Komentarz: Niemiecki eksport na pohybel Trumpowi?
9 lutego 2017Wiadomość ta z pewnością znowu zirytuje nowego szefa w Białym Domu. Przypuszczalnie ledwo wstał, natychmiast dał w tweecie upust swojej złości. Mr. President, proponujemy taki tekst: „O proszę, znowu mamy przykład, jak Niemcy załatwiają naszą gospodarkę i niszczą miejsca pracy. Zalewają nasz rynek swoimi produktami”.
Tylko spokojnie. To uproszczone spojrzenie na skomplikowany świat powiązań handlowych nie posunie nikogo do przodu. Tak, to prawda: Niemcy są rzeczywiście ważnym eksporterem, trzecim na świecie. Pierwszym są Chińczycy, drugim – zgadza się!: USA! Dlaczego w Niemczech nikt na to nie złorzeczy? Ponieważ do handlu potrzebnych jest zawsze dwóch. Jeden chce coś sprzedać, drugi chce to kupić. I dlatego, że Niemcy uznają i akceptują fakt, iż USA ciągle jeszcze są najpotężniejszą gospodarką na świecie. USA, nie Chiny. 18 bilionów dolarów PKB przy 320 mln mieszkańców. That's great, Mr. President! 18 bilionów – to znacznie więcej, niż osiągają Chiny z czterokrotnie wyższą liczbą mieszkańców.
Logika interesu
Także to nie Niemcy zadecydowały o przeniesieniu pracochłonnej produkcji z USA za granicę. Smętna historia upadku przemysłu motoryzacyjnego, na przykład w Detroit i okolicy, ma też coś wspólnego z jakością i ze złymi decyzjami odnośnie modeli produkowanych aut. Nie z tym, że niemieckie samochody płyną przez ocean do USA. A to, że Mr. President widzi na nowojorskiej 5th Avenue tyle samochodów z gwiazdą mercedesa, natomiast ze świecą by szukać w Niemczech chevroleta, może wynikać z tego, że macierzysty koncern General Motors (z Detroit!) wycofał kilka lat temu tę markę z Europy. Na Starym Kontynencie zostały jeszcze tylko ople i vauxhalle, przy czym ople widzi się w Niemczech co krok. Zatem jeszcze raz: każdy sprzedany w Niemczech opel zapełnia kasy General Motors, co tworzy lub utrzymuje miejsca pracy także w Detroit. Tak samo dzieje się z wieloma innymi produktami.
Niemcy kupują jak opętani
Krytykowanie siły niemieckiego eksportu nie jest ani nowe, ani słuszne, ani oryginalne. Oczywiście, że Niemcy mogłyby zmniejszyć swoją ogromną nadwyżkę eksportową, gdyby państwo więcej inwestowało. Ale załóżmy, że rząd podjął decyzję o wyremontowaniu wszystkich szkół w kraju: co by miały z tego amerykańskie firmy? Często pojawia się też propozycja, by podnieść poziom płac, żeby Niemcy mogli więcej kupować – także produkty, które trzeba importować do Niemiec. Tylko: po pierwsze negocjacje dotyczące płac są sprawą zainteresowanych stron. A po drugie, ze względu na dobrą sytuację na rynku pracy, Niemcy i tak już kupują jak opętani. Popyt wewnętrzny jest głównym motorem wzrostu gospodarczego Niemiec.
A poza tym: nie tylko niemiecki eksport wzrósł w ubiegłym roku. Także import wzrósł rekordowo: pod względem wartości sprowadzonych towarów Niemcy znajdują się na trzecim miejscu na świecie.
Sprawa z euro
No tak, byłoby jeszcze „słabe euro", przy którego pomocy Niemcy wyzyskują rzekomo USA i inne kraje. Cóż to za bzdura! Po pierwsze euro nie jest żadną niemiecką walutą, tylko środkiem płatniczym w 19 europejskich państwach. Decyzje podejmuje Europejski Bank Centralny, na którego czele stoi Włoch Mario Draghi. Ze swoją polityką utrzymywania stopy procentowej na zerowym poziomie i gigantycznym programem skupu aktywów dba o to, by euro pozostawało słabe. Największym krytykiem tej polityki jest przedstawiciel Niemiec w radzie EBC, prezes Bundesbanku Jens Weidmann.
Może powinno się więc zaakceptować, że Niemcy odrabiają zadane lekcje. Że konstruktorzy i budowniczy maszyn – a są to głównie małe i średnie przedsiębiorstwa – doskonale znają oczekiwania klientów. Że w kryzysie firmy te nie zwolniły swoich wykwalifikowanych pracowników. Że niemiecki przemysł motoryzacyjny zapewnia także tysiące miejsc pracy w USA. Może by się opłaciło, gdyby Mr. President raz trzeźwo spojrzał na świat. Także w czasach alternatywnych faktów.
Henrik Böhme
tł. Elżbieta Stasik