Ignorancja i beztroska. Jak Azjaci podchodzą do nazistowskiej symboliki
3 sierpnia 2013- Nidy nie przyszłoby mi do głowy, że mogę sobie narobić takich kłopotów - przyznaje Henry Mulyana, kręcąc z niedowierzaniem głową. Do niego należała kafejka "Soldatenkaffee" w Bandungu, którą musiał zamknąć. Jej wnętrze ozdabiały hitlerowskie symbole, specjalnością kuchni było "Nazi-Goreng".
Zmieni tylko wystrój
"Soldetenkaffee" i jej właściciel nie należą jednak w Azji do odosobnionych przypadków.
- Zbieram tylko niemieckie pamiątki z czasów II wojny światowej. Nie jestem żadnym rasistą - zapewnia Mulyana w rozmowie z agencją dpa. Gazecie "Jakarta Globe" miał ponoć powiedzieć, że ideologia hitlerowska nie była kompletnie zła, i że nie zna żadnych dowodów na to, że faktycznie miał miejsce holokaust. Wypowiedzi te wywołały wrzawę w międzynarodowej prasie i Mulyana relatywizował swoje wypowiedzi. Został mylnie zacytowany, tłumaczył się później. Teraz rozważa, by kafejkę znów otworzyć, tyle że z mniej bulwersującym wystrojem.
- Nazizm to europejskie tabu - wyjaśnia indonezyjski historyk Zen Rachmat Sugito. Indonezyjczycy nie przeżyli traumy nazizmu. - Ale to nie oznacza, że negują holokaust - zaznacza naukowiec.
Komar z wąsikiem
Podobne sytuacje mają miejsce także w innych regionach Dalekiego Wschodu. W Indiach przed kilkoma laty była kampania reklamowa sprayu na owady, gdzie komar miał wyraźny hitlerowski wąsik. 'Malaria ma na swym sumieniu więcej ofiar niż dyktator' - tak reklamowano preparat.
Inaczej jest ze swastyką: w krajach Europy i obu Ameryk symbol ten kojarzony jest prawie wyłącznie z Adolfem Hitlerem i nazizmem, natomiast w Azji jest powszechnie stosowanym symbolem szczęścia i pomyślności.
Nie ma co do tego większych zastrzeżeń, gdy w Korei Południowej pojawia się na opakowaniach produktów kosmetycznych czy w Japonii, w buddyjskich świątyniach zdobi antyczne, rytualne obiekty.
Problemem jest jednak, gdy np. w Tajlandii zdobione są nim chorągiewki, a na t-shirtach, kupowanych przez turystów pojawiają się rysunki z Hitlerem.
Wiecznie żywy?
"Hitler nie umarł" - taki napis pojawił się pewnego dnia w roku 2009 na wielkim bilbordzie w znanym turystycznym centrum Tajlandii Pattayi. Dyktator reklamował w ten sposób swoją reinkarnację, do obejrzenia w tamtejszym gabinecie figur woskowych. Właściciele tej atrakcji i miejscowa ludność nie mieli z tym hasłem żadnych problemów. Plakat zniknął dopiero po proteście ambasady RFN i Izraela oraz Centrum Szymona Wiesenthala w Los Angeles.
Przed dwoma laty w prasie krążyły zdjęcia uczniów jednej z katolickich szkół w północnej Tajlandii, która swe sportowe święto wystylizowała na modłę hitlerowskiego drylu: w mundurach "z epoki" i energicznie maszerując.
Ignorancja nie tłumaczy wszystkiego
W czerwcu br. na gigantycznym plakacie na renomowanym uniwersytecie Chulalongkorn w Bangkoku obok bohaterów popularnych komiksów, jak Superman, pojawił się wizerunek Hitlera, ozdabiając akademicką ceremonię. Uniwersytet przepraszał za to niefortunne zestawienie, ale reputacja uczelni w zachodnich krajach jest nadszarpnięta.
Tajlandii nie można w żadnym przypadku nazwać ostoją nazizmu, ale niepokojąca jest niewiedza szerokich mas, czym był Holokaust. Niewiedzą usprawiedliwia się to, że Holokaust jest tam bagatelizowany.
- Trzeba pamiętać, że zachodnie kultura i historia nie są nam tak bliskie - tłumaczy politolog Thitian Pongsudhirak z uniwersytetu Chulalongkorn. W tajlandzkich szkołach niewiele mówi się i uczy o II wojnie światowej i Holokauście. Może dlatego, że Królestwo Tajlandii było wtedy sojusznikiem Japonii, sugeruje naukowiec.
Czujny, ale bez przesady
Rabin Abraham Cooper, ekspert ds. azjatyckich Centrum Szymona Wiesenthala nie uważa, by można było mówić o nasileniu się antysemityzmu w Azji, bo nie jest on tam zjawiskiem często spotykanym. Lecz pomimo tego nie wolno go ignorować, podkreśla.
- Nie możemy tego akceptować i pozostawiać bez komentarza, jeżeli Hitler i symbole nazistowskie zaczęły by nagle być modne i popularne.
W latach 80. i 90. Cooper podróżował po Japonii, by interweniować w związku z popularyzacją antysemickich publikacji. Niedawno był w Indiach, gdzie bestsellerem jest "Mein Kampf". 13 wydawnictw ma go w swym programie; od roku 1998 sprzedano tam pond 100 tys. egzemplarzy tego "dzieła". Szczególnym wzięciem "Mein Kampf" cieszy się w kręgach studentów ekonomii, co niepokoi rabina Coopera: że z niego czerpać mogą idee przyszli indyjscy managerowie.
- Generalnie można chyba mówić o braku pojęcia - uważa Abraham Cooper. - Ludzie są tam przekonani, że Hitler był silnym władcą i fascynuje ich nazistowska estetyka. Brakuje im jednak pojęcia o historii i brak im wiedzy, zaznacza. Lecz to dla rabina Coopera nie jest żadnym wytłumaczeniem: "W epoce internetu nie mieć pojęcia o takich sprawach, to żadne usprawiedliwienie".
dpa / Małgorzata Matzke
red.odp.: Bartosz Dudek