Komentarz: Donald Trump - sam między potakiwaczami
21 grudnia 2018Były sekretarz stanu, były doradca, były ambasador - lista byłych współpracowników prezydenta Donalda Trumpa jest nie tylko długa, ale i coraz bardziej się wydłuża. James Mattis, który na tej liście znajdzie się pod koniec lutego przyszłego roku, zasługuje na szczególną uwagę.
Szef Pentagonu ogłosił swe ustąpienie ze stanowiska w liście mającym dwie strony. Jego decyzja zapadła tuż po tym, gdy Trump zarządził wycofanie amerykańskich oddziałów z Syrii. List Mattisa ma duże znaczenie z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie ma w nim ani jednego przychylnego słowa o Trumpie. A po drugie dlatego, że Mattis uzasadnia swą rezygnację tym, że jego poglądy na amerykańską politykę zagraniczną i obronną kolidują w jaskrawy sposób z poglądami Donalda Trumpa. Jedno i drugie nie jest żadnym zaskoczeniem.
James Mattis, jako jedyny w składzie gabinetu Trumpa, na posiedzeniach stale i otwarcie przeciwstawiał się ciągłym hymnom pochwalnym na cześć prezydenta, którego styl rządzenia bardziej przypomina autokrację niż demokrację.
Aby uniknąć nieporozumień: Mattis, tak jak każdy inny podwładny prezydenta Trumpa, ponosi współodpowiedzialność za jego liczne nietrafne decyzje. Jedną z nich jest nieludzkie oddzielenie dzieci migrantów od ich rodziców na granicy USA z Meksykiem, a inną - zakaz wjazdu do USA obywateli niektórych państw.
Jedyny, który się sprzeciwił
Jednak w odróżnieniu od innych, James Mattis przynajmniej starał się złagodzić, a nawet zmienić, to, co w polityce Trumpa uważał za niewłaściwe. Tuż po wyborach w 2016 roku i jeszcze przed zaprzysiężeniem Trumpa na prezydenta, Mattis publicznie mu się przeciwstawił. Nie uważał, żeby należało ponownie wprowadzić tortury jako metodę przesłuchań. Chciał również, żeby USA utrzymały w mocy część porozumienia atomowego z Iranem, chociaż sam też miał co do niego zastrzeżenia. Sekretarz obrony wyraził wątpliwości, gdy Trump pobrzękiwał szabelką w kierunku północnokoreańskiego dyktatora Kim Dzong Una, sceptycznie patrzył też następnie na rzekomą szorstką przyjaźń.
Mattis sprzeciwił się także często wyrażanemu przez Trumpa życzeniu wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu i Syrii. Tweet prezydenta o decyzji wycofania się z Syriii okazał się dla niego kroplą, która przepełniła czarę goryczy.
Trump i Mattis spierali się ciągle o NATO. Podczas walki wyborczej Trump uznał sojusz transatlantycki za "przestarzały", a później nigdy w gruncie rzeczy tego oficjalnie nie odwołał, ponieważ tak właśnie uważa. Chyba w żadnej innej sprawie ich stanowiska nie mogły się bardziej różnić. Mattis, czterogwiazdkowy generał i były naczelny dowódca ds. transformacji w NATO, uważa NATO za niezbędne. Swe poparcie dla paktu wyrażał wielokrotnie wobec zaniepokojonych opiniami Trumpa europejskich sojuszników USA.
W odróżnieniu od niego Trump nie wierzy w trwałe sojusze, we wspólne wartości ani w znaczenie historii. Dla niego liczy się wyłącznie biznes i porozumienia biznesowe. A biznesem jest dla niego absolutnie wszystko. Takie stanowisko Trumpa kolidowało stale ze światopoglądem Mattisa, który wysuwał na plan pierwszy długotrwałe partnerstwo i wspólne wartości, co w gruncie rzeczy odpowiadało stanowisku reprezentowanemu przez wszystkich dotychczasowych prezydentów USA.
Europa traci cennego partnera
Ustąpienie Mattisa jest szczególnie ważne dlatego, że jest on ostatnim wpływowym ministrem w gabinecie Trumpa, którego poglądy na świat i rolę, jaką odgrywają w nim USA, są identyczne z poglądami najważniejszych europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych. Dla szefów państw i rządów w Europie Mattis był ostatnim bastionem obronnym przeciwko coraz bardziej nieprzewidywalnemu i działającemu w nieodpowiedzialny sposób amerykańskiemu prezydentowi, nawet jeśli w ostatnim czasie wpływ Mattisa na Trumpa ciągle malał. Mimo to był on naszym cennym sprzymierzeńcem, a teraz schodzi ze sceny politycznej. To zaś oznacza, że Europa i NATO muszą się przygotować na niespodzianki.
Gdy pod koniec lutego 2019 James Mattis odejdzie ze stanowiska, w otoczeniu Donalda Trumpa pozostaną tylko potakiwacze, schlebiający mu na każdym kroku i mówiący mu tylko to, co ich boss chciałby usłyszeć. Jest to potencjalnie bardzo groźny scenariusz dla świata, ponieważ prezydentura Trumpa nie znajduje się jeszcze nawet na półmetku.
Ogłoszone niedawno przez Trumpa poparcie dla przywódców Arabii Saudyjskiej po zamordowaniu dziennikarza Dżamala Chaszodżdżiego potwierdza dodatkowo, że dla Trumpa liczy się wyłącznie Ameryka, a świat uważa za obszar wyjątkowo niebezpieczny. Być może to przesada i niepotrzebne bicie na alarm, ale po ustąpieniu Mattisa Trump może spróbować urządzić ten świat po swojemu w sposób, w jaki do tej pory nie staraliśmy się, ani nie chcieliśmy go sobie wyobrazić.