Gaza: kraje arabskie nie chcą przejąć odpowiedzialności
22 listopada 2023Jordański minister spraw zagranicznych Aiman Safadi wypowiedział się w bardzo ostrych słowach: wojna, którą Izrael prowadzi w Strefie Gazy przeciwko Hamasowi, jest „ewidentną agresją” wobec palestyńskiej ludności cywilnej i grozi destabilizacją całego Bliskiego Wschodu. Blokując dostawy żywości, lekarstw i paliwa, Izrael dopuszcza się jego zdaniem zbrodni wojennych. Jordania uchodzi w regionie Bliskiego Wschodu za kraj prozachodni, a od połowy lat 90.nawet utrzymuje oficjalne stosunki z Izraelem, które w sferze politycznej są jednak dość chłodne.
Szef jordańskiej dyplomacji nie pozostawił wątpliwości co do tego, że obecnie te relacje się szczególnie pogorszyły. – Wszyscy musimy głośno i wyraźnie wskazywać na katastrofę, którą izraelska wojna oznacza nie tylko dla Strefy Gazy, lecz dla całego regionu – powiedział Aiman Safadi podczas tak zwanego Dialogu w Manamie, zorganizowanego przez Międzynarodowy Instytut Studiów Strategicznych w Bahrajnie.
Cierpienia Palestyńczyków w centrum uwagi
Ze słów Aimana Safadiego jasno wynika, że także te państwa arabskie, które nawiązały stosunki dyplomatyczne z Izraelem, obecnie wyraźnie dystansują się od jego wojskowej reakcji na atak terrorystyczny Hamasu z 7 października. Nie odgrywa przy tym praktycznie żadnej roli fakt, że Hamas jest uznawany w Unii Europejskiej, USA i wielu innych krajach za organizację terrorystyczną. Decydujące jest raczej poczucie solidarności wielu mieszkańców krajów arabskich z Palestyńczykami w Strefie Gazy, zwłaszcza w obliczu wysokiej i rosnącej liczby ofiar śmiertelnych od początku zbrojnych akcji odwetowych Izraela.
Państwa arabskie nie są zwłaszcza na razie skore do udziału w budowie nowego ładu politycznego po – obecnie i tak jeszcze trudnym do przewidzenia – zakończeniu wojny w Strefie Gazy. Państwa arabskie nie są gotowe do tego, by dać Izraelowi wolną rękę, a potem sprzątać „bałagan”, który pozostawi – podkreślił Aiman Safadi. Podobnie wypowiadali się również przedstawiciele Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej.
„Nie chcemy być uznani za wroga”
Ta powściągliwość ma przyczyny głównie polityczne. Chodzi po pierwsze o bezpieczeństwo, a po drugie o to, czy Izraelowi rzeczywiście uda się rozbić i unieszkodliwić Hamas. Minister Safadi w to nie wierzy.
– Po prostu nie rozumiem, jak można osiągnąć ten cel – powiedział dyplomata, cytowany przez Niemiecką Agencję Prasową (dpa) w Manamie. Hamas to pewna idea, a idei nie da się unicestwić bombami – twierdzi szef jordańskiej dyplomacji.
W jego opinii przejęcie odpowiedzialności politycznej lub zgoła wojskowej w przyszłej Strefie Gazy, w której być może będą nadal istniały struktury Hamasu bądź przynajmniej sympatie ludności dla tej organizacji, postawiłoby Jordanię w nader dwuznacznej sytuacji – i mogło ją narazić na niebezpieczny w polityce wewnętrznej zarzut „poplecznictwa”.
– Chcemy to powiedzieć bardzo wyraźnie – oświadczył Aiman Safadi. – Żadne arabskie wojska nie wejdą do Gazy. Nie chcemy być uznani za wroga.
Ambiwalentna postawa
To, że swoje zastrzeżenia szczególnie nagłaśnia akurat minister spraw zagranicznych Jordanii, nie jest zapewne przypadkiem – sądzi Nicolas Fromm, politolog z Uniwersytetu im. Helmuta Schmidta w Hamburgu. – Jordania ma przecież od dawna traktat pokojowy z Izraelem. Oba kraje współpracują od dziesięcioleci na wielu polach. Królestwo było i jest za to często krytykowane w pewnych częściach świata arabskiego – mówi niemiecki ekspert.
W porównywalnej sytuacji są jak się uważa również inne państwa arabskie, zwłaszcza te znad Zatoki Perskiej. Niektóre z nich, jak Zjednoczone Emiraty Arabskie i Bahrajn, zawarły dopiero kilka lat temu porozumienia o normalizacji stosunków z Izraelem. Inne, jak Arabia Saudyjska, utrzymywały z nim dobre relacje przynajmniej nieoficjalnie. Także one mogą sobie teraz uświadomić, że stąpają po cienkiej linie, gdyż część ludności odnosi się do tego kursu nieprzychylnie.
– Kwestia palestyńska wciąż odgrywa wielką rolę w świecie arabskim i ma również bardzo duży potencjał mobilizacji emocjonalnej i politycznej – podkreśla Eckart Woertz, dyrektor Instytutu Studiów Bliskowschodnich GIGA w Hamburgu. Dodaje, że rządzący nie mogą ignorować nastrojów społeczeństwa.
Zdaniem Woertza jednak przynajmniej niektóre państwa znad Zatoki Perskiej mogą w rzeczywistości przejawiać raczej ambiwalentną postawę wobec wojny w Strefie Gazy.
– Niektóre państwa [arabskie] mają bardzo krytyczny stosunek do Hamasu. Jest on przecież odłamem Bractwa Muzułmańskiego, które w Egipcie, Arabii Saudyjskiej i Emiratach jest uznawane za organizację terrorystyczną. Dlatego w opinii niemieckiego eksperta rządy tych krajów mogłyby być w duchu zadowolone, gdyby Hamas został w Strefie Gazy zneutralizowany, albo przynajmniej jego możliwości uległy ograniczeniu.
Powściągliwość finansowa
Innym wielkim wyzwaniem po zakończeniu wojny będzie zapewne wsparcie ekonomiczne dla Strefy Gazy, która już przed początkiem wojny znajdowała się w złej sytuacji gospodarczej. Własnymi siłami ten blokowany ustawicznie od lat przez Izrael i Egipt obszar sobie z tym raczej nie poradzi. „Jednak nikt – ani Izrael, ani Ameryka, ani państwa arabskie, ani przywódcy palestyńscy – nie chce wziąć za to odpowiedzialności” – tak tygodnik „The Economist” podsumował wyniki spotkania w Manamie.
Według niego już przed wojną bogate państwa znad Zatoki Perskiej miały dość „dyplomacji książeczki czekowej”. Dlatego mogą mieć opory przed finansowaniem późniejszej odbudowy. „One już wielokrotnie odbudowywały Strefę Gazy” – cytuje „The Economist” niewymienionego z nazwiska zachodniego dyplomatę, który twierdzi, że państwa znad Zatoki tym razem „nie wyłożą pieniędzy”, jeśli odbudowa „nie będzie częścią poważnego procesu pokojowego”.
Trwałe rozwiązanie polityczne, a konkretnie rozwiązanie dwupaństwowe jest uważane także przez Eckarta Woertza za warunek minimalny późniejszego arabskiego zaangażowania w odbudowę Strefy Gazy.
– Nie może przecież być tak, że co kilka lat jest odbudowa, a potem znowu niszczenie. W Unii Europejskiej i państwach nad Zatoką Perską postrzega się to zapewne podobnie – mówi niemiecki specjalista od Bliskiego Wschodu. Politolog Nicolas Fromm dodaje, że państwa znad Zatoki Perskiej przejawiały w ciągu ostatnich piętnastu lat generalnie większą powściągliwość finansową. Według niego gotowość do wydawania pieniędzy ogólnie znacznie tam zmalała z przyczyn ekonomicznych. – Racjonalność ekonomiczną spychano wtedy nieco na drugi plan. Obecnie jednak ludność na większą świadomość kosztów. Wielu obywateli opowiada się obecnie za większą powściągliwością – mówi Fromm.
Obawa przed rozszerzeniem konfliktu
Elicie politycznej państw znad Zatoki Perskiej zależy ponadto na tym, żeby konflikt toczył się możliwie jak najdalej od ich regionu – analizuje bliskowschodni magazyn „Al-Monitor”. Według niego politycy ci stawiają na to, że wojna kiedyś się skończy.
Z pewnością nie ma gwarancji, że tak się właśnie stanie. Hezbollah w Libanie i rebelianci Huti w Jemenie – w obu przypadkach ugrupowania zależne od Teheranu – a także sam Iran mogą dążyć do eskalacji konfliktu. To samo dotyczy proirańskich milicji w Iraku. Zaledwie kilka dni temu Huti zajęli na Morzu Czerwonym frachtowiec, związany z jednym z izraelskich miliarderów. Również takie wydarzenie może szybko doprowadzić do eskalacji.
Z drugiej strony groźba rozszerzenia konfliktu może też być dla niektórych krajów arabskich motywacją do silniejszego zaangażowania się w poszukiwanie rozwiązania – w interesie własnego bezpieczeństwa. Tak to postrzega również ekspert Nicolas Fromm. W jego opinii niezależnie od tego, jak wyglądałoby polityczne rozwiązanie, musiałoby ono przewidywać również stworzenie odpowiednich perspektyw dla Palestyńczyków. – Jeśli to się nie uda, to będzie się utrzymywać frustracja, gniew, a tym samym przemoc – podkreśla niemiecki politolog.
Tekst oryginalnie ukazał się na stronie DW Deutsch.