Leon Weintraub. Iść po jasnej stronie życia
31 sierpnia 2022DW: Pani Magdo, to pani namówiła Leona Weintrauba* na wywiad rzekę, z którego powstała książka. Chciała pani napisać biografię tej ciekawej postaci czy chodziło pani bardziej o świadectwo ocalałego z Holokaustu?
Magda Jaros**: Nasza znajomość, a teraz już przyjaźń, rozpoczęła się w późnych latach siedemdziesiątych. Jestem wtedy małą dziewczynką, jeżdżę do Szwecji, do mojej cioci, która jest przyjaciółką Leona i wiem, że to jest niezwykły człowiek. Znam szczątki jego historii i nigdy nie śmiem go pytać. Kiedyś podpatruję, czy ma na przedramieniu wytatuowany numer obozowy. Nie ma. Nigdy nie odważyłam się o to zapytać.
Mija wiele lat. Są obchody 74. rocznicy oswobodzenia Auschwitz-Birkenau. Widzę Leona w telewizji, kiedy przemawia w imieniu ocalałych na wielkiej uroczystości. Ogląda to mój mąż i pyta: „Czy ta historia jest opisana?”. Ja mówię: „Na pewno tak”. A potem okazuje się, że nie jest. Pytam Leona, czy chciałby ze mną zrobić książkę, a on mówi: „Już czas”.
Więc to są dwa aspekty. Jeden to historia starszego pana, który był zawsze obecny w moim życiu i był kimś wyjątkowym (oboje jesteśmy z Łodzi, więc to miasto też nas łączy). A później pojawiła się świadomość, że ten życiorys trzeba utrwalić. Nie tylko dlatego, że to jest wielka historia, ale dlatego, że to wspaniały człowiek.
Panie Leonie, czy pan kiedyś pisał pamiętnik? Bo te wszystkie szczegóły w książce są niesamowite.
Leon Weintraub: Zawsze uważałem, że mało pamiętam. Podziwiałem ludzi, którzy pisali pamiętniki. Skąd oni mają tyle wiadomości o swoich oprawcach? – myślałem. Skąd wiedzą, jak kapo miał na nazwisko czy któryś esesman i inni? Bo ja tylko dwa nazwiska pamiętam z tego okresu. To był Hans Biebow (kierownik niemieckiego zarządu getta Litzmannstadt – red.) i Chimowicz, kierownik metalowego oddziału resortu numer jeden w getcie. Myślałem, że niewiele pamiętam, ale okazuje się, że jednak sporo zachowałem w pamięci. Magdzie udało się grzebać w zwojach mojego mózgu i bardzo przemyślanymi pytaniami pozwoliła mi odkryć wiedzę o rzeczach, o których myślałem, że nic nie wiem.
Przeżył pan getto Litzmannstadt, Auschwitz i inne niemieckie obozy koncentracyjne. Często pan mówi o swojej szczęśliwej gwieździe, która pojawia się w tych najtragiczniejszych momentach. Ale przecież to nie tylko ona pomogła panu przeżyć i być takim optymistą. Jak pan to sobie tłumaczy?
- Z jednej strony dobre geny, które odziedziczyłem od rodziców. A z drugiej widocznie mam taki mózg, który bardzo wcześnie nabrał możliwości skojarzeń. Jak mam pogadanki w szkołach, to moim słuchaczom mówię: dużo czytajcie, bo to poznawanie życia innych, innych okoliczności. I to może wzbogacić wasz mózg. Ja tak miałem. Moją drugą pasją było w dzieciństwie i młodych latach kino. Przez filmy wchodziłem w inny świat, tak bardzo odmienny od mojego życia na Bałutach w Łodzi, w ubogiej rodzinie. Kiedy miałem półtora roku, zmarł mój ojciec. Pod koniec lat 20., na początku lat 30. nie było łatwo owdowiałej kobiecie utrzymać pięcioro dzieci.
Swoje życie dzielę na pięć etapów: do wojny, czyli do 13. roku życia, to pierwszy etap. Potem okres wojny: getto w Litzmannstadt, Auschwitz-Birkenau, obóz Gross-Rosen i inne. Po wojnie krótko tylko poczucie wolności, odnalezienie sióstr i początek drogi powrotu do życia, czyli studia w Getyndze. Jak dzisiaj o tym myślę, to nie mogę sobie wyobrazić, jaki byłem głupi i naiwny, że po sześciu latach szkoły powszechnej miałem odwagę rozpocząć studia w Getyndze na wydziale medycznym, nie znając języka niemieckiego. Silna wola, umiejętność ograniczenia się, kroczenie w wyznaczonym celu – to kosztowało bardzo dużo.
To był trzeci etap. A czwarty?
- Powrót do Polski w listopadzie 1950 roku. Wcześniej gmina żydowska w Getyndze odkryła, że mam żonę, do tego Niemkę z Berlina, i ponadto że mamy syna. Skreślili mi finansowe wsparcie i byłem bez środków do życia. Wtedy wróciłem do kraju i dopiero po pół roku udało mi się sprowadzić żonę i syna.
A potem z powodu antysemickiej nagonki wyjechał pan z Polski. Był rok 1969 i początek piątego etapu życia.
- To tragiczny okres, podcięcie skrzydeł. Ja, młody socjalista, który przyjechał do Polski w 1950 roku, współdziałać dla odbudowy kraju, doznał od swoich takiej krzywdy. W czasie wojny, kiedy bili mnie esesmani lub kapo, to było dla mnie bezdyskusyjne. Dla nich byłem wrogiem numer jeden jako ten Żyd. Ale jeżeli ci, których uważałem za swoich – Polacy, moi rodacy – tak mnie krzywdzą… Wyrzucili mnie z pracy. Potem dowiedziałem się o donosie, że robię eksperymenty na polskich kobietach. Ja, który pracowałem dzień i noc dla dobra innych. Kiedy pracowałem w Otwocku, mieszkałem w swoim gabinecie i tylko dwa, trzy razy w tygodniu odwiedzałem rodzinę w Warszawie. Moje szczęście to była praca i pomoc ludziom. I żeby mnie w ten sposób potraktować! To było bardzo bolesne! Gomułka w swoim przemówieniu nazwał nas, Żydów, wrogami narodu polskiego, ale pozwolono nam opuścić kraj. Dla mnie wyjazd do Izraela był wykluczony ze względów czysto egoistycznych. Miałem trzech synów w wieku 20, 16 i 14 lat.
Nie mieli trafić do wojska…
- Powiedziałem, że nasza rodzina dosyć już zapłaciła haraczu z krwi i życia. Z 80 osób, których się doliczyłem w najbliższej rodzinie, wojnę przeżyło tylko 16. Dlatego wybrałem Szwecję.
Nie Niemcy?
- Nie chciałem wrócić do Niemiec. Pomimo żony Niemki, niemieckiej matury i studiów w Niemczech miałem zahamowania i było mi nieswojo, żeby być wśród Niemców. Niemcy jako państwo było dla mnie czymś raczej negatywnym. Po przyjeździe do Szwecji i dziesięciu tygodniach nauki języka posłano mnie do pracy na północ, do miasta Luleå pod kręgiem polarnym, uznano mój dyplom i doktorat, obywatelstwo dostałem też bardzo szybko. Tak więc żyję w tym kraju, ale jestem ciągle gościem Szwecji. To nie jest mój dom.
A gdzie jest pana dom?
- Świat. Jestem obywatelem świata. To dla mnie jest dom, gdzie mam bliskich ludzi.
Pana książka*** ma w tytule „pojednanie ze złem”. Kiedy pojednał się pan z Niemcami?
- Pojednałem się z każdym, który czyni zło, bo jestem przeciwnikiem odpłacania złym za nadobne. Z mojego słownictwa wykreśliłem słowo „nienawiść”. Kiedyś trzeba przerwać to, co ja nazywam spiralą zła. Niekończące się zarzuty – z tym trzeba kiedyś skończyć, żeby móc pójść drogą życia na tym pyłku w kosmosie. Bo czym jesteśmy w kosmosie?
Podżeganie konfliktów, zabijanie się jest najgorszą rzeczą, jaka może być. Łatwiej jest żyć ze sobą w zgodzie, a nie tworzyć konflikty i dzielić ludzi, jak w Polsce pan Kaczyński z PiS, na ludzi takiego czy innego sortu.
Kiedy po wojnie pojechał pan na studia do Getyngi i poznał swoją późniejszą żonę Katję, która – jak się okazało – była w dziewczęcym odpowiedniku Hitlerjugend, a pana teść był w NSDAP, to to wszystko nie przeszkadzało panu?
- Ja widzę człowieka, a nie etykietkę. Nie uogólniam. Takie uogólnienia jak: my, Żydzi, Szwedzi albo Polacy? To ja zawsze pytam: kogo masz na myśli? Są pewne szczegóły charakterystyczne. Włoch jest inny od Kanadyjczyka, Peruwiańczyk inny od Norwega. Mamy różne tradycje. To jest bogactwo, a nie powód, żeby się wywyższać nad innymi. W Szwecji jest takie powiedzonko: „Jesteś tym czy innym? No to co?”. Chodzi o to, by nie uogólniać i człowieka oceniać nie według tego, co mówi, tylko jak żyje i działa.
Magda Jaros: Jest coś, co ja z tych wielu godzin rozmowy z Leonem wzięłam do siebie na różne codzienne sytuacje. Leon mówi, że ta dramatyczna i bolesna przeszłość jest jakimś tam plikiem w archiwum jego pamięci, ale to nie jest chmura, która przesłania słońce. To bardzo uniwersalne, zwłaszcza dzisiaj, przy tym co się dzieje na świecie, w Polsce, za naszymi granicami. Pytanie, co my robimy z tymi bolesnymi przeżyciami? Czy one nas kształtują i do końca życia rozpaczamy, rozdrapujemy rany, czy jednak potrafimy – jak powiedział mi Leon – zrobić grubą kreskę po to, żeby dalej iść po jasnej stronie życia. Ta jasna strona życia to puenta do 96 lat Leona.
Leon Weintraub: Ja bardzo świadomie przemyślałem to, że przeżyłem Holokaust. Wdzięczność i radość, że żyję i wiara w ludzki rozsądek. Jestem nieuleczalnym optymistą. Dla mnie szklanka wody nie jest do połowy pusta, tylko do połowy pełna.
Pani Magdo, w książce opisuje pani pewną sytuację w Auschwitz, dokąd pojechaliście razem w 2019 roku. Pan Leon wszedł do baraku i potem już milczał. Co się wtedy stało?
Magda Jaros: Mówi się o pamięci, która jest w ciele, gdzieś tam się przechowuje. I to jest poza nami, bo nam się wydaje, że umysłem, intelektem opracowaliśmy pewne sytuacje i idziemy do przodu. Ale to rzeczywiście była taka sytuacja, że weszliśmy do tego baraku, a Leon wszedł tam po raz pierwszy od 1944 roku. I zobaczyłam, jak on się w sobie kurczy i jakie to dla niego przykre i bolesne. I wtedy siedzieliśmy w ciszy i nawet nie próbowaliśmy tej ciszy zagadać. Ale były i takie sytuacje, kiedy Leon staje przed grupą młodzieży w budynku Sauny i ten kruchy pan, pod muszką, z białymi jak anioł włosami zaczyna mówić. A młodzież słucha go w skupieniu. A potem są gratulacje, uściski dłoni, zdjęcia i zapewnienia, że to dla wszystkich było bardzo ważne.
Leon Weintraub: Wtedy, jak wszedłem do baraku…podobne uczucie mam na corocznym spotkaniu ocalałych z Flossenbuerga. Idę na plac apelowy, staję i czuję, jak mi ziemia drga pod stopami. I widzę siebie, jak tam jestem w marcu 1945 roku. To są fizyczne doznania, które mają wydźwięk psychiczny.
Spotyka się pan często z młodzieżą. Czy martwi pana, że młodsze pokolenia coraz mniej wiedzą o Holokauście i drugiej wojnie światowej?
- Tak, dla mnie to bardzo smutne. Tak samo smutne jak to, że młodzi ludzie w Polsce i w Niemczech ubierają się podobnie do SA (Oddziały Szturmowe NSDAP – red.), mają slogany nazistowskie, hitlerowskie pozdrowienia. Smuci mnie, że szkoła nie dała rady ukształtować mózgów naszej młodzieży, żeby taka nie była. W Polsce anektowano słowo „narodowy” jako patriotyczny, jak w nazwie partii hitlerowskiej Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników – NSDAP. Młodzi uważają się dumnie za nazistów, narodowców, patriotów. To mnie boli, że do tego doszło. Po tylu doświadczeniach... Przecież nie ma chyba rodziny w Polsce, żeby dziadek czy pradziadek nie zginął z rąk nazistów. Mam nadzieję i ufam, bo ciągle wierzę w ludzki rozsądek, że szkoły polskie, niemieckie, ale i na całym świecie przekażą młodzieży co było, jakie były motywy tego, co się działo i żeby tego uniknąć.
*Dr Leon Weintraub urodził się w 1926 r. w Łodzi. W sierpniu 1944 roku wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau. Potem przebywał w obozach koncentracyjnych Gross-Rosen i Flossenbuerg. Po wojnie studiował medycynę w Getyndze. W 1950 roku wrócił do Polski i dokończył studia medyczne. W 1969 roku, na skutek rosnącego antysemityzmu w Polsce, wyjechał z synami do Szwecji i osiadł tam na stałe.
**Dziennikarka Magda Jaros pochodzi z Łodzi, studiowała filologię. Pracuje jako freelancerka m.in. dla magazynu „Twój Styl".
***Leon Weintraub, Magda Jaros, „Pojednanie ze złem. Historia chłopca z łódzkiego getta”, Warszawa 2021. Niemieckie wydanie książki „Die Versöhnung mit dem Bösen. Geschichte eines Weiterlebens” ukazało się 31 sierpnia 2022 roku nakładem wydawnictwa Wallstein z Getyngi.