Jan Sehn - humanitarny tropiciel nazistowskich zbrodniarzy
31 maja 2020To on, wspólnie z psychiatrą i kryminologiem Stanisławem Batawią, skłonił komendanta Auschwitz Rudolfa Hoessa do spisania w więziennej celi wspomnień. Jan Sehn przesłuchiwał go kilkanaście razy i choć Hoess miał możliwość odmówienia wyjaśnień, składał je chętnie. Co więcej, w dniach między przesłuchaniami spisywał dodatkowe wyjaśnienia i przekazywał je Sehnowi.
Przesłuchania Hoessa odbywały się w gabinecie profesora Sehna, a nie w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie, gdzie wówczas przebywał Hoess. Prawdopodobnie dlatego, że podejrzani nie byli w warunkach więziennych tak otwarci, jak gdzie indziej. „Musiał to być osobliwy widok. Z jednej strony, trzydziestosiedmioletni prawnik, ubrany w wyszukany, szyty na miarę garnitur, z papierosem w cygarniczce z jadeitu. Z drugiej, niepozorny czterdziestopięciolatek, niegdyś dumnie paradujący w mundurze SS, teraz ubrany w więzienny drelich”, przytacza Filip Gańczak w książce „Jan Sehn. Tropiciel nazistów”, cytując z kolei z książki Thomasa Hardinga "Hanns i Rudolf. Niemiecki Żyd poluje na komendanta Auschwitz".
Humanitarny i bezkompromisowy
W rozmowie z DW Gańczak zaznacza, że Sehn był niezwykle humanitarny wobec przesłuchiwanych. Szedł im na rękę w drobnych sprawach, ale w zasadniczych kwestiach był bezkompromisowy. – Pozwalał chociażby, żeby mieli dostęp do książek w języku niemieckim, czy żeby mogli korespondować z rodziną. A jednocześnie, jeśli był przekonany o winie danego podejrzanego, to nie było dla niego taryfy ulgowej, jeśli chodzi o gromadzenie materiałów dowodowych – dodaje autor książki. W przerwach między przesłuchaniami Sehn kupował podobno Hoessowi obiady.
Zdaniem Sehna relacje komendanta Auschwitz były stosunkowo autentycznym świadectwem. – Podczas gdy inni członkowie załogi Auschwitz uciekali od odpowiedzialności, Hoess był gotowy wziąć na siebie choć w części odpowiedzialność za to, co działo się w obozie, kiedy był jego komendantem i dość precyzyjnie opisał mechanizm funkcjonowania obozu i zagłady Żydów – mówi Gańczak. Większość składanych przez podejrzanych wyjaśnień była podobna. – O ile byli gotowi przyznać, że w Auschwitz czy w przypadku KL Plaszow działy się straszliwe rzeczy, o tyle odpowiedzialność własną negowali i na tym tle wyróżniają się wyjaśnienia składane przez Hoessa, bo on przynajmniej od tej podstawowej odpowiedzialności nie uciekał – komentuje autor książki.
Człowieczeństwo w więzieniu
Z protokołu przesłuchań Hoessa ze stycznia 1947 roku można się dowiedzieć, że komendant Auschwitz zastanawiał się, „czy istnieje Opatrzność, a jeśli tak, to jak to jest możliwe, że takie rzeczy dziać się mogą”. Jednocześnie przyznał, że był obecny „zarówno przy odbieraniu nadchodzących transportów, jak przy gazowaniu w komorach gazowych i paleniu zwłok”. Zaznaczył, że chciał „służyć przykładem” swoim podwładnym. Podczas tego samego przesłuchania Hoess dochodzi do przekonania, że „obrał błędną drogę” i stał się „współwinnym”.
W kwietniu tego samego roku wykonano na nim karę śmierci. Hoess został powieszony na terenie obozu, którego przez trzy lata był komendantem. W liście pożegnalnym napisał do żony: „Dopiero tu, w polskich więzieniach, poznałem, co to jest człowieczeństwo. Mnie, który jako komendant Oświęcimia sprawiłem narodowi polskiemu tyle bólu i wyrządziłem tyle szkód (…), okazywano ludzką wyrozumiałość, co mnie bardzo głęboko zawstydzało”.
Jak w swojej książce podsumowuje Filip Gańczak, można przyjąć, że te słowa dotyczą także Jana Sehna. Co ciekawe, w procesach, które przygotowywał, wyroki śmierci zapadały często, chociaż Sehn był przeciwnikiem kary śmierci.
Nierozszyfrowane motywacje
Krakowski prawnik ściganiem hitlerowskich zbrodni zajął się jeszcze przed kapitulacją III Rzeszy. W marcu 1945 roku powstała w Krakowie tzw. Komisja Oświęcimska, której Jan Sehn został członkiem. Już w kwietniu tego samego roku brał udział w przesłuchiwaniu świadków – byłych więźniów Auschwitz. Od maja 1945 roku regularnie jeździł na teren byłego obozu. W wykonywaniu swojej pracy był niezwykle skrupulatny. Nie jest tajemnicą, że część dowodów trzeba było wyciągnąć ze śmietników czy nawet obozowej kloaki. Nie ułatwiał pracy także fakt, że w 1945 roku teren byłego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau znajdował się pod kontrolą sowieckich władz wojskowych, które ograniczały Komisji poruszanie się po tym terenie, a przez pewien czas nawet zupełnie go zakazali, bo utworzyli w tym miejscu dwa przejściowe obozy dla niemieckich jeńców wojennych.
Jak podkreśla Gańczak, do końca nie wiadomo, jakie motywy przyświecały Sehnowi. – Zajął się z ogromnym zaangażowaniem ściganiem zbrodni nazistowskich, chociaż bezpośrednio nie doświadczył represji – mówi. Być może nie bez znaczenia było tu jego niemieckie pochodzenie – Sehn był potomkiem niemieckich kolonistów osiadłych w Galicji. Biegle mówił po niemiecku, co umożliwiało mu przesłuchania niemieckich więźniów bez obecności tłumacza, ale zapewne znosiło też pewien dystans i otwierało jego rozmówców. Przesłuchania nie były nagrywane, a zachowane protokoły są w większości w języku polskim.
Niemiecki prokurator w Auschwitz
Znajomość niemieckiego pomogła mu zapewne również podczas współpracy z prokuratorami w RFN. Pierwszą podróż odbył w 1946 roku, najpierw współpracując w amerykańskiej strefie okupacyjnej z oficerami amerykańskimi, którzy początkowo byli wobec niego nieufni. Ale Sehn miał umiejętność nawiązywania dobrych relacji z ludźmi, dlatego lody zostały szybko przełamane. Podobnie było podczas późniejszej współpracy z niemieckimi prokuratorami przy przygotowywaniu tzw. procesów frankfurckich (dwa z nich w latach 1963–1965 były bezpośrednio związane z działalnością polskiego profesora).
– Mieliśmy dobry kontakt od pierwszego spotkania. Sehn był wielkim dżentelmenem, miał klasę. Był uczciwy i bardzo sympatyczny. Bardzo szybko obdarzyłem go zaufaniem– mówi w rozmowie z DW Gerhard Wiese, który w latach sześćdziesiątych był jednym z młodych prokuratorów frankfurckich przygotowujących procesy oświęcimskie. Wiese wspomina zaangażowanie Sehna i to, jak kilkakrotnie przyjeżdżał z nowymi dokumentami i zeznaniami świadków. Spotykali się także w Polsce.
W 1964 Wiese wraz z innymi prokuratorami pojechał do Auschwitz na wizję lokalną. Miejsce to, choć wiedział o nim znacznie więcej niż jego rówieśnicy w Niemczech, zrobiło na nim ogromne wrażenie. – Miałem przed oczami, jak więźniowie przechodzili przez bramę z napisem „Arbeit macht frei”, przez którą my też przechodziliśmy. Widziałem te stosy butów, okularów… straszne – mówi.
Rok później Gerhard Wiese był jedną z ostatnich osób, jakie widziały Jana Sehna przed śmiercią. – W ostatni wieczór jego życia jedliśmy wspólnie kolację w Sachsenhausen (dzielnica Frankfurtu - red.). Bardzo lubił ten lokal, którego specjalnością było wino jabłkowe i żeberka z kapustą. Dobrze zjedliśmy, żywo dyskutowaliśmy na różne tematy i około godziny 23 pożegnaliśmy się w hotelu, w którym nocował. Krótko po 3 w nocy otrzymałem telefon, że Jan Sehn nie żyje –wspomina. Rok po jego śmierci Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie przyjął imię profesora Jana Sehna.