Kręte i długie drogi żywności
15 lutego 2013Od dnia znalezienia pierwszych produktów z nie zadeklarowaną koniną, urzędy w całej Europie usiłują znaleźć winnego. Trudne zadanie. Supermarkety w Irlandii, francuska firma kupująca na Cyprze, chłodnia w północnych Niemczech – ślady prowadzą przez całą Europę. Przepisy unijne nie nakazują oznakowywania pochodzenia już przetworzonego mięsa. W przypadkach takich jak obecny skandal, urzędom pozostaje żmudne śledzenie dróg pochodzenia poszczególnych składników.
Przepisy dotyczące znakowania żywności nie są wystarczające – mówi Frank Waskow z Centrali Ochrony Konsumenta w Nadrenii Północnej-Westfalii. Efektem zarazy bydlęcej w latach 90-tych było wprowadzenie obowiązku znakowania mięsa wołowego i jego produktów, tak by wskazane były dane dotyczące kraju pochodzenia, hodowli i uboju. Przepisy te nie dotyczą jednak tylko jeszcze nie przetworzonego mięsa. – Wystarczy, że mięso jest posolone albo w jakikolwiek sposób przetworzone i już nie musi być znakowane – tłumaczy Frank Waskow. Sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, jeżeli w grę wchodzi więcej składników, tak jak w przypadku lazanii, pizzy albo i jogurtu.
Tanio wysłać, drogo sprzedać
A propos jogurtu: już w latach 90-tych Stefanie Böge z Instytutu ds. Energii, Klimatu i Środowiska w Wuppertalu badała, skąd pochodzą składniki jogurtu. Efekt jej pracy: bakterie pochodziły z północy Niemiec, przerabiane były na południu kraju, gdzie docierały też truskawski z polskich plantacji. Dodatki były z Holandii. Etykietki na słoiczkach z Bawarii przyjeżdżały z Düsseldorfu.
Dzięki stosunkowo niskim kosztom transportu przedsiębiorstwom ciągle jeszcze opłaca się transportować żywność, nieważne skąd lub dokąd, ważne, by było jak najtaniej. Ekolodzy stale zwracają uwagę na istnienie tego problemu. Bezskutecznie. W ten sposób powstają absurdalne drogi transportu, jak choćby wędrówka krewetek z Morza Północnego. Kilka lat temu głośna stała się niemiecka firma, która wysyłała krewetki w liczącą 5 tys. km podróż do Maroka. Po ich ręcznym obraniu za parę groszy, krewetki wracały np. w bułeczkach rybnych do Niemiec.
Ze świnią wzdłuż i wszerz Europy
Dane Federalnego Urzędu Statystycznego wykazują, że transport produktów żywnościowych ciągle rośnie. Dotyczy to zarówno eksportu, jak i importu. Według jeszcze niepełnych danych, w 2011 roku Niemcy importowały produkty żywnościowe pochodzenia zwierzęcego za 17,7 mld euro. Wliczany jest w to transport żywych zwierząt. W roku 2000 import żywności i produktów żywnościowych opiewał na 11,8 mld euro.
Problem transportu żywności i znakowania jej pochodzenia zajmuje też Brukselę. Projekt odpowiedniej ustawy już istnieje, w 2014 roku ma wejść w życie. Zgodnie z tą ustawą w przyszłości także przetworzone produkty mięsne będą musiały zawierać informacje, skąd pochodzi mięso, mówi Frank Waskow z Centrali Ochrony Konsumenta. Jego instytucja dawno już domagała się takiej regulacji. Ale problematyczna jest ciągle jeszcze kwestia, kto w długim łańcuchu producentów będzie ponosić koszty zamieszczania tych informacji.
Szczęśliwie istnieją też pozytywne przykłady. Kto kupował w ostatnich miesiącach rybę w niemieckim supermarkecie, zauważy nalepkę „followfish”. Instytucję o tej nazwie założyli w 2007 roku aktywiści ochrony środowiska, rybacy i hodowcy ryb. Zgodnie z filozofią „followfish” etykieta na każdym sprzedawanym produkcie zawiera zakodowaną informację, skąd pochodzi nasza ryba. Zanim więc ryba znajdzie się na stole, możemy przejrzeć Internet i dowiedzieć się, gdzie dokładnie pływała, czy jest rybą złowioną na wolności, czy hodowlaną.
DW / Elżbieta Stasik
red. odp.: Iwona D. Metzner