Deutsche Welle: Pamiętam, kiedy na premierze polsko-niemieckiej koprodukcji pt. „Ono” z Małgosią Bellą w roli głównej, Raimond Goebel z wytwórni Pandora Film powiedział, że obraz ten jest przykładem zmian zachodzących w polskim kinie i to Pani kształtuje ten nowy wizerunek polskiej kinematografii po śmierci Kijowskiego. Wtedy jeszcze niewiele osób wiedziało, że zwróciła Pani na siebie uwagę znanych na świecie producentów niemieckich. A dzisiaj Pani mówi, że wiele zawdzięcza kilku Niemcom...
Małgorzata Szumowska: Na pewno zawdzięczam bardzo wiele Karlowi Baumgartnerowi i Raimondowi Goebelowi. Oni byli moimi producentami przy filmie „Ono” i „33 sceny z życia” To wszystko zaczęło się od legendy kinematografii Karla Baumgartnera, słynnego Baumi, który niestety odszedł od nas niedawno, producenta naprawdę wielkiego i nietuzinkowego. On był producentem Jarmuscha i Kusturicy. Niesamowicie był przychylny artystom, rozumiał ich. Nie podchodził do kina jako do biznesu. Taki w ogóle typ producenta, który już chyba odchodzi. Takich ludzi jest coraz mniej. I Baumi zadzwonił do mnie, pamiętam, to były moje urodziny – taki przypadek. Powiedział: nazywam się Karl Baumgartner. Widziałem Pani film „Szczęśliwy człowiek” i słyszałem, że ma Pani kolejny projekt nagrodzony przez Sundance (International Filmakers Award za jeden z trzech najlepszych europejskich scenariuszy, przyp. red.) . A to chodziło o „Ono”. Spodobał mu się pomysł na ten film i tak go poznałam. On i Raimond Goebel w dwójkę prowadzili mnie i przy filmie „Ono” i przy firmie „33 sceny z życia”. To jest jakaś taka niesamowita droga. Poznajesz takich ludzi, masz 27 lat. A Baumi mówi Ci, że planował robić ostatni film Tarkowskiego, tylko, że Tarkowski zmarł, że on nie zdążył, że zrobił „Underground”, że to, że tamto. I nagle otwierają się zupełnie inne perspektywy, inne wrota. I mówił do mnie: nie wstydź się, co z tego, że mówisz źle po angielsku, nauczysz się, bądź otwarta, poznawaj świat, ludzi...
DW: Wtedy rzeczywiście za jego sprawą otwarły się dla pani te wrota do światowej kinematografii...
MSZ: Tak, to były lata 90. Więc wystarczy tylko pomyśleć, co się działo wtedy w Polsce. Jaka to była ogromna przepaść mentalna. A ja spotykam takiego Baumiego czy potem Michaela Webera, który teraz jest szefem much faktory, który bardzo wierzył w film „Ono” - uważał, że się jakoś tam świetnie przebija. Akurat się nie przebił. Natomiast ta cała jego wiara była fantastyczna. No i to, że jeździłam po tych wszystkich pitchingach, festiwalach, do Rotterdamu do Mannheim. W Polsce nikt nie miał o tym pojęcia. Na przykład „Szczęśliwy człowiek” był nominowany do europejskich nagród filmowych i wszystko byłoby okay, tylko polski producent nie wysłał kaset. Bo oni nawet nie wiedzieli, że powinni je wysłać.. Ja nie zwalam tego na nich, tylko na fakt, gdzie myśmy w Polsce wtedy byli. Nikt nic nie rozumiał. Po prostu tak to było.