Mafijne układy na Słowacji. "Chcą zabrać mi ziemię"
27 czerwca 2018Frantisek Oravec zawsze marzył o tym, by zostać rolnikiem – tak jak jego ojciec i dziadek. 47-letni gospodarz posiada duże gospodarstwo rolne w Galovie, małej wsi na południowym wschodzie Słowacji. To gospodarstwo to cały dorobek jego życia. Pracował na nie przez 25 lat. Obejmuje 3000 ha powierzchni – część to własność, część to dzierżawa. Jednak w ciągu minionych trzech lat przestał zajmować się uprawą ziemi. Zamiast tego studiuje akta, czyta korespondencję od adwokata i stawia się na rozprawy sądowe. Albo przebywa w szpitalu.
Opowiadając swoją historię Oravec wskazuje na fotografię. To zdjęcie jego zakrwawionej twarzy i złamanego nosa po pobiciu na własnym gospodarstwie. – Chcą zabrać mi ziemię – mówi oburzony. – Ale czy nie żyjemy w państwie prawa i w Unii Europejskiej? – pyta retorycznie.
Rozbój w biały dzień
Oravec należy do grupy kilkudziesięciu właścicieli mniejszych i większych gospodarstw rolnych, którzy stali się ofiarami współczesnej formy rabunku ziemi. Za pomocą kruczków prawnych grupy słowackich polityków lokalnych i przedsiębiorców przejmują kontrolę nad gospodarstwami rolnymi, by korzystać z dopłat Unii Europejskiej. Ten interes możliwy jest dzięki lukom prawnym i słowackim przepisom regulującym przyznawanie subwencji. Proceder ten odzwierciedla także relacje w aparacie władzy, w którym o wszystkim decydują znajomości z "tymi na górze".
W przypadku Frantiska Oravca wszystko zaczęło się w 2015 roku. Jak twierdzi, z dnia na dzień pewna firma rolnicza zaczęła uprawiać 700 ha ziemi rolnej, która należała do niego i leżała odłogiem. Kiedy zwrócił się o pomoc do policji, firma przedstawiła sfałszowane umowy o dzierżawie. Policjanci umyli ręce odsyłając rolnika do słowackiej agencji rolnej (PPA), pośredniczącej w przydzielaniu subwencji. Ta wstrzymała wypłaty Oravcowi. I tak zostało do dziś. Sprawa w sądach toczy się już trzeci rok.
Brutalne pobicie
Wprawdzie sąd niższej instancji wydał wyrok po myśli rolnika, jednak przeciwnicy odwołali się. Co więcej – w grudniu 2016 r., kiedy Oravec próbował udokumentować nielegalną uprawę jego ziemi, został pobity. Oprócz złamanego nosa doznał także urazu kręgosłupa.
Firma, która rości sobie pretensje do ziemi rolnika, nazywa się ESIN Group. Działa w różnych branżach. Od deweloperskiej, przez energetyczną, aż po budowlaną i rolniczą. Pytania DW w sprawie Oravca pozostały bez odpowiedzi. Podobnie jak zapytanie w agencji PPA.
Analogiczny problem jak Frantisek Oravec ma kilkudziesięciu innych rolników na wschodzie Słowacji. To tylko ci, którzy zdecydowali się powiedzieć o tym publicznie. Niewykluczone, że takich przypadków jest więcej, bo część odważnych rolników twierdzi, że zna innych kolegów, którzy z obawy o siebie i najbliższych wolą milczeć.
Redakcje się boją
Sprawy, takie jak w przypadku Oravca, tylko rzadko opisywane są w lokalnych i ponadregionalnych mediach. Chodzi w końcu o skomplikowane spory prawne. Wiele słowackich redakcji boi się w efekcie pozwów i konsekwencji finansowych.
Dopiero zamordowanie dziennikarza śledczego Jana Kuciaka pod koniec lutego 2018 przyczyniło się do nagłośnienia przypadków politycznej korupcji i zorganizowanej przestępczości na Słowacji. Dotyczy to także procederu zawłaszczania ziemi. Obecnie nawet wysocy rangą urzędnicy, jak prokurator generalny Jaromir Ciznar, przyznają, że na wschodzie Słowacji grasuje mafia rolnicza, a lokalni politycy i przedsiębiorcy razem ze skorumpowanymi urzędnikami zabierają rolnikom ziemię, by kasować unijne dopłaty bezpośrednie.
Prezydent Słowacji Andrej Kiska wielokrotnie wzywał rząd i władze do rozwiązania problemów, z którymi borykają się rolnicy na wschodniej Słowacji. Pod koniec zeszłego tygodnia przyjął delegację rolników, którzy zdecydowali się w Bratysławie na akcję protestacyjną i zablokowanie ruchu traktorami. Minister rolnictwa Gabriela Matecna nie zdecydowała się ich przyjąć. Teraz sprawę wyjaśnić ma specjalna komisja śledcza. Jednak rolnicy czują się pozostawieni sami sobie.
Jak na Dzikim Zachodzie
Należy do nich także Franciszek Oravec. Czasami ma wrażenie, jakby został rzucony mafii na pożarcie. Policja nie zareagowała na jego pobicie – opowiada. Ciągle otrzymuje pogróżki. Każdy, jak twierdzi, z łatwością może na Słowacji sfałszować umowy o dzierżawę i sądzić się latami.
Oravec był zmuszony sprzedać już część swojej ziemi, by pokryć koszty adwokata i procesów sądowych. Stracił przy tym zaufanie do słowackiego państwa. – To nie jest państwo prawa, to jest tak jak 300 lat temu było w Ameryce – skarży się rolnik. – Każdy może przyjść, wbić słupek w ziemię i powiedzieć: to teraz moje.