Czuli się przedstawicielami „rasy panów”. Jak Claus Volkmann
27 września 2019Deutsche Welle: Claus Volkmann był starostą w okupowanej Polsce – w Krasnymstawie, Kołomyi i Łowiczu. Jakie miał kompetencje?
Markus Roth*: Porównywalne ze stanowiskiem starosty (landrata) w Rzeszy. Różnica była tylko taka, że w okupowanej Polsce starostowie sprawowali władzę na większym obszarze, obejmującym o wiele większą liczbę ludności. W Kołomyi Volkmann zarządzał obszarem, na którym mieszkało pół miliona osób.
Na okupowanych terenach starosta miał też więcej władzy niż jego odpowiednik w Rzeszy. Obszary działania nie były jasno sformułowane i zależały od ambicji poszczególnych starostów.
To właśnie oni na miejscu realizowali politykę okupacyjną. Decydowali, jak radykalne będą to środki. Ktoś, kto był bardziej umiarkowany nie wychylał się, ale radykalni starostowie robili wszystko, żeby te wymagania realizować z nadwyżką. Na przykład rekrutować robotników przymusowych możliwie szybko i jak najwięcej.
Jak Claus Volkmann. Przy rekrutacji robotników w 1944 roku w Łowiczu bardzo szybko wypełnił normę w przeciwieństwie do innych starostów. Był wyjątkowo ambitny i radykalny?
– Urząd w Generalnym Gubernatorstwie był dla Volkmanna pierwszą posadą po ukończeniu studiów. Dla tak młodego człowieka była to wielka szansa, by w krótkim czasie wspiąć się na szczyty kariery. O wiele szybciej, niż było to możliwe na terenie Rzeszy, gdzie kariera musiała następować w pewnym etapach.
Rekrutacja do pracy przymusowej była jednym z obszarów, w którym starostowie mogli się wykazać. I Volkmann robił, co w jego mocy. Chciał możliwie szybko wypełnić kontyngent robotników przymusowych, których musiał odesłać jego okręg. Udało mu się to drakońskimi metodami.
Na czym polegały?
– Konfiskata bydła, kartek żywnościowych. W mieście usuwał ludzi z mieszkań, tracili dach nad głową.
W Kołomyi Volkmann urządził trzy getta, obwieszczał konfiskatę majątku. Co by było, gdyby tego wszystkiego nie zastosował w praktyce?
– Urzędnicy mieli pewną swobodę, mogli realizować odgórne rozporządzenia bardzo ambitnie i pilnie albo nieco wolniej, zgłaszając trudności przełożonym i nic przy tym nie ryzykując.
Claus Volkmann chciał się wykazać i stosował nacisk. Istnieje szereg przykładów starostów, którzy stosunkowo szybko odeszli z Generalnego Gubernatorstwa. Niektórzy nie zgadzali się z kursem polityki okupacyjnej – eksterminacją Żydów czy polityką wobec Polaków. Starali się o przyniesienie na inne stanowisko w administracji lub do Wehrmachtu.
W zeznaniach Volkmann powoływał się na złe stosunki z szefem Gestapo w Kołomyi, Leiderlitzem. Twierdził, że wszystkie „akcje” i masakry były dziełem Gestapo, a on o niczym nie wiedział.
– To kłamstwo. Absolutnie nie można sobie wyobrazić, że Niemcy żyjący w Generalnym Gubernatorstwie nic nie wiedzieli. Masowe morderstwa zdarzały się wszędzie, getta były tworzone w centrach miast. Podczas deportacji wiele osób zastrzelono jeszcze w getcie. Sekretarka, urzędnik czy sklepikarz – wszyscy musieli wiedzieć. Tym bardziej starosta, który miał z tym do czynienia służbowo, przez długi czas był odpowiedzialny za getto i jego zaopatrzenie.
Ulubionym zabiegiem byłych członków niemieckiej administracji było powoływanie się na odpowiedzialność ze strony SS i konflikty z tą organizacją. Twierdzono, że cywilna administracja była odpowiedzialna za konstruktywną politykę na okupowanych terenach, a SS za destrukcyjną. W rzeczywistości istniały konflikty, ale nie były one tak diametralne. Przeważnie chodziło o kompetencje albo o metody – by na przykład egzekucje nie odbywały się na oczach społeczeństwa. Administracja cywilna była do lata 1942 roku odpowiedzialna za getta, koordynowała też deportacje do obozów.
A zatem i transporty do Bełżca?
– Jak najbardziej. Najpierw przygotowywała akcję przez obwieszczenia, które były plakatowane w mieście. Potem specjalna formacja przypominająca policję, a podległa Volkmannowi, pomagała w odgradzaniu getta w związku z deportacją, a w przypadku lokalnych egzekucji zajmowała się kopaniem dołów.
Starosta mógł nie oddać tych służb do dyspozycji i opóźnić nieco te wszystkie akcje.
– Tak, Volkmann mógł tak działać, ale tego nie robił.
Z obwieszczeń przemawiał osobiście, pisząc: „ja zarządzam”, „ja obwieszczam”, „ja wymagam”. Czy był w tym wyjątkowy?
– To nietypowe dla niemieckiego języka urzędowego, ale Volkmann nie był tu wyjątkiem. Podobne obwieszczenia pochodziły od innych starostów. To znak, jaką postawę reprezentowali na swoim terenie. Czuli się przedstawicielami „rasy panów”.
...którzy na dodatek mieszkają w luksusie.
– To był uzus. Piękna willa ze służącymi, do tego posiadłość wiejska, samochody, konie. Wielu starostów kazało sobie szyć mundury lub buty w getcie. Żyli w luksusie w porównaniu do warunków panujących wtedy na terenie Rzeszy, a już w ogóle w porównaniu do sytuacji okupowanej ludności. Volkmann miał wtedy niecałe 30 lat.
W powojennych Niemczech Claus Volkmann zyskał sławę jako dziennikarz Peter Grubbe. Po zdemaskowaniu go tłumaczył, że wraz z gubernatorem dystryktu krakowskiego, Ludwigiem Losackerem, uratował kilku Żydów. Dowodów na to jednak nie ma.
– To kolejne twierdzenie obronne. Losacker we wszystkim, co mówił odnośnie Polski, kłamał jak najęty. Już pod koniec lat 40. potworzyły się kartele zmowy. Nawet jeśli Volkmann wystawiłby fałszywe dokumenty kilku Żydom, którzy u niego pracowali, tylko dlatego że cenił sobie ich pracę, to nie zmienia to niczego w ocenie jego udziału w eksterminacji dziesiątek tysięcy Żydów.
Na czym dokładnie polegały kartele zmowy?
– Losacker miał kontakty z wieloma byłymi urzędnikami w Generalnym Gubernatorstwie. Oni koordynowali siebie nawzajem, ustalali, co będą zeznawać. Już w procesie denazyfikacji pisali sobie zaświadczenia. Volkmann miał trzy takie pisma, w tym jedno od Losackera.
W 1963 roku prokuratura w Darmstadt wszczęła postępowanie w sprawie Kołomyi. Oprócz Clausa Volkmanna podejrzanymi było 27 innych osób. W stosunku do starosty sprawę umorzono „z braku uzasadnionych podejrzeń”. Ile osób udało się oskarżyć i skazać?
– Niewiele. Tylko niektórych podejrzanych udało się oskarżyć. W procesie przed sądem krajowym w Darmstadt jedną osobę skazano na dożywocie, jedną na siedem lat pozbawienia wolności, inną na trzy. Dwie osoby uniewinniono. To typowy wynik dla postępowań karnych dotyczących zbrodni nazistowskich.
Już kilkanaście lat po wojnie wiele osób wiedziało, że Peter Grubbe to Claus Volkmann. I nikt nie sprawdził kim był?
– Nawet, jeśli ktoś zacząłby sprawdzać, jeszcze nie tak intensywnie, to miałby problem. Dowiedziałby się, że Volkmann był starostą, czyli urzędnikiem centralnej administracji. W latach 60. nikt jeszcze nie miał pojęcia, czym było to stanowisko. Te informacje pojawiły się dopiero później.
Dziwi jednak, że jego koledzy dziennikarze ze środowiska lewicowo-liberalnego nie dopytywali go. I dlaczego nie wykorzystano informacji, które pochodziły z NRD? Dziwi mnie, że Grubbe nie został przyparty do muru.
Rozmawiała Katarzyna Domagała-Pereira
*Dr Markus Roth jest historykiem na Uniwersytecie w Giessen i badaczem Holokaustu. Jest autorem książki o nazistowskich starostach „Herrenmenschen. Die deutsche Kreishauptleute im besetzten Polen – Karrierenwege, Herrschaftspraxis und Nachgeschichte” („Rasa panów. Niemieccy starostowie w okupowanej Polsce – kariery, rządy i dalsze losy“).
Tekst powstał w ramach wspólnej akcji Deutsche Welle, Interii i Wirtualnej Polski.
#ZbrodniaBezKary
Więcej na stronie dw.com/zbrodniabezkary