Na tropach zagrabionych skarbów [WYWIAD]
31 maja 2015Jak dziś, 70 lat po wojnie, odnajdywane są tropy, prowadzące do zrabowanych wówczas dzieł sztuki?
Monika Kuhnke*: Bardzo różnie. O niektórych dziełach sztuki, zabytkach, wiemy od lat i od lat staramy się odzyskać je - jak ten średniowieczny Pontyfikał Płocki, który ostatnio powrócił z Bawarii. O innych dowiadujemy się nagle, bo akurat pojawiły się na aukcji czy w sprzedaży antykwarycznej. Głównie od kolekcjonerów lub marszandów. Tropy odnajdujemy ponadto w czasie kwerend archiwalnych, prowadzonych zarówno w zbiorach publicznych jak i prywatnych. Tam właśnie udało mi się np. odnaleźć fotografię zaginionego obrazu i to ze wskazaniem, gdzie obecnie się znajduje! Pamięć wzrokową mam już tak wyrobioną, że wystarczy rzut oka na fotografię i już wiem, że coś mi przypomina obraz.
Siłą rzeczy, tropy prowadzą zapewne najczęściej do Niemiec. Jak wyglądają szanse od strony prawnej? Z jednej strony, Niemcy nie uznają zakupu w dobrej wierze skradzionych dzieł sztuki. Ale z drugiej, 30 lat posiadania takich obiektów jest równoznaczne z nabyciem, legalizacją prawa własności…
Ten stan rzeczy bardzo utrudnia odzyskiwanie dzieł sztuki. Od zakończenia wojny minęło przecież więcej niż 30 lat… No i prawo własności do danego dzieła sztuki może być interpretowane stosownie do tego przepisu prawa. W konsekwencji powstają problemy, gdy posiadacz zrabowanego dzieła w żaden sposób nie chce współpracować ze stroną polską, bo właśnie, na przykład, wystawił go na aukcję, licząc na szybki zarobek. Jednak kilka razy spotkaliśmy się z sytuacją, gdy osoba poinformowana, że wystawia obraz pochodzący z grabieży wojennej w Polsce, z polskimi znakami własnościowymi, po krótkiej rozmowie decyduje się oddać obraz. W ten sposób odzyskaliśmy m. in. portret Jana III Sobieskiego, który był wystawiony na aukcji w Hamburgu. Pochodził ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, a zakupiony został dla Muzeum Polskiego w Raperswilu. Wisiał tam na ścianie jednej z sal zamkowych. Cała ta historia jest dobrze udokumentowana.
Bywają też przypadki, gdy po latach posiadacz zrabowanego obrazu sam go zwraca. Tak uczynił saper Wehrmachtu, który pod koniec życia najpewniej chciał rozliczyć się z przeszłością. Dręczył go problem, który wisiał na ścianie jego domu - obraz przedstawiający Eneasza wynoszącego ojca z płonącej Troi, XVII-wieczna kopia wg. Barocciego… W roku 1992 ów ponad 90-letni saper zgłosi się do polskiej placówki dyplomatycznej w Kolonii. Dla tego człowieka, bez znaczenia był fakt, że przepisy prawa niemieckiego stawiały go w uprzywilejowanej pozycji. Nie brak jednak posiadaczy zagrabionych dzieł, którzy wykorzystują bezwzględnie niemieckie prawo. Z posiadaczami „Żydówki z pomarańczami” toczyła się przez wiele miesięcy walka o odzyskanie arcydzieła Aleksandra Gierymskiego ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie.
W napisanej z Włodzimierzem Kalickim książce „Uprowadzenie madonny. Sztuka zagrabiona” opisujecie Państwo losy dzieł, które padły łupem profesjonalnego czy też amatorskiego grabieżcy. Książkę czyta się momentami jak kryminał, bo efekt dochodzenia długo pozostaje niepewny. I to pomimo jednoznacznej identyfikacji ofiary przestępstwa wojennego, o którym mówimy. Tak właśnie było z „Żydówką z pomarańczami”. Ostatecznie, aby obraz mógł powrócić do Muzeum Narodowego, powojenny posiadacz wymusił swoisty haracz od prawowitego właściciela. Czy to się często zdarza?
Na szczęście, nie. Stoimy na stanowisku, że nie należy płacić. To jest ostateczne i najmniej korzystne wyjście z sytuacji. Istnieje wprawdzie droga sądowa, ale też jest trudna, wiele na niej przeszkód. Na początku lat 90. poprzedniego wieku, w Londynie odnalazł się, skradziony przez Niemców, dywan, tzw. kobierzec polski. Bardzo piękny, siedemnastowieczny, pochodził z krakowskiego Muzeum Czartoryskich. Figurował w niemieckim katalogu dzieł sztuki zabezpieczonych w Generalnym Gubernatorstwie (Sichergestellte Kunstwerke im Generalgouvernement). Był to swego rodzaju zilustrowany, co należy podkreślić, inwentarz 521 dzieł sztuki, oficjalnie zabezpieczonych przez niemiecką administrację okupacyjną.
Nie było więc żadnych wątpliwości, że jest to obiekt zrabowany. Nawiasem mówiąc, był prezentowany przed wojną na wielkiej wystawie sztuki wschodniej w Londynie, a więc znany specjalistom. Jednak proces trwał aż 7 lat! Osoby wystawiające kobierzec (kolekcjoner i syn kolekcjonera szwajcarskiego, DW), doskonale wiedziała, co posiada. Wychodziły z siebie, by udowodnić, że to dywan od pary, bo owe dywany były parami tkane, że ma inne wymiary itd, itd. Dopiero po kilku latach procesu, prof. Zdzisław Żygulski odkrył element bez wątpliwości identyfikujący to dzieło: wplecione malutkie chorągiewki, znaki tkacza, jednostkowe dla każdego kobierca. Dzięki temu sąd przychylił się do stanowiska strony polskiej. Przyznał prawo własności Fundacji Czartoryskich, ale jednocześnie nakazał stronie polskiej pokrycie kosztów przechowywania i konserwacji. Wcale niemałych… Staramy się więc unikać drogi sądowej i stosować metodę negocjacji.
Jaką rolę odgrywa dziś katalog obiektów zabezpieczonych w Generalnym Gubernatorstwie?
To przede wszystkim ważny dokument, potwierdzający zabezpieczenie danego dzieła sztuki na terenie tzw. Generalnego Gubernatorstwa, utworzonego z części ziem Polski. I to dzieł najważniejszych. Ponadto, w polskich archiwach szczęśliwie zachowały się oryginalne niemieckie dokumenty, część owego katalogu.
Czy rzeczywiście istniało rozporządzenie Hansa Franka o groźbie kary śmierci za ukrywanie cennych dzieł sztuki przez polskich właścicieli?
Jeszcze gorzej: kara groziła tym, którzy nie zgłosili takich dzieł władzom okupacyjnym! O egzekucjach nie wiem, znane są natomiast przypadki torturowania, a w wyniku tego śmierci posiadaczy ukrytych zabytków. Niemcy wydali to rozporządzenie już 16 grudnia 1939 roku, a uczynili to z dwóch powodów. Po pierwsze musieli mieć podstawę prawną zabezpieczeń, a po drugie gubernator Frank nie chciał zezwolić, by ktokolwiek, szczególnie działający z polecenia Goeringa, wywoził cokolwiek z Generalnego Gubernatorstwa. Wbrew temu, co przez lata mówiło się o przygotowaniu Niemców do rabunku na obszarze Polski, to ich wiedza – z wyjątkiem Wielkopolski - o tym, co warte było grabieży, była znikoma.
Dlatego w od pierwszych dni okupacji egzekwowali od właścicieli informacje na temat stanu ich posiadania. Wykupili też cały nakład „Zbiorów polskich” Edwarda Chwalewika, ponieważ to był indeks miejscowości, w których znajdowały się dzieła sztuki, księgozbiory, pamiątki rodzinne. Ten, kto chce okraść muzeum, sięga najpierw po inwentarze, by dokonać wyboru tego, co potem kraść. To klasyczna metoda rabunku. Takich rejestrów nie miały natomiast zbiory prywatne, pałace, dwory. Stąd sięgano po Chwalewika. A trzeba pamiętać, że opracował on ten wykaz pod wpływem strat po pierwszej wojnie światowej. Dla grabieżców sztuki w czasach drugiej wojny światowej jego praca stała się przewodnikiem.
Jaki jest bilans strat po drugiej wojnie?
To kwestia definicji. Zależy, co liczymy i jak liczymy. Czy zbiór siedemnastowiecznych guzów (czyli jak byśmy powiedzieli dziś - guzików, DW) do żupana to jedność, czy należy liczyć każdy z np. 150 sztuk oddzielnie? Po wojnie, przyjęło się uważać, że zaginęło ponad 500 tys. zabytków – bardzo różnych i różnie liczonych. Od 1945 roku następowały rewindykacje i wiele zabytków powróciło do Polski, ale sytuacja polityczna nie pozwoliła na kontynuację tych starań. Powrócono do nich dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych. Przystąpiono wówczas do weryfikacji wykazów strat. W sumie do dnia dzisiejszego udało się zarejestrować 63 tys. obiektów. To nie oznacza, że takie są straty, ale że tyle udało się zarejestrować. Przez lata mnóstwo dokumentów zaginęło, nie ma już wśród nas wielu osób, które mogłyby powiedzieć, co miały w swych zbiorach, co zaginęło.
W „Uprowadzeniu madonny” opisujecie Państwo niesłychane wydarzenie. Decyzją Ministerstwa Kultury, w pierwszych latach 70. ubiegłego wieku, do papierni w Jeziornej wysłano - jako makulaturę – ogromne ilości dokumentów, dowodzących strat, spowodowanych rabunkiem dzieł sztuki. Jak to wytłumaczyć? Jak dalece efekty dej decyzji zniekształciły obraz owych strat?
Skutki były dramatyczne. Zniszczono ponad połowę bardzo cennych dla naszych badań ankiet, wypełnianych tuz po wojnie przez osoby prywatne, muzea, instytucje kościelne. Wpisywano do nich utracone dzieła sztuki. To był absolutnie podstawowy materiał do oszacowania strat. Czy było to działanie celowe ludzi z peerelowskiego Ministerstwa Kultury i Sztuki, które na zawsze pragnęły usunąć jakieś niewygodne informacje? Czy te ogromne straty powstały przez zwykłą głupotę urzędników? Bo, powiedzmy, brakowało miejsca w magazynach? Tak czy inaczej, zostaliśmy pozbawieni na zawsze możliwości całościowego opracowania strat.
W Niemczech, pojęcie „Kunstraub” rozumiane jest przede wszystkim jako grabież majątku żydowskiego. Czy żydowskim właścicielom łatwiej przychodzi odzyskać zrabowane dzieła sztuki?
W Polsce rabowano majątek wszystkich obywateli. Zawężenie tego określenia jedynie dla majątku żydowskiego nie znajduje odzwierciedlenia w dokumentach, dotyczących okresu wojny, a odnoszących się do ziem Polski. Co do możliwości odzyskiwania dzieł sztuki, stopnia trudności z tym związanego, to w ogromnej mierze zależy to od posiadanej dokumentacji. To jest podstawa, bez której nie możemy mówić o odzyskiwaniu i to bez względu na to, kto występuje z wnioskiem o zwrot danego dzieła sztuki.
W enerdowskich filmach obyczajowych, pokazywanych w telewizji polskiej, znawcy przedmiotu odkryli portrety rodzeństwa Chopinów, Izabeli i Fryderyka, pędzla Ambrożego Mieroszewskiego z 1829 roku. Mimo starań, nie wróciły do Polski. Czy znane są przypadki zwrotu przez NRD wojennych łupów kultury polskiej?
Zwrócone zostały archiwalia, ale to całkiem inna historia. A w przypadkach takich jak ten z portretami Fryderyka i Izabeli, sprawa kończyła się na wymianie korespondencji. Berlin Wschodni stwierdził, że w filmach wykorzystywane były kopie. Ja mam w domu jeden z tych filmów, wiele razy oglądałam obraz jako stopklatkę. Jestem przekonana, że to obraz dziewietnastowieczny, żadna kopia. Kto w Niemczech kopiowałby z jedynej istniejącej, biało - czarnej fotografii obraz Mieroszewskiego? Wystarczyło przecież sięgnąć po jakikolwiek album niemieckiej kolekcji muzealnej, gdzie mnóstwo takich portretów biedermeierowskich, artystycznie znacznie lepszych od portretu Fryderyka, namalowanego przez Mieroszewskiego. Ten portret ma dla nas ogromną wartość historyczną, emocjonalną, bo jest to pierwszy olejny wizerunek Chopina. W latach 90-tych poprzedniego stulecia, od mojego niemieckiego odpowiednika dowiedziałam się, że w filmach były wykorzystywane kopie. A dokumentacja? Nie istnieje. A gdzie są te kopie - pytałam. Nie ma - odpowiedział niemiecki kolega. I na tym sprawa się zakończyła.
Obok Niemiec rabował też Związek Radziecki. Jaka jest skala tej wywózki? Czy ze wschodu wróciły do Polski jakieś dzieła sztuki?
To sprawa trudna, zwłaszcza teraz. W Rosji, dzieła sztuki, które przywożone były na wielką skalę od 1945 roku, zostały praktycznie znacjonalizowane ustawą Dumy. Wprawdzie Trybunał Konstytucyjny Federacji Rosyjskiej zakwestionował 6 z 12 artykułów, ale nie zmieniło to w znaczący sposób podejścia strony rosyjskiej do problemu tych zabytków. Z naszego punktu widzenia istotne było to, że Trybunał nakazał publikację wykazu dzieł sztuki, będących w posiadaniu rosyjskich muzeów, a historycznie, nie pochodzących z ich zbiorów. I takie dane zaczęto rzeczywiście publikować. Niestety, trwało to krótko. Po pewnym czasie zaniechano tego. Ale polskim specjalistom udało się zidentyfikować dzieła sztuki, które pochodzą z muzeów na terenie Polski. Stały się one przedmiotem naszych wystąpień na drodze dyplomatycznej o zwrot. Jak do tej pory, bez skutku.
rozmawiał Michał Jaranowski
* dr Monika Kuhnke - historyk sztuki, zastępca pełnomocnika ministra spraw zagranicznych RP ds. rewindykacji dóbr kultury. Współautorka książki "Uprowadzenie madonny. Sztuka zagrabiona" (wyd. Agora, 2014)