Na Bałkanach tygodniami prawie nie było innego tematu: Serbia i Kosowo są o krok od pojednania! Thaçi i Vučić pracują ramię w ramię nad rozwiązaniem. Niewykluczona jest zmiana granic. Kulminacją wydarzeń, które skupiały uwagę całego regionu oraz były wspierane z zagranicy, miało być niedzielne wystąpienie prezydenta Serbii Aleksandra Vučicia przed serbską społecznością w Kosowie. Przemowa miała wskazywać nowy kurs. Wielu spekulowało, że miała dotyczyć pojednania, normalizacji i pokojowego współistnienia oraz przyjęcia Kosowa do ONZ. Jakże się mylili!
Po tygodniach pełnych politycznej nadziei, weekend okazał się pełen politycznych napięć i zakończył się rozczarowaniem. Długo planowany dialog między prezydentami Vučiciem i Thaçim w piątek 7 września nie doszedł do skutku, ponieważ serbski prezydent poczuł się oszukany przez Kosowian. Przemówienie w Mitrowicy było tylko powtórzeniem dawnych stanowisk. Zamiast nowego kursu, Vučić najwyraźniej trzymał się starego i dobitnie podkreślał: Kosowo nie zostanie uznanie, granice nie zostaną zmienione.
Nadzieje okazały się płonne
Co się takiego stało, że wszystkie oczekiwania rzekomej umowy między obydwoma prezydentami rozpłynęły się w powietrzu? I czy w ogóle cokolwiek się wydarzyło, bo może był to po prostu jeszcze jeden akt w zwykłym bałkańskim teatrze politycznym? Według serbskiego prezydenta musiało się stać coś poważnego, skoro jego wysłannik do Kosowa wypowiedział w piątek mocne słowa: Kosowianie zdradzili i oszukali Vučicia. W jakiej sprawie – na ten temat trwają zażarte dyskusje.
Faktem jest, że kosowski prezydent, w przeciwieństwie do serbskiego, jest pod ogromną presją zarówno ze strony rządu, jak i opozycji. Jasne jest też to, że między Kosowem i Serbią pozostają do wyjaśnienia niesłychanie wrażliwe kwestie, które trzeba wyjaśnić, by móc zaleźć rozwiązanie. Kosowo chce przede wszystkim jednego: uznania, a szczególnie zniesienia przez Serbię blokady jego wstąpienia do ONZ. Serbia z kolei chce w konflikcie z Kosowem zachować twarz, by móc powrócić do negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską. Tu mamy jasność. Tymczasem pozostaje wiele otwartych kwestii: przede wszystkim ustalenie praw mniejszości, ochrona kościołów i pomników kultury, wykorzystanie zasobów naturalnych, zwłaszcza na północy Kosowa, i tak dalej, i tak dalej…
Mimo wszystko jednak: po co to przedstawienie? Czy to możliwe, że dwaj prezydenci po raz pierwszy bezpośrednio dążą do pojednania, a poddają się przy pierwszych przeciwnościach, nie dając rady obronić kursu na dialog i kompromis? To, czego wcześniej dokonali prezydenci Grecji oraz Macedonii, powinno służyć za wzór: trzymali się wyznaczonej linii mimo przeciwników we własnych szeregach. Niestety można podejrzewać, że wzajemna wola pojednania przez bezpośrednie rozmowy wcale nie była taka silna.
Ten rzekomo wielki problem z piątku, gdy kosowski rząd miał zabronić Vučiciowi odwiedzin serbskiej społeczności nad jeziorem Gazivodo w Kosowie, został rozwiązany dzięki silnemu naciskowi z zagranicy. Wielkie obawy Kosowian, że Serbia zawłaszczy północ Kosowa, jak to było z Republiką Serbską, również powinny zostać zażegnane podczas negocjacji z pomocą zagranicy. Ale, by to osiągnąć, trzeba rozmawiać!
Kolejny akt w bałkańskim przedstawieniu
W jaki sposób obywatele mają być gotowi na znalezienie rozwiązania, skoro ich najważniejsi politycy nie są w stanie wypracować i przedstawić wspólnej koncepcji? Albo przynajmniej wytyczyć wspólnej drogi? Wszystko to jest i pozostanie cynicznym teatrem polityków odgrywanym kosztem ludzi. Ten ciągnący się od lat dramat jest tylko kolejnym aktem przedstawienia, który wywołuje wiele emocji i obaw, zamiast przynieść rozwiązanie. Podczas blokad urządzanych przez wzburzonych Kosowian, którzy chcieli zapobiec wizycie Vučicia na ich terenie, serbscy dziennikarze zostali zwymyślani i usłyszeli groźby. Byli wśród nich dwaj dziennikarze Deutsche Welle, którzy zostali wrogo potraktowani, ponieważ jechali samochodem na serbskich numerach rejestracyjnych.
Taki klimat etnicznych obaw i przemocy musi się skończyć. Do tego jednak potrzebne są wspólne i konstruktywne kroki najważniejszych polityków, którzy decydują o wartościach w demokratycznych społeczeństwach, a nie kontynuowanie nacjonalistycznej retoryki, która tylko pogłębia dawne podziały.
Teraz pozostaje tylko nadzieja na intensywną mediację ze strony UE, którą stara się prowadzić wysoki przedstawiciel Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Federica Mogherini. Czas nagli, bo na wiosnę będziemy mieli wybory do Parlamentu Europejskiego i trudno przewidzieć, jaki będzie ich wynik. Poza tym od lat już maleje atrakcyjność EU, kuszącej przystąpieniem do niej. Jeśli teraz Vučić mówił nie o miesiącach tylko latach, a nawet dziesięcioleciach, zanim dojdzie do normalizacji, to rodzi się pytanie, czy naprawdę jej chce. Z drugiej strony bez takich polityków jak Vučić, który niepodzielnie rządzi Serbią, o żadnym postępie nie może być mowy. Musimy zatem nastawić się na kolejne dramatyczne chwile, bowiem szczęśliwe zakończenie sztuki w tym teatrze politycznym, mimo nadziei rozbudzonych w ostatnich tygodniach, wciąż jest bardzo odległe.