Właściwie można się było tego spodziewać - szturmu na Kapitol w Waszyngtonie, stolicy Stanów Zjednoczonych, dokładnie 6 stycznia rok temu.
Jeszcze przed otwarciem lokali wyborczych w ramach prezydenckiej kampanii wyborczej ówczesny prezydent Donald Trump zapowiedział, że w przypadku jego przegranej powód może być tylko jeden: wyniki zostały sfałszowane. W związku z tym on - a tym samym miliony jego zwolenników - nie pogodzą się z porażką.
O krok od zamachu stanu
Przegrał. A radykalni zwolennicy przypuścili szturm na Kapitol w dniu, w którym Kongres miał formalnie zatwierdzić wybór Joe'go Bidena. Zdjęcia z Kapitolu już wtedy zaszokowały świat. Ale dopiero od kilku tygodni wiemy, jak blisko USA było do prawdziwego zamachu stanu.
Tylko dzięki szybkiej reakcji kilku funkcjonariuszy nie doszło do rozlewu krwi w budynku parlamentu i ocalono przed linczem ówczesnego wiceprezydenta. Linczem, ponieważ postępował zgodnie z zasadami demokracji, a nie z rozkazami prezydenta. Do przepaści było bardzo blisko.
Ale to, co powinno być sygnałem ostrzegawczym dla wszystkich sił demokratycznych, niezależnie od przynależności partyjnej, stało się tylko kolejnym pionkiem w destrukcyjnym amerykańskim spektaklu politycznym. Do dziś Republikanie próbują nie dopuścić do wyjaśnienia ówczesnych wydarzeń. Zamiast się opamiętać i wrócić do politycznej rywalizacji o bardziej przekonujący argument, w której rolę odgrywają fakty i szacunek dla innego zdania, wojna w okopach tylko się pogłębiła.
Wewnętrzne waśnie Demokratów
Od pierwszego dnia ery Bidena Republikanie przygotowują się już do kolejnej kampanii prezydenckiej. Podczas gdy rządzący Demokraci zatracają się w swoich wewnętrznych wojenkach, nawet śmiertelny koronakryzys jest politycznie instrumentalizowany. Ważna pomoc finansowa ze strony państwa jest blokowana przez Republikanów, aby administracja Bidena nie zdobyła żadnych punktów w nadchodzącej kampanii wyborczej.
Najbardziej niebezpieczne są jednak zmiany w okręgach wyborczych, które ograniczają podstawowe prawa demokratyczne czarnoskórych i innych mniejszości. Ponadto istnieją różne wymogi, z których wszystkie mają zasadniczo na celu osiągnięcie tego samego celu: Aby uniemożliwić potencjalnym demokratycznym wyborcom oddanie głosu.
Chwieje filary demokracji
Stany Zjednoczone były słusznie dumne z osiągnięć ruchu na rzecz praw obywatelskich. Jakkolwiek niedoskonały jest ten kraj, podstawowe filary demokracji wydawały się być stabilne, z prawem do głosowania dla wszystkich obywateli.
Tak już nie jest. W kraju, w którym dzięki regułom gry na portalach społecznościowych rasistowskim teoretykom spiskowym łatwiej jest zdominować klimat polityczny niż urzędującemu prezydentowi, trzeba przygotować się na najgorsze. Wydaje się, że przynajmniej na razie nikt nie ma odpowiedzi na pytanie, jak powstrzymać populistów, którzy są gotowi obalić system, aby zapewnić sobie władzę na stałe.