Kiedy we wtorek Frank-Walter Steinmeier przyleciał do Warszawy, opinia publiczna nie wiedziała jeszcze o innej podróży, która była ściśle tajna. Prezydent Polski Andrzej Duda od kilku dni nosił się z zamiarem wspólnej podróży na najwyższym szczeblu: pięciu prezydentów miało wspólnie udać się na spotkanie z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Nagle jednak wydarzenia w Warszawie nabrały innego tempa.
Gdy na konferencji prasowej z Dudą Steinmeier unikał pytań, stało się jasne, że coś jest nie tak. Kilka minut później wybuchła sensacja: największy niemiecki tabloid napisał: „Zełenski zakazuje prezydentowi Steinmeierowi przyjazdu do Ukrainy!”. Krótko potem prezydent Niemiec pojawił się przed kamerami.
Niemile widziany w Kijowie
Steinmeier powiedział dziennikarzom, że prezydent Polski Andrzej Duda, zasugerował ostatnio, aby wspólnie z prezydentami Estonii, Łotwy i Litwy udać się do Kijowa, co byłoby „silnym sygnałem europejskiej solidarności z Ukrainą”. – Byłem gotów, ale najwidoczniej – i muszę to przyjąć do wiadomości – w Kijowie sobie tego nie życzono – dodał.
Powiedział to ze spokojem, ale na twarzy prezydenta Niemiec widoczna była konsternacja. Akurat on, który od lat intensywnie angażuje się w sprawy Ukrainy, musi teraz zadać sobie pytanie, jak to się stało, że jego wysiłki legły w gruzach.
Nie podano żadnych wyjaśnień co do przyczyn odmowy. Ale spekulacji na ten temat jest już wystarczająco dużo. Choć wszystkie powody mogą mieć swoje uzasadnienie, nie będą w stanie odwrócić uwagi od tego, jakim błędem jest ta odmowa.
Frustracja złym doradcą
Tak, na krótką metę może to służyć Kijowowi jako ujście dla frustracji i rozpaczy z powdu Niemiec, a w szczególności roli Steinmeiera. Przez lata niemiecki prezydent pielęgnował bliskie stosunki z Moskwą i nie traktował wystarczająco poważnie ostrzeżeń o rosyjskim zagrożeniu dla Europy Wschodniej, a przede wszystkim dla Ukrainy. Steinmeier popierał budowę gazociągu Nord Stream i jako minister spraw zagranicznych w rządzie Merkel w 2008 r. brał udział w zawetowaniu przez Niemcy członkostwa Ukrainy w NATO. Lista frustracji Kijowa jest długa i uzasadniona. Sam Steinmeier przyznał się niedawno do błędów.
Najwyraźniej polityk SPD zbyt słabo rozróżnił między intencją a skutkiem. Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że zapomina się o niemieckim zaangażowaniu w sprawy Ukrainy, a także o ogromnych środkach finansowych przeznaczonych na ten cel w ostatnich latach. Tak, niemieccy politycy zachowywali się naiwnie i arogancko. Niektórym potrzebny jest także zwrot w polityce zagranicznej – więcej zrozumienia dla Wschodu, mniej dla Rosji. Nie można jednak zarzucić Steinmeierowi złych intencji.
Teraz frustrację z przeszłości potęgują nowe błędy: ciągle nieodbyta podróż kanclerza Scholza do Kijowa, brak dostaw broni i blokowane sankcje. A jeśli Scholz nie chce pojechać i pomóc, to dlaczego Zełenski miałby przyjmować w strefie działań wojennych głowę niemieckiego państwa? Jest oczywiste, że prezydent kraju walczącego o przetrwanie potrzebuje decyzji, a nie symbolicznych gestów. Widać też, że nie chce grać roli statysty. Wszystkie te obawy są z jednej strony zrozumiałe.
Fatalny skutek
A jednak odmowa pod adresem Steinmeiera jest krótkowzroczna, jej polityczne skutki fatalne i stanowi ona rażące zaniedbanie z punktu widzenia przyszłości. Kiedy postępuje się tak, bo ma się rację, nie oznacza to wcale, że postępuje się właściwie. Uznając Steinmeiera za osobę niepożądaną, rząd ukraiński mija się z celem, bo pali mosty. Teraz tym bardziej kanclerz Niemiec nie pojedzie do Kijowa. Zabrania mu tego szacunek dla najwyższego urzędu w państwie. Tak więc poranny kac w Ukrainie może być duży i nie zmienia tego fakt, że czterech innych prezydentów składa tam wizytę. To tylko ukazuje rysy w Europie, których nikt nie potrzebuje.
Wypowiedź Zełenskiego zagraża również ogromnej sympatii, jaką Niemcy darzą Ukrainę. A jej właśnie potrzebuje niemiecki rząd, jeśli chce pozostać silny i stabilny wewnętrznie, by nadal pomagać w przyszłości. Podzielone Niemcy nikomu nie pomogą.
A może jednak? Jest jeszcze jedna osoba, której nieoczekiwanie przynosi to korzyści. To despota z Rosji, który potrzebuje codziennie nowego materiału dla swojej machiny propagandowej. Tym razem, niestety, Zełenski dostarczył mu wszystkiego.
Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>