierżące władzę, z drugiej strony ma miejsce ich wyzysk - twierdzi.
Kobieta tylko jako modelka
Sama przyznaje, że jej walka o prawa kobiet zaczęła się od sztuki, bo w jej pojęciu sztuka to polityka, a polityka to sztuka.
- Odwiedzałyśmy różne muzea, i nie było tam kobiet, a jeżeli to najwyżej jako pasywne modelki - opowiada, zaznaczając, że to był pierwszy impuls do walki.
- Kiedy ktoś nam mówił, że kobietom brak jest geniuszu, odpierałyśmy, że to bzdura. Kobietom nie pozwala się go tylko rozwijać.
Historia Muzeum Sztuki Kobiet rozpoczęła się od tego, że kobiecy artystyczny kolektyw dostał na wystawę pomieszczenia dawnego domu towarowego. Artystki zdecydowały wtedy, że już się z niego nie wyniosą, i rozpoczęły jego, jak przyznaje Marianne Pitzen, łagodną okupację. Rozmawiały z magistratem, ale ten był tylko bezradny, bo urzędnicy miejscy nie spotkali się nigdy z kobietami, które nie pozwalały się zastraszyć.
Mąż-feminista
Walka o prawa kobiet znalazła odbicie także w jej sztuce. Już w 1969 roku powstały pierwsze obrazy pod tytułem "Matriarchat". W jej przekonaniu matriarchat to coś więcej niż równouprawnienie, to postawienie świata na głowie. Bóg nie jest mężczyzną, genialnym stworzeniem, tylko kobieta. Matriarchat nie jest wrogi mężczyznom, on przyznaje im tylko skromniejszą rolę, zaznacza artystka, wyjaśniając, że absolutnie nie myśli o ciemiężeniu mężczyzn. Chce tylko pokazać, że mężczyźni też mogą być delikatnymi stworzeniami, nie muszą zawsze odgrywać silnej roli, bo różne są wśród nich typy. Jak przyznaje, jej mąż jest zagorzałym feministą i przez wszystkich jest podziwiany za to, że żyje z prawdziwą feministką.
Marianne Pitzen uważa, że zmiany w społeczeństwie będą możliwe, kiedy kobiety zmienią swój sposób myślenia. - Wielu z nich brakuje odwagi i nie ufają sobie. Wiele kobiet na przykład nie lubi swoich szefowych i wolałyby mieć mężczyznę jako zwierzchnika. Kobiety muszą też wyznaczać sobie ambitne cele: chcę wspiąć się na szczyt, chcę kształtować społeczeństwo - wylicza.
DW / Małgorzata Matzke
red.odp.: Alexandra Jarecka