Jak wolna jest naprawdę prasa na Węgrzech?
25 października 2013Prezenter radiowy Atilla Mong pierwszy zareagował przed niespełna trzema laty na nową ustawę medialną węgierskiego rządu. Zapisano w niej, że przyszły rządowy organ nadzoru zatrudniający pracowników rekrutowanych spośród członków partii rządzącej, ma kontrolować media. Przeciwko takiemu ograniczeniu wolności słowa zaprotestował na antenie minutą ciszy 21 grudnia 2010 Attila Mong, prezenter w publicznym Kossuth Radio. Zakazano mu komentowania nowej ustawy i jeszcze tego samego dnia zwolniono z pracy. Mong przypomina sobie, jak kiedyś upominał się z innymi Węgrami o więcej demokracji. - Kiedy w 1989 roku demonstrowaliśmy na ulicach Budapesztu, wierzyłem w początek demokracji na Węgrzech. Nie przyszło mi do głowy, że 20 lat później zostanę jako dziennikarz skonfrontowany z represyjną i antydemokratyczną ustawą medialną – mówi dając upust frustracji.
Mong jest być może najbardziej znanym przykładem w węgierskim środowisku dziennikarskim, lecz takich jak on, zwolnionych za krytyczne wypowiedzi dziennikarzy i reporterów jest więcej na Węgrzech, w państwie członkowskim UE. Prywatnym rozgłośniom z kolei, jak niezależnemu Klub Radio, grozi zamknięcie, ponieważ musi ono przed sądem walczyć o przyznanie częstotliwości i uiszczać za to wysokie opłaty. Ponadto rząd wywiera presję na reklamodawców, którzy wycofują się z reklam w obawie przed problemami. Klub Radio postanowiło się jednak nie poddawać i wytrwać do następnych wyborów parlamentarnych wiosną 2014 roku.
Także zagraniczni dziennikarze pod obserwacją
Stephan Ozsváth śledzi sytuację na Węgrzech z Wiednia, gdzie pracuje jako korespondent niemieckiego publicznego radia i telewizji. On i jego koledzy wielokrotnie na własnej skórze doświadczali, jak węgierski rząd obchodzi się z krytycznymi dziennikarzami. – Organizowano oszczercze kampanie w węgierskich mediach. Partyjni sekretarze wymieniali na antenie nasze nazwiska i opowiadali o nas niestworzone rzeczy. Oprócz tego organizowano w sieci tak zmasowane ataki, że trudno jest mi uwierzyć w spontaniczność wyrażanych tam jednostkowych opinii.
Ozsváth i jego koledzy bronią się skutecznie. W chwili obecnej sytuacja trochę się odprężyła. - Nie można nas oskarżać za to, że publikujemy negatywne opinie. Przecież produkuje je sam węgierski rząd. My informujemy o tym, co rządowi nie pasuje. Każdy rząd musi się z tym pogodzić – uważa Ozsváth.
W swoim paranoidalnym zachowaniu konserwatywny rząd nie cofa się też przed teoriami spiskowymi. – Insynuowano nam na przykład, że jesteśmy przedłużonym ramieniem lewicy – mówi niemiecki korespondent.
Ozsváth ostrzega jednak przed dość powszechną opinią, że na Węgrzech nie można już pisać tego, co się chce. Owszem, można, głównie w Internecie. Problem w tym, że nie wiadomo, kto to czyta. Radio i telewizja zostały właściwe wzięte pod kuratelę rządu. Zajmuje się nimi Narodowy Urzęd ds. Mediów i Przekazu Informacji (odpowiednik Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji). Instytucja ta została utworzona w 2010 roku w związku z uchwaleniem nowej ustawy medialnej. Może ona odbierać częstotliwości i wyznaczać wysokie grzywny. Szefowa Urzędu ds. Mediów została mianowana osobiście przez premiera węgierskiego rządu, jako osoba lojalna wobec reżimu, a więc pewna.
Tymczasem węgierski parlament musiał dokonać poprawek w ostro krytykowanej za granicą ustawie medialnej. Naciski na Węgry z Brukseli były zbyt mocne. Lecz w praktyce niewiele to zmieniło.
Orędowanie za czystością dziennikarstwa
Szczególnie dużo uwagi za granicą wzbudza prywatna stacja Klub Radio. Węgierski Urząd ds. Mediów dwa i pół roku roku próbował zawiesić jej działalność i zastosował w tym celu szereg administracyjnych i legalnych wybiegów. Bez skutku. Klub Radio nadaje, ale znajduje się na skraju finansowej ruiny. Zresztą nie tylko zespół radiowy potrzebuje obecnie ideowego i finansowego wsparcia. – Na Węgrzech żyje wielu bardzo zaangażowanych dziennikarzy, którzy starają się pracować niezależnie w prywatnych mediach lub w organizacjach NGO. Istnieje cały szereg nowych inicjatyw i modeli mediów, które mogą być finansowane z prywatnych darowizn, lecz wymagają aktywności czytelników. Na Węgrzech powstaje właśnie nowa infrastruktura medialna, którą warto wesprzeć – zachęca Attila Mong. Również Stephan Ozsváth opowiada się za wspieraniem wszelkimi środkami zabiegów dziennikarzy na Węgrzech o czystość dziennikarstwa. Niemiecki korespondent apeluje o mocniejsze naciski polityczne na premiera Orbána, przede wszystkim do UE, której działania przypominają zachowanie „bezzębnego tygrysa”.
Attila Mong mieszka obecnie w Berlinie, lecz zanim tam osiadł skończył studia na renomowanym uniwersytecie kalifornijskim w Stanford i pracuje teraz jako dziennikarz w mediach elektronicznych. Nikomu nie udaje się zakneblować mu ust, ponieważ może pracować w każdym zakątku świata. Mong systematycznie odwiedza Węgry i oczywiście chciałby pozostać tam kiedyś na zawsze. – Chciałbym, żeby węgierska prasa odzyskała znów trochę wolności. I, żeby opierała się na ekonomicznym i prawnym fundamencie, na większej niezależności niż ta, którą mamy dzisiaj – mówi Mong.
Ricarda Otte / Barbara Coellen
red. odp.: Elżbieta Stasik