Miejsca, w których goją się rany
12 listopada 2009Kiedy stoi się na zielonych wzgórzach Verdun, trudno sobie przedstawić jedną z najbardziej krwawych bitew w historii wojen. Okrucieństwo pierwszej wojny światowej i tragedię walczących po obu stronach frontu żołnierzy, łatwiej dziś sobie wyobrazić na podstawie lektury powieści „Na zachodzie bez zmian” Erich Maria Remarque, niż oglądając eksponaty i dokumentacje filmowe w Muzeum Verdun.
Miejsce grozy
Pod Verden toczyły się jedne z najbardziej zaciętych walk pierwszej wojny światowej. Na terenie nie większym niż 20 kilometrów kwadratowych, od lutego do grudnia 1916 roku zmagało się ze sobą blisko 2,5 miliona francuskich i niemieckich żołnierzy. W ciągu niespełna 300 dni poległo ich tam blisko 700 tysięcy. Dzisiaj tylko długie rzędy białych krzyży na zielonym wzgórzu przypominają milcząco o tych, którzy wcale nie chcieli umierać.
Do Verdun przyjeżdżają młodzi Francuzi i Niemcy. Przewodnicy opowiadają im historie o ich rówieśnikach sprzed 93 lat. Gdyż gros walczących w 1916 r. pod Verdun żołnierzy miało zaledwie 18 lat. Kelvin Pace - Soler, który przyjechał tam z kolegami z klasy, nie potrafi sobie wyobrazić traumatycznych przeżyć swego pradziadka, który walczył i poległ pod Verdun, a był od niego wtedy starszy o cztery lata.
Miejsce pojednania
Verden urosło po drugiej wojnie światowej do rangi symbolu pojednania Francuzów z Niemcami. 25 lat temu Helmut Kohl i Francis Mitterrand podali sobie na cmentarzu pod Verdun ręce na znak pojednania. Był to gest porównywalny ze znakiem pokoju, który pięć lat później wymienili na Mszy Pojednania premier Tadeusz Mazowiecki z kanclerzem Helmutem Kohlem. Te symboliczne gesty stały się początkiem drogi do pojednania.
Znów lokomotywa
Dzisiaj Francja i Niemcy są dla siebie najważniejszymi partnerami gospodarczymi i politycznymi. Partnerstwo polityczne obu krajów, nazywane francusko-niemiecką lokomotywą, nie funkcjonowało przez kilkanaście lat z takim impetem, jak wtedy, kiedy nadawało kierunek rozwoju integracji europejskiej. Prezydent Nicolas Sarkozy i Angela Merkel najwyraźniej dotarli się przez ostatnie lata i, jak oceniają zagraniczni obserwatorzy, osiągnęli wysoki stopień porozumienia. „Francuski tandem znów nazywa siebie lokomotywą” – zauważa moskiewska Rossijskaja Gazieta. Komentator wychodzącego w Rzymie dziennika La Republika, postrzega udział kanclerz Angeli Merkel w świętowaniu zakończenia pierwszej wojny światowej w Paryżu okazję „do przypomnienia na nowo o przyjaznych relacjach francusko-niemieckich.”
Autor: Nina Funke-Kaiser/Barbara Cöllen
red.odp.: Andrzej Pawlak