Kościoły w kryzysie: apostazja i utrata znaczenia
3 kwietnia 2021I znowu Wielkanoc pod znakiem pandemii. W czasie tych najważniejszych świąt chrześcijańskich kościoły w Niemczech, jak i w wielu innych krajach świata, były niegdyś wypełnione po brzegi. W tych dniach do świątyń przychodzili także ludzie, którzy do kościoła zaglądają tylko raz czy dwa razy w roku.
Czas pandemii oznacza jednak ograniczenia także dla samych obrzędów. W Niemczech istnieje ponad 14 tys. parafii ewangelickich i nieco mniej niż 10 tys. parafii katolickich. W „normalnym roku" prawie każda z nich świętowałaby zmartwychwstanie Jezusa. Wielkanocnym ogniem rozpalanym w wigilię paschalną przed kościołem. Energicznym śpiewem w zatłoczonej świątyni. Teraz ogień jest zakazany, a w przerzedzonych ławkach obowiązuje dystans. Śpiewania już dawno zaprzestano ze względu na ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa w powietrzu. Radość z tego święta może być wyrażana tylko w milczeniu.
Niedoszły „czas spokoju"
A mogło nie być nawet tego. Na dwa tygodnie przed Wielkanocą kanclerz Angela Merkel i premierzy krajów związkowych postanowili „zamrozić" Niemcy na sześć dni wykorzystując do tego święta. Ogłosili „wielkanocny czas spokoju", co oznacza zarazem, że wszystkie kościoły mają być w tym czasie zamknięte dla wiernych. Merkel się jednak przeliczyła. Hierarchowie obu wielkich Kościołów byli wyraźnie poirytowani. „Wielkanoc jest dla nas najważniejszym świętem, nabożeństwa w kościele nie są jakimś dodatkiem" - kontrował na Twitterze przewodniczący niemieckiego Episkopatu biskup Georg Baetzing. Oba Kościoły zdystansowały się od rządowych planów. Dopiero od czasu, gdy Merkel zarzuciła swój plan „wielkanocnego czasu spokoju" kościoły ponownie zaplanowały rzeczywiste nabożeństwa tam, gdzie to możliwe oraz zwiększyły ofertę transmisji nabożeństw.
Za sporem o chrześcijański charakter Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy kryje się jednak coś więcej. A potęguje to fakt, że kanclerz Niemiec nawet nie poinformowała wcześniej hierarchów o swoich planach. Oczywiście, Kościoły są sojusznikami w zaangażowaniu na rzecz społeczeństwa otwartego i niezastąpionymi sponsorami wielu tysięcy instytucji społecznych, przedszkoli, domów starców, szpitali, ośrodków doradztwa. Ale tracą na oddziaływaniu społecznym.
Mniej niż połowa jest członkami Kościoła
W 2019 roku w Niemczech było jeszcze w sumie około 45,75 mln chrześcijan. 22,6 mln to katolicy, 20,7 mln to wyznawcy jednego z Kościołów reformacji. RFN zamieszkuje też ok. dwóch milionów wyznawców prawosławia. W sumie daje to 45,75 mln chrześcijan; to wciąż około 52 procent całej populacji. Dla porównania: w 1991 roku, wkrótce po upadku muru berlińskiego, w Niemczech, które powiększyły się o wschodnie landy, było prawie 71 procent chrześcijan. A 40 lat temu, w 1980 roku, „starą" RFN zamieszkiwało 85,7 procent chrześcijan. Obecnie odsetek ten stale spada. Jeszcze w tym lub przyszłym roku Niemcy dojdą do punktu, w którym nawet co drugi mieszkaniec RFN nie będzie należał do żadnego Kościoła.
W Niemczech można to ustalić lepiej niż w większości innych krajów. Polityka i Kościół są tu bowiem - mimo rozdziału państwa i Kościoła - na wiele sposobów powiązane, a państwo było tradycyjnie zainteresowane silnymi Kościołami. Od ponad 100 lat Kościoły miały prawo nakładać regularne podatki na swoje „owieczki". I państwo pobiera ten podatek - zarabiając na prowizji. W tym tak zbiurokratyzowanym kraju dobrze wiadomo, kto należy do jakiego Kościoła czy religii i kto płaci (lub nie) podatki na swój Kościół.
Właściwie ten trend spadkowy jest wynikiem naturalnego procesu. Wiele osób starszych, które odchodzą, należało do kościelnej wspólnoty. Natomiast tylko niewielki procent tych, którzy rodzą się dzisiaj, jest chrzczonych. Ale to nie wystarczy, aby wyjaśnić tendencję spadkową. Liczą się też inne czynniki. W czasach trudności ekonomicznych ludzie opuszczają instytucję Kościoła, aby zaoszczędzić pieniądze. Jednak co najważniejsze, wierzący odwracają się od swojego Kościoła, kiedy są nim rozczarowani. Kiedy na przykład „biskup luksusu", jak prasa nazwała ówczesnego ordynariusza Limburga Franza-Petera Tebartza-van Elsta, w 2013 roku samowolnie wydaje miliony i rządzi swoją owczarnią w sposób autorytarny. A szczególnie wtedy, gdy oburza ludzi przemoc seksualna wobec nieletnich ze strony przedstawicieli Kościoła. Wtedy nawet bardzo pobożne osoby ogarnia zwątpienie.
Nadużycia wstrząsają Kościołem
Nadużycia. Ten temat w wielu strasznych odsłonach pojawił się w niemieckiej przestrzeni publicznej za sprawą skandali w kościelnych instytucjach już dobre dziesięć lat temu. I jest tam obecny do dziś. Jest wiele nadużyć w rodzinach, w sporcie, w Kościele katolickim, a także w Kościele ewangelickim. Ofiary z ewangelickich instytucji często powtarzają, że strona katolicka jest bardziej zaawansowana niż ich własny Kościół w rozprawianiu się z nadużyciami i w zapewnieniu pomocy ofiarom.
Ale to właśnie Kościół katolicki od wielu lat bierze pod lupę seksualność, aby dokładnie określać, co ludzie powinni robić, a czego nie. I od ponad pół wieku naucza doktrynalnie, że nawet w małżeństwie cała seksualność musi być otwarta na prokreację życia. W 1968 r. Rzym zakazał stosowania pigułek antykoncepcyjnych. „Rozpoczęło się wielkie nieposłuszeństwo" - pisał potem magazyn informacyjny „Der Spiegel". Pigułka zakazana, miłość homoseksualna potępiona - a potem okazuje się, że wiele tysięcy nieletnich stało się ofiarami przemocy seksualnej ze strony wyświęconych mężczyzn. Nie jest to zgodne z wyobrażeniem, jakie wielu ludzi ma o Kościele. Kościół ten coraz częściej nie mówi już także językiem ludu. A gdy ludzie mają wrażenie, że Kościół chce dalej tuszować nadużycia reakcją jest czyste oburzenie.
Oporny kraj
Dlatego właśnie rośnie liczba osób odchodzących z Kościoła. Jeszcze nigdy nie było ich w Niemczech tylu, co w 2019 r. Tylko niewielu wierzy, że ludzie, którzy odwrócili się od swojego Kościoła, mogą do niego powrócić. „Ci, którzy porzucają swoje kościelne więzi, z dużym prawdopodobieństwem doświadczają spadku religijności" - powiedział niedawno w katolickiej „Tagespost" Detlef Pollack, socjolog religii z Muenster i jeden z najlepiej zorientowanych w tej problematyce obserwatorów.
Ponieważ w wielu innych krajach Europy kwestia przynależności kościelnej nie jest tak dokładnie uregulowana albo nawet wystąpienie z Kościoła nie jest tam możliwe, Kościół katolicki w Niemczech ze swoim naciskiem na reformy od lat znajduje się pod krytycznym oglądem rzymskiej centrali, która - niczym globalna korporacja - dba o jednolitość swej światowej marki. Ach ci Niemcy! - dla Watykanu to kraj, od którego dobre 500 lat temu zaczęła się reformacja (którą popiera dziś w kościołach na świecie do 400 milionów ludzi). Niemcy to także kraj, w którym 150 lat temu tzw. starokatolicy odłączyli się od Kościoła rzymskokatolickiego w proteście przeciwko dalszej koncentracji rzymskiej władzy. Jest to, jak widzą to niektórzy w Rzymie, oporny kraj.
A teraz Wielkanoc z prawie pustymi kościołami. Kilka razy w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy pojawiło się pytanie, jak Bóg mógł pozwolić na cierpienie tak wielu ludzi i śmierć wielu tysięcy osób w pandemii. Ale tym, którzy konfrontowani są z tym pytaniem jako duchowni, często pozostaje już tylko mówienie do kamery internetowej. Wiara i religia, powiedział również Pollack, socjolog religii, rozwijają się dzięki wymianie i wzajemnemu wzmacnianiu we wspólnocie. Dlatego wielu ludzi Kościoła spodziewa się, że kościoły w Niemczech po pandemii będą prezentować zupełnie inny obraz niż przed nią.