"Kiedy Getto zaczęło się palić, znaleźliśmy się w piecu"
19 kwietnia 2013Róża Romaniec: Kiedy wybuchło Powstanie w Getcie Warszawskim miała Pani 11 lat. Co Pani pamięta?
Krystyna Budnicka: Byłam w bunkrze z rodzicami i rodzeństwem. Zeszliśmy już w styczniu 1943 roku, na trzy miesiące przed powstaniem. Nie widziałam niczego na własne oczy, ale czułam na własnej skórze, co się nad nami dzieje. Kiedy Getto zaczęło się palić, znaleźliśmy się w piecu, było strasznie gorąco. Ziemia, która miała nas naokoło chronić, tak się nagrzała, że uciekliśmy do kanału, gdzie było chłodno. Pamiętam, jak w pewnym momencie zaczęły dołem spływać pierwsze zwłoki. Bo kiedy Niemcy się zorientowali, że kanał to droga ucieczki, stali przy włazach i strzelali jak do kaczek, gdy ktoś wychylił głowę.
RR: Jak to się stało, że była Pani w bunkrze?
KB: Mój ojciec był stolarzem i w pewnym momencie, po tym jak deportowano dwóch najstarszych braci do Treblinki, powstał pomysł, by zbudować bunkier, gdzie się schowamy. Nie mieliśmy na stronie aryjskiej żadnych przyjaciół, żeby ktoś nam pomógł. Nie mieliśmy też pieniędzy. Poza tym nasz wygląd był taki, że łatwo byłoby nas rozpoznać. Dlatego musieliśmy się schować. Mieszkaliśmy na placu Muranowskim, na parterze, gdzie była zapadnia do piwnicy i bunkier powstał pod piwnicą. Podszalowany stropami i dobrze zamaskowany, miał wyjście na stroną aryjską poprzez mały tunel prowadzący do kanału ściekowego. Na początku była nawet woda i prąd. Pamiętam, że było też radio, z którego wiadomo było, że Niemcy się wycofują na froncie wschodnim. Wtedy pojawiało się małe światełko, że może doczekamy końca wojny. Tak bardzo chciało się przetrwać.
RR: Jak długo Pani czekała na to przetrwanie?
KB: Łącznie prawie dziewięć miesięcy. Dwaj bracia wyszli po Powstaniu na aryjską stronę, bo chcieli zorganizować pomoc. Ale trafili wtedy na zły moment. Słyszeliśmy tylko krzyki i strzały. Mój brat Rafał działał dalej w ruchu oporu, potem wspierał Polaków, bo miał doświadczenie. Niestety ktoś go zdradził i zginął. Ale to on wcześniej przyprowadził nam pomoc we wrześniu 1943 roku. Ja wyszłam z bratową i najmłodszym bratem, ale rodzice już nie mogli, byli zbyt słabi. Moja siostra nie chciała ich samych zostawić, miała 24 lat. To była największa tragedia mojego życia. Chociaż wtedy nie wiedziałam, że widzę ich ostatni raz. Nie było już drugiej akcji pomocy. Krótko potem straciłam też pozostałych. Zostałam sama.
RR: Kto Pani pomógł?
KB: Mój brat Rafał i Żegota. Pamiętam, że jak już byłam na górze, to przewieźli nas w workach, bo nie przypominaliśmy wtedy ludzi. To była duża grupa osób, którzy wszystko organizowali. Przez rok byłam po stronie aryjskiej, przenoszona z miejsca na miejsce. Ktoś przychodził, dostawałam jakieś pieniądze dla rodzin, żeby miały za co kupić jedzenie, ale nawet jak nie docierały, to też dostałam miskę. Trzeba było uważać, bo jedni ratowali, inni krzywdzili. Polskie rodziny dały mi jednak schronienie. Potem byłam w domu dziecka.
RR: Trudno mi zadać Pani takie pytanie, ale jak sobie Pani z tym poradziła?
KB: Sama nie wiem, ale nie opłakałam nawet śmierci rodziców. Zresztą do tej pory tak jest. Czasem poleci mi jakaś łza z wściekłości, ale nie ze smutku. To nie jest znieczulica, ani brak miłości. Ale ja po prostu nie umiem płakać. Nie mam żadnych grobów, wszyscy są w gruzach pochowani.
RR: Urodziła się Pani jako Henna Kuczer, dziś nazywa sią Pani inaczej, jak to się stało?
KB: Już jako dziecko miałam świadomość, że nie chcę być Żydówką, bo przez to zostałam sierotą. To było tabu. Nie kryłam się ze swoim pochodzeniem, ale nie opowiadałam też, co przeżyłam. Krysią Budnicką nazwano mnie w którejś z rodzin, to było ich nazwisko. Minęło wiele lat aż zaczęlam o tym mówić. Ale dzisiaj to mi dobrze robi, bo mówiąc buduję pomnik moim braciom w wyobraźni, bo tam oni znowu wszyscy żyją. Mówię o Rafale, który był dla mnie po stracie rodziców i pozostałego rodzeństwa ojcem, matką, bratem, wszystkim. Ale musiało minąć wiele, wiele lat, żebym mogła zacząć o tym mówić w miarę spokojnie.
RR: Działa Pani w organizacji Dzieci Holocaustu. Jak ważne było, by takie organizacje mogły zacząć działać?
KB: Stowarzyszenie Dzieci Holokaustu w Polsce powstało w 1992 roku jako część światowego Stowarzyszenia Dzieci Ukrytych. Ja wcześniej myślałam, że jedna tylko żyję taka w Polsce. Owszem wiedziałam, że gdzieś się ktoś uratował, ale nikogo nie znałam. A w stowarzyszeniu spotkałam się ze wspólnotą losu. Mogłam z nimi porozmawiać. To było bardzo ważne.
RR: Wiem, że słyszała Pani o tym, iż w Niemczech pojawiają się opinie na temat roli AK i antysemityzmu w Polsce. Jak Pani na to reaguje?
KB: Jeżeli Niemcy stawiają AK narówni z SS to jest to nieprzyzwoite i próbują zrzucić na Polaków części winy. Nie mogą się oczyścić z tej zbrodni. Że byli antysemici w Polsce to fakt, ale nie wolno tak mówić o AK. To jest powojenna propaganda komunistyczna, że AK równało się faszyzm i Niemcy teraz to przejmują. Były grupy tzw. narodowców, które mordowały, było Jedwabne. Ale to jest nieprzyzwoicie tak mówić o AK. Bo AK podlegała rządowi w Londynie, który pomagał. Żydzi przeżyli dzięki Polakom.
RR: Jeździ Pani również do Niemiec i rozmawia z młodzieżą. Co pytają?
KB: Zawsze chcę sama wiedzieć, co wiedzą na ten temat? Ale na ogół nic nie wiedzą. Mówią, że mają babcię, dziadka, że był na froncie wschodnim, ale co i jak - nie wiedzą. A oni mnie pytają, czy ich nienawidzę. Jak mogę was nienawidzieć, pytam wtedy. We mnie nie ma nienawiści, bo to niszczy człowieka. Ale jest pamięć i dlatego o tym mówię. Ja występuję jako świadek historii, nie potrzebuję litości, opowiadam tylko fakty.
RR: Jak Pani przeżywa teraz rocznicę?
KB: Te okrągłe rocznice zaswsze były obchodzone, przynajmniej w wolnej Polsce. A wcześniej to komuniści uważali, że zginęli Polacy. Było pomieszanie w głowach ludzkich. Został wybudowany pomnik, coś się obchodziło, ale nie tak, jak trzeba. Uważam, że trzeba pamiętać o tych, którzy tutaj polegli. Bo cała martyrologia Zydów jest ujęta w Powstaniu. To był manifest. W tym roku będzie bardziej uroczyście, będzie otwarcie Muzeum Historii Żydów. Może to coś da społeczeństwu, że będzie większa wiedza. Ale ten antysemityzm się kołacze. Ważne jest, że Muzeum Historii Żydów pokaże tysiąc lat życia Żydów w Polsce. Bo oni budowali kulturę polską, wielu nie wie, że byli Żydami, tworzyli i pisali po polsku. Może to muzeum sprawi, że Polacy będą się chcieli więcej o tym dowiedzieć. Nie świat, tylko Polacy. Żeby zmienić obraz tego Żyda, który był bankierem, obcym ciałem, żagrożeniem ekonomicznym, nawet w kręgach oświeconych. W porównaniu z tym, co było jeszcze za czasów komunizmu, to jest niebo a ziemia. Niektórzy mówią, że to, co się robi, to jest rodzaj cepelii. Może i tak, ale jak idę czasem do synagogi – bo w ogóle to jestem chrześcijanką – to jest w niej dużo ludzi. Jest szkoła żydowska, coś się odradza.
RR: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Róża Romaniec