Donald Trump powiedział: USA twardo wspierają NATO. Nie powiedział tego, co prawda, osobiście, tylko za pośrednictwem swego zastępcy, wiceprezydenta Mike'a Pence'a, który jednak wielokrotnie na niego się powołał.
Wyraźne opowiedzenie się za NATO, Europą i Sojuszem Atlantyckim było potrzebne, ponieważ nowej administracji waszyngtońskiej udało się w krótkim czasie popełnić tyle dyplomatycznych gaf i pomyłek, że nawet na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, będącej czymś w rodzaju rodzinnego spotkania sojuszników, musiano odnotować niemal całkowitą erozję wielu spraw uchodzących do tej pory za pewne i oczywiste. Właśnie z tego powodu podczas pierwszego dnia obrad uczestnicy konferencji zajmowali się głównie chwiejnym i budzącym spory niepokój stanem zachodniej wspólnoty wartości.
Pence o NATO i Iranie
Mike Pence nie byłby jednak rzecznikiem i orędownikiem swego szefa, gdyby do deklaracji o przywiązaniu USA do NATO i swych europejskich sojuszników nie dołączył żądania o zwiększenie przez nich wydatków na wojsko, co na krótko przed nim uczynił już nowy amerykański sekretarz obrony James Mattis. Wiceprezydent Pence nie pozostawił cienia wątpliwości - pokój i bezpieczeństwo opierają się na tym, co w tej dziedzinie postanowi Waszyngton, a przede wszystkim na sile militarnej.
Jego przemówienie było stonowane i przyjazne, ale zarazem wojownicze. Pence przypomniał wspólne dokonania i ofiary Amerykanów i Europejczyków w walce o wolność i demokrację. Zapowiedział poważne dozbrojenie Ameryki, która już teraz ponosi jedną trzecią światowych wydatków na cele militarne. Przypomniał także swym słuchaczom, że na szczyie NATO przed dwoma laty zapadła decyzja o przenaczaniu przez państwa członkowskie NATO dwóch procent ich PKB na obronę i - mając na myśli Niemcy - wyraził ubolewanie, że akurat jeden z najsilniejszych sojuszników USA wciąż jest odległy od realizacji tego celu.
Sama siła to za mało
I jeszcze jedno - Pence nie byłby właściwym człowiekiem na urzędzie wiceprezydenta USA gdyby nie skrytykował przy okazji porozumienia nuklearnego z Iranem. Podkreślił, że Ameryka nigdy nie dopuści do tego, że Iran wejdzie w posiadanie broni jądrowej i zacznie zagrażać sojusznikom USA. Tymczasem właśnie to porozumienie jest najlepszą metodą, aby do tego nie doszło.
Pence zarzucił także Iranowi, że jest największym sponsorem międzynarodowego terroryzmu. Chętnie usłyszelibyśmy w związku z tym także coś o roli Arabii Saudyjskiej, która wspiera sunnickie ugrupowania terrorystyczne. Waszyngtońska administracja nie zajmuje się jednak takimi drobiazgami. Pence jednoznacznie stawia na siłę militarną i aktywne działania. Można jednak mieć wątpliwości, czy to wystarczy w coraz bardziej skomplikowanym i usieciowionym świecie.
Poprzedzające jego występ przemówienie kanclerz Angeli Merkel stanowiło wyraźny kontrapunkt. Szefowa niemieckiego rządu zaprezentowała rozszerzone rozumienie bezpieczeństwa, wychodzące daleko poza opcję militarną. W takim rozumieniu na bezpieczeństwo składa się także rozwój gospodarczy i kulturowy, troska o różne instytucje międzynarodowe, takie jak ONZ czy grupa G20. Angela Merkel opowiedziała się przy tym za poprawą stosunków z Rosją, ale - co było wyraźnym sygnałem wysłanym pod adresem Waszyngtonu - nie za cenę odejścia od wspólnych, zachodnich wartości.
Matthias von Hein / Andrzej Pawlak