Guido Westerwelle był jednym z tych liberałów, którzy osiągnęli w powojennej historii Niemiec największy sukces, jak i największą porażkę. Poprowadził FDP do nieprawdopodobnego zwycięstwa a jednocześnie był odpowiedzialny za jej głęboki upadek w czasie ostatnich wyborów do Bundestagu. Był symbolem politycznego, ale i osobistego liberalizmu, w którym liczyło się tylko jedno – wolność. Wolność jednostki i wolność społeczeństwa. Świadczyło o tym jego własne życie. Przyznał się między innymi publicznie do swojej orientacji homoseksualnej – dla polityka ciągle jeszcze taki krok wymaga odwagi.
Błyskotliwy mówca
Guido Westerwelle potrafił też polaryzować. W kontaktach osobistych wielkoduszny, szczery i troskliwy, w przestrzeni publicznej przylgnęła do niego łatka lodowatego neoliberała. Przyczyniła się do tego jego zarówno doskonała jak i ostra retoryka. Rzadko kto potrafił przemawiać lepiej, błyskotliwiej i puentować tak jak on. Dlatego też obawiano się go, ale i też go szanowano. Nawet jeśli nie cieszył się wielką sympatią. Jego ostre przemówienia w Bundestagu i w czasie kampanii wyborczych przeciwnicy interpretowali jako arogancję. Przy czym był on od nich po prostu o klasę lepszy.
Jego wielka godzina wybiła w czasie wrześniowych wyborów do Bundestagu w 2009 r. Pod jego przywództwem Wolni Demokraci osiągnęli niewyobrażalny dotąd wynik - 15 procent. Czegoś takiego FDP nie przeżyła od 1949 roku. Liberałowie zdawali się być na drodze do czegoś większego niż tylko partii, która zadowala się rolą języczka u wagi. Westerwelle wygrał obiecując reformę podatkową – sprawiedliwy, prosty, uczciwy i łatwo zrozumiały system podatkowy dla obywateli. W czasie rozmów koalicyjnych Westerwelle zrezygnował jednak z zamiaru zrealizowania tej obietnicy. Zamiast tego zgodził się na obniżenie podatku VAT dla hotelarzy. Był to niewybaczalny, polityczny błąd. Zgodził się na to, ponieważ taka była polityczna cena objęcia urzędu ministra spraw zagranicznych.
Wymarzony urząd
Zostanie ministrem spraw zagranicznych Niemiec było najwidoczniej jego życiowym marzeniem. Pójść w ślady Hansa-Dietricha Genschera, który przez osiemnaście lat był szefem dyplomacji, a do tego patriarchą FDP, którym pozostaje zresztą do dziś. Jednak jako minister spraw zagranicznych Westerwelle nie miał szczęśliwej ręki. Nawet z dzisiejszej perspektywy słuszne decyzje, takie jak np. odmowa udziału w bombardowaniu Libii, kończyły się polityczną katastrofą. Po dwóch latach i serii wyborczych porażek Westerwelle zrezygnował z funkcji szefa partii, pozostając jednak szefem dyplomacji. Nie udało mu się jednak odcisnąć już własnego piętna na tym urzędzie. Po klęsce w wyborach do Bundestagu w 2013 r., kiedy FDP po raz pierwszy nie przekroczyła na poziomie federalnym progu wyborczego, skończyła się jego polityczna kariera. Westerwelle sięgnął dna. Ponieważ to właśnie jego uczyniono winnym za bezprzykładną klęskę partii. Od tego momentu był na politycznej emeryturze.
Tam właśnie dosięgła go białaczka, z którą dzielnie walczył. Bezskutecznie. Westerwelle był politykiem o niezwykłych talentach. Był błyskotliwym mówcą. Człowiekiem, który symbolizował i na co dzień praktykował wolność. Był niekonwencjonalny. Odważny. Był człowiekiem, który szukał świateł reflektorów, a nawet je kochał – i ciężko cierpiał z powodu niesprawiedliwej krytyki mediów. Za swoim często wojowniczym i pewnym siebie zachowaniem krył się wrażliwy charakter. Pozostanie politykiem, który na wiele się odważył, który wiele zmienił w niemieckiej polityce. I który pokazał liberałom, że i w Niemczech coś dotąd niewyobrażalnego jest możliwe.
Alexander Kudascheff
tł. Bartosz Dudek