1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Reiter: W polityce Schmidta nie było miejsca na Solidarność

Aureliusz M. Pędziwol23 listopada 2015

Można się z kimś nie zgadzać, a jednocześnie dla niego mieć szacunek – tak osobę zmarłego kanclerza Helmuta Schmidta wspomina Janusz Reiter* [ROZMOWA]

https://p.dw.com/p/1HAmn
Deutschland 1976 Edward Gierek & Helmut Schmidt
Edward Gierek i Helmut Schmidt (1976)Zdjęcie: picture-alliance/dpa/Bildarchiv/W. Leuschner

DW: Niemcy pożegnali Helmuta Schmidta. Pan go znał. Jakie wrażenie sprawiał na Panu?

Janusz Reiter*: Każda rozmowa z Helmutem Schmidtem była ciekawym doświadczeniem. Można było się z nim spierać. Akceptował sprzeciw i jeżeli się go wyrażało w sposób śmiały i kompetentny, słuchał z zainteresowaniem.

Dla mnie najważniejszą decyzją podjętą przez niego był Doppelbeschluss, czyli postanowienie o wzmocnieniu obrony Europy Zachodniej w odpowiedzi na rosyjskie rakiety SS-20. Gdyby ugiął się pod naciskiem niemieckiej opinii publicznej, która była zdecydowanie przeciwna rakietom amerykańskim, wówczas sytuacja w Europie mogła się rozwinąć zupełnie inaczej. Schmidt wykazał jednak niezwykle silną wolę i twardy charakter.

DW: Z czasów, gdy był kanclerzem, Polacy jednak najlepiej pamiętają, że kiedy Jaruzelski wprowadził stan wojenny, przebywał akurat z wizytą w NRD. I nie tylko nie przerwał podróży, ale jeszcze wyraził zrozumienie wobec czynu generała. Później tłumaczył, że wiedział o groźbie interwencji sowieckiej. Ale zapewniał, że darzył Solidarność sympatią. Na ile to było wiarygodne?

JR: Absolutnie wiarygodne. Co do jego sympatii do Polski i Polaków nie mam cienia wątpliwości. Ale uważał, że Solidarność jest bez szans, bo w Europie podzielonej na Wschód i Zachód nie ma miejsca na tego rodzaju ruchy. Prędzej czy później zostaną zdławione, a to może spowodować jeszcze większe napięcia. To był jego sposób myślenia.

Helmut Schmidt mit Erich Honecker
Spotkanie Schmidt-Honecker w NRD (12 grudnia 1981). "Uważał, że Solidarność jest bez szans"Zdjęcie: picture alliance/AP Images

DW: A jak Solidarność oceniała ówczesnego kanclerza?

JR: Czuła kompletne niezrozumienie. Chociaż trzeba powiedzieć, że znacznie większe rozczarowanie dotyczyło Willy’ego Brandta, człowieka, w którego rozumieniu polityki bardzo ważną rolę odgrywały aspekty moralne. O Schmidtcie było jednak wiadomo, że jest chłodny, wykalkulowany.

Taka koncepcja polityki była dla nas wtedy kompletnie nie do przyjęcia. Sam miałem do niego pretensje o to, że nie okazał wtedy publicznie solidarności z Solidarnością. Mówiłem mu to wiele razy. Rozumiał to, ale zdania nie zmienił. W jego koncepcji polityka była zastrzeżona dla elit, dla rządów. Nie było tam miejsca dla czegoś takiego, jak Solidarność.

DW: Nie tylko Schmidt obawiał się – jak to sformułował Jerzy Maćków na łamach Die Welt, w 2007 roku – zetknięcia się z Solidarnością, inni też chętniej pokazywali się w otoczeniu sowieckich namiestników w Polsce. Skąd ten lęk?

JR: To był lęk tych, którzy przeżyli zdławienie przez sowieckie czołgi buntu we wschodnim Berlinie i byli świadkami powstania węgierskiego w 1956 roku. To były obawy ludzi, którzy sądzili, że takie ruchy mogą tylko spowodować ludzkie tragedie. Uważali, że poprawę można osiągnąć jedynie poprzez dialog z tymi, którzy mają władzę po drugiej stronie.

Polen Janusz Reiter
Janusz Reiter: W jego koncepcji polityka była zastrzeżona dla elit, dla rządów. Nie było tam miejsca dla czegoś takiego, jak Solidarność.Zdjęcie: DW/A. M. Pędziwol

DW: Ale taki François Mitterrand potrafił w 1988 roku zaprosić ośmiu czechosłowackich dysydentów do francuskiej ambasady w Pradze.

JR: Niemcy byli przekonani, że znajdują się w innej sytuacji, ponieważ ich kraj jest podzielony, a jego część kontroluje Związek Radziecki. Dlatego muszą zachowywać się powściągliwie, ponieważ każda nieostrożność może ściągnąć na nich nieszczęście i utrwalić ten podział.

DW: Z drugiej strony Helmut Schmidt podkreślał wielokrotnie, że to właśnie jego rząd doprowadził do podpisania Aktu Końcowego z Helsinek, którego częścią był „trzeci koszyk”, czyli uznanie praw człowieka za element europejskiego bezpieczeństwa. Czy to rzeczywiście Niemcy go wywalczyły?

JR: Niemcy niewątpliwie najbardziej dążyli do tego porozumienia, ponieważ spodziewali się, że stworzy im większe pole manewru. Chodziło im o to, żeby doprowadzić do odprężenia w stosunkach między oboma państwami niemieckimi i uzyskać większy wpływ na sytuację w NRD.

Polityka odprężenia skończyła się jednak w 1980 roku, kiedy na scenie pojawił się nowy aktor – społeczeństwo, które się upomniało o swoje prawa, czyli Solidarność. Wielu polityków niemieckich, także Helmut Schmidt, nie potrafiło jednak zrozumieć tego fenomenu. Starali się kontynuować dotychczasową politykę na przekór nowym faktom. Oceniając go nie wolno jednak uwzględniać jedynie tego aspektu. Trzeba patrzyć na całość. Wówczas zobaczymy postać, która zasługuje na krytykę, ale i na szacunek.

DW: Jednak wydawać by się mogło, że po 1989 roku podejście do tego, co dzieje się na Wschodzie, powinno było się zmienić. Tymczasem w marcu ubiegłego roku były kanclerz odpowiadając na pytanie tygodnika Die Zeit o aneksję Krymu odparł, że postępowanie Putina uważa za „całkiem zrozumiałe”. Jak to wytłumaczyć?

JR: Myślę, że na starość u Helmuta Schmidta nasilił się jeszcze ten sposób myślenia o polityce, o którym mówiłem. Dla niego Putin nie był obiektem moralnego osądu. Oceniał go w kategoriach realpolitik. Uważał, że mocarstwa mają swoje interesy. Trzeba je zrozumieć i respektować, trzeba też dbać o własne.

Taki był Helmut Schmidt. Wtedy już nawet w jego najbliższym otoczeniu te poglądy nie znajdowały ani poparcia, ani nawet zrozumienia. Ale jednak darzony był szacunkiem, ponieważ stał się postacią, która była traktowana ponad podziałami z ogromną estymą, szacunkiem. Niezgadzanie się z jego poglądami nie musi umniejszać szacunku dla niego.

Rozmawiał Aureliusz M. Pędziwol

*Janusz Reiter (urodzony w 1952 roku na Kaszubach) – germanista, dziennikarz i dyplomata. Działacz opozycji demokratycznej w l. 70-tych i 80-tych. Pierwszy ambasador wolnej Polski w RFN, później ambasador RP w Stanach Zjednoczonych.