Nagroda im. Karla Dedeciusa. Przekłady jak oryginały
23 maja 2024W Darmstadt zostaną w ten piątek (24.05) uhonorowani tegoroczni laureaci Nagrody im. Karla Dedeciusa za wybitne osiągnięcia translatorskie – Lothar Quinkenstein i Urszula Poprawska. Przyznawana przez Niemiecki Instytut Spraw Polskich w Darmstadt nagroda wynosi 10 tys. euro.
Karl Dedecius przełożył na język niemiecki utwory ponad 300 polskich autorów, w tym Mickiewicza, Różewicza, Miłosza, Szymborskiej, Leca, czy Herberta. Jednakże dopiero na emeryturze na początku lat 80. założył legendarny Niemiecki Instytut Spraw Polskich w Darmstadt. Także i dziś tłumacze, podobnie jak wcześniej Karl Dedecius w większości łączą pasję do przekładów literackich z równoległą karierą zawodową. Tegoroczny niemiecki laureat Nagrody im. Karla Dedeciusa, Lothar Quinkenstein, jako pracownik Instytutu Germanistyki UAM w Poznaniu wykłada w Collegium Polonicum w Słubicach. Po studiach germanistyki Quinkenstein nauczał w Polsce języka niemieckiego. Jego wybór padł na Mielec, który poprzez galicyjskie korzenie kojarzył mu się z twórczością Józefa Rotha. Stamtąd przeniósł się na uniwersytet do Poznania. Po siedemnastu latach w Polsce Quinkenstein osiadł z rodziną w Berlinie. Jego żona jest Polką, tak więc tematyka polsko-niemiecka samoistnie wtapia się w codzienność rodziny. Tłumacz koncentruje się na pracy translatorskiej z reguły w domowym zaciszu. Tam też powstają jego własne powiesci, opowiadania, eseje i wiersze.
Wytyczanie szlaków
Nierzadko Quinkenstein sam toruje drogę do wydawcy odkrytym przez siebie polskim książkom. – Tak było przy pierwszym przełożonym przeze mnie zbiorze esejów Henryka Grynberga. Podobnie przy kolejnej książce Grynberga pt. „Uchodźcy” – podkreśla Lothar Quinkenstein w rozmowie z Deutsche Welle. – Szczególne były poszukiwania wydawcy dla „Ksiąg Jakubowych” Olgi Tokarczuk, które w końcu doprowadziły moją koleżankę Lisę Palmes i mnie do wydawnictwa Kampa. Olga Tokarczuk ukazała się na niemieckim rynku po dłuższej przerwie, w naszym wspólnym przekładzie. Właśnie w przypadku „Ksiąg Jakubowych” zainwestowaliśmy szczególnie dużo energii w poszukiwania wydawnictwa, oboje bowiem byliśmy zafascynowani tą powieścią. Oczywiście nie mogliśmy przypuszczać, że autorka dostanie Nagrodę Nobla, ale dziś jesteśmy dość pewni, że w jakimś sensie czyjaś ręka reżyserowała to za kulisami – że akurat wtedy trafiliśmy na właściwe wydawnictwo, a dwa lata później, niewiele dni przed wręczeniem Nagrody Nobla, „Księgi Jakubowe” leżały już w niemieckich księgarniach – uzupełnia. Niebawem w szwajcarskim wydawnictwie Kampa - które w międzyczasie opublikowało ponad 20 książek polskiej Noblistki - ukaże się wznowienie powieści „E.E.” Tokarczuk w przekładzie Quinkensteina.
Mistrzowskie przekłady polskiej poezji
Wydawnictwa liczą się z rekomendacjami doświadczonych tłumaczy. Renate Schmidgall mistrzowsko przełożyła szereg książek Andrzeja Stasiuka, Pawła Huelle, Jacka Dehnela, czy Hanny Krall, ale szczególne miejsce w jej pracy translatorskiej zajmuje poezja. – Dla mnie tłumaczenie literatury polskiej zaczęło się od poezji, we wczesnych latach 80. To były wiersze Krystyny Lars, potem Ryszarda Krynickiego, Piotra Sommera i innych – wyjaśnia w rozmowie z DW. – Generalnie zawsze chętnie przekładałam poezję. Wydaje mi się, że sama lektura mi nie wystarczała. Poezja jest ważna. Ona daje pocieszenie w tym szaleństwie, które panuje w świecie – konstatuje.
Renate Schmidgall przełożyła tomiki Adama Zagajewskiego, Wisławy Szymborskiej, Marzanny Kielar, czy Tadeusza Dąbrowskiego, a także opublikowała wiele wierszy polskich poetów i poetek w antologiach i czasopismach. Przez kilka lat zasiadała w jury Nagrody im. Wisławy Szymborskiej w Krakowie. Potem pałeczkę przekazała tłumaczowi Bernhardowi Hartmannowi. Schmidgall sama pisze poezję, w dorobku ma własną książkę poetycką. Publikuje także, chociażby na łamach kwartalnika „Sinn und Form”, teksty o pisarzach i inne eseje. Można w nich m.in. zaobserwować, jak literatura przenika do jej prywatności, a współpraca z pisarzami i pisarkami przeistacza się w przyjaźnie.
Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >>
Z żalem Renate Schmidgall żegnała na łamach „Tygodnika Powszechnego” w 2012 r. przedwcześnie zmarłego poetę Macieja Niemca z Paryża, a w r. 2021 w niemieckiej F.A.Z. opublikowała wspomnienie pośmiertne o Adamie Zagajewskim. Znamienne, że już w latach 90-tych Schmidgall zrezygnowała z etatu w instytucie Dedeciusa, poświęcając się przekładom literatury w zaciszu swego domowego gabinetu w Darmstadt. Obecnie tłumaczy „Białe noce” Urszuli Honek, a niebawem ukaże się „Stramer” Mikołaja Łozińskiego w jej przekładzie.
Charakterystyczne dla osób przekładających jest wzajemne wsparcie. To warsztaty dla tłumaczy, przeprowadzone w 2008 r. przez Renate Schmidgall i Dorotę Stroińską w Krakowie, sprawiły, że pracujący wcześniej naukowo Bernhard Hartmann poczuł, iż tłumaczenie literatury i tekstów historycznoliterackich jest jego powołaniem i profesją. Spod jego pióra wyszły w międzyczasie przekłady wierszy Tadeusza Różewicza, Julii Hartwig, Adama Zagajewskiego, Tomasza Różyckiego, Artura Szlosarka. – Lirykę przekładam w pierwszej linii dla siebie – stwierdza Hartmann w rozmowie z DW. Zajmowanie się tym specyficznym zastosowaniem języka ma w sobie coś kojącego i medytacyjnego. Przekładając wiersze ostatecznie zawsze chodzi o to, aby w ograniczonej przestrzeni ocalić możliwie wiele z oryginału, podkreśla.
Dyscyplina i rzetelność
Wspólna dla tłumaczy jest olbrzymia dyscyplina pracy. Lisa Palmes, spod której pióra wyszły m.in. niemieckie przekłady Olgi Tokarczuk i Joanny Bator, obecnie pracuje nad tak wymagającym stylistycznie tekstem, jak „Ten się śmieje, kto ma zęby” Zyty Rudzkiej oraz wspólnie z Lotharem Quinkensteinem nad przekładem „Lalki” Bolesława Prusa. Pracę translatorską łączy z równoległym etatem w Centrum Leksykograficznym Berlińsko-Branderburskiej Akademii Nauk i godzi ją też z macierzyństwem. Tłumacze literatury polskiej występują w Niemczech częstokroć jako inicjatorzy wydarzeń kulturalnych z Polską w tle, czy serii wydawniczych. Palmes zorganizowała swego czasu szereg spotkań na temat literatury polskiej w księgarni „Buchbund” w Berlinie, podczas gdy polska tłumaczka Agnieszka Kowaluk, znana w Monachium, gdzie mieszka, także dzięki serii własnych felietonów w „Süddeutsche Zeitung” oraz swej książce „Du bist so Deutsch!” (tłum. Jesteś tak niemiecki/niemiecka), urządziła cykl spotkań z polskimi autorami i autorkami pt. „Gut gepolt!”. Tłumacz Lothar Quinkenstein na uniwersytecie w Gießen zainicjował edycję polskiej literatury dotyczącej Holocaustu, wydawanej od kilku lat przez „Wallstein Verlag” w Getyndze. Zasłużeni tłumacze literatury polskiej i niemieckiej to częstokroć właśnie osoby-instytucje.
Intensywnie od dziesięcioleci wypełniona jest agenda Olafa Kühla, autora niemieckich przekładów obszernych powieści Szczepana Twardocha, czy stylistycznie wyrafinowanych dzieł Witolda Gombrowicza. Kühl podczas wielu lat pracy w berlińskim senacie jako referent kilku nadburmistrzów do spraw Europy Wschodniej przekładał literaturę po godzinach, równolegle do własnej twórczości literackiej. – Rzadko ulegam pasywnemu odbiorowi czegoś, nie oglądam chociażby bezwiednie tv. Od zawsze mam potrzebę aktywnej twórczości – objaśnia Kühl w rozmowie z DW. – Najcenniejszy czas dla mnie jest zaraz po przebudzeniu. W pierwszych godzinach piszę dla siebie. Im więcej jest w czymś rutyny, tym bardziej jest to przesuwane w kierunku wieczoru – uzupełnia. Kühl od 43 lat jest żonaty z Polką. Rodzina mieszka w Berlinie oraz w wiejskim domu w Dominikowie koło Choszczna. Kühl nie tylko przekładał Gombrowicza, ale poświęcił mu też książkę doktorską. Z racji swej pasji od 2015 roku jest członkiem nieformalnej „Kliki gombrowiczowskiej”, powołanej przez niderlandzkiego tłumacza Paula Beersa. Duszą „kliki” jest wdowa po pisarzu Rita Gombrowicz. Pasjonaci rokrocznie spotykają się prywatnie na dysputy w różnych miejscach w Europie.
Pobyty rezydencjalne
Olafa Kühla trudno spotkać na pobytach rezydencjalnych dla tłumaczy. Mało korzysta z nich też Lothar Quinkenstein. – Niezwykle intensywne fazy mojej pracy translatorskiej przeżywałem w Puszczykowie koło Poznania, kiedy wielokrotnie uważałem tam na dom i koty przyjaciół. To były moje nieformalne pobyty stypendialne – wspomina Quinkenstein w rozmowie z DW.
Na pobyty rezydencjalne chętnie wyjeżdża natomiast do Polski Renate Schmidgall. W ten sposób przebywała ostatnimi laty w Krakowie na stypendium im. Albrechta Lemppa i ostatnio dwa razy w mieszkaniu Tadeusza Konwickiego w Warszawie, dzięki Instytutowi Książki.
Mieszkająca we Frankfurcie tłumaczka Joanna Manc – autorka przekładów na niemiecki reporterskich książek Włodzimierza Nowaka, czy powieści Artura Daniela Liskowackiego, jak też chociażby wierszy Jana Brzechwy - chętnie przebywa w Kolegium dla Tłumaczy w Straelen, gdzie niektóre jej stypendia trwały trzy miesiące.
– Przez wiele lat skwapliwie i nieomal z palcami na klawiaturze czytałam ogłoszenia o stypendiach – wspomina natomiast w rozmowie z DW Agnieszka Kowaluk z Monachium. – Jednak są one tak pomyślane, że bycie stypendystką rozmijało się w moim przypadku albo z byciem mamą małego dziecka, albo z życiem zawodowym. Moimi pobytami stypendialnymi były i są wyjazdy do Polski, gdzie latem pracuję w ogrodzie lub na tarasie, kiedy inni idą na grzyby albo grają w karty. Nigdy literatura nie jest tak blisko życia, jak w naszym domu na wschodzie Polski, gdzie stukam w klawisze, siedząc boso w trawie –podkreśla Kowaluk.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>
Z programów rezydencjalnych regularnie korzysta tegoroczna polska laureatka Nagrody im. Karla Dedeciusa Urszula Poprawska, autorka tłumaczeń książek Daniela Kehlmanna, Uwe Timma, czy Arthura Koestlera. Pracowała już nad swymi przekładami w Międzynarodowym Kolegium dla Tłumaczy w Straelen, czy w Literackim Colloquium w Berlinie. – Książka, nad którą pracuję obecnie, będzie moim 54 przekładem –zaznacza tłumaczka w rozmowie z DW. Przekładami zajęłam się dopiero w 47 roku życia. Pracowałam wtedy, od wielu już lat, w Instytucie Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. Pasję przekładania musiałam więc zmieścić obok pracy zawodowej filolożki zajmującej się XVI-wiecznym językiem polskim w instytucie naukowym. Na tłumaczenia książek przeznaczałam bardzo wczesne ranki i wieczory. Odnajdywanie właściwych słów dla myśli autora stało się zajęciem narkotycznie wciągającym i uzależniającym, bogaciło mój świat, podkreśla. Książki przekładane przez Urszulę Poprawską, jak „Może Estera” Katji Pietrowskiej, czy „Ósme życie” Nino Haratischwili dzięki wytrawnej tłumaczce brzmią w polszczyźnie jak oryginał i zdobywają rzesze czytelników.
Dogłębna lektura i konsultacje
– Największym dotychczas wyzwaniem translatorskim był dla mnie „Dziennik lat trwogi” Friedricha Recka Malleczewena – stwierdza Urszula Poprawska w rozmowie z DW. – Autor pisał go w latach 1933-1944. Słownictwo i styl stanowiło przy tej książce dopiero połowę problemu. Drugi, wielki problem stanowiły kwestie szczegółowej wiedzy o epoce, której dziennik dotyczył (czas od dojścia Hitlera do władzy w 1933 roku do roku 1944) i rozszyfrowywanie określeń nienotowanych przez słowniki, a tworzonych przez autora na własny użytek, rozwiązywanie skrótowych aluzji i nawiązań do mało znanych dziś faktów i zdarzeń z niemieckiego życia politycznego, codziennego i towarzyskiego tamtego czasu. Z nieocenioną pomocą przyszedł mi tu jeden z moich niemieckich znajomych.
– Bez konsultowania kwestii językowych nie ma mowy o tłumaczeniu, potwierdza Agnieszka Kowaluk. Przełożyla ona na język polski książki Ellfriede Jelinek, Wolfganga Herrndorfa, Marlene Streeruwitz, Andreasa Steinhöfela, równolegle będąc na co dzień w Monachium docentką języka niemieckiego. Aktualnie ukazała się w Polsce „Pociecha rzeczy okrągłych” Clemensa J. Setza w jej przekładzie. – Jesteśmy odpowiedzialni za cudzy język, cudzą frazę i obrazowanie. Jako tłumaczka muszę mieć absolutną pewność, że dobrze zrozumiałam, co pisze autor / autorka, a bywa, że trzeba zagłębić się choć na chwilę w fizykę kwantową, chorały średniowieczne, ustawę o unikaniu podwójnego opodatkowania, Bundesligę itp. Nie wspominając o Heideggerze i Freudzie. Tu przydają się kontakty z kolegami tłumaczącymi, piszącymi czy zwyczajnie zaopatrzonymi we właściwe książki i oczytanymi znajomymi. Tłumaczenie to bardzo samotny zawód, ale siła koleżeństwa jest potężna. Czasem też zresztą trzeba wytropić takie słowo jak „krobeczka” albo zwyczajnie się upewnić, „czy tak się w ogóle mówi?”.
Tłumacz Bernhard Hartmann również nie stroni od konsultacji, także z autorami i autorkami – Zazwyczaj są to drobiazgi, specyficzne wyrażenia, czy nieścisłości językowe. Czasem pojawia się błąd w oryginale, który podczas przekładu za zgodą autora jest korygowany. Przykładowo w oryginale pewnego utworu była mowa, że podczas biblijnego potopu miał przeżyć tylko jeden egzemplarz każdego gatunku. W innym przypadku cytat z Heinego okazał się cytatem nie poety o imieniu Heinrich, lecz karykaturzysty Thomasa Theodora. Ponowny lektorat to istotna część pracy tłumacza – podkreśla Hartmann.