Nie ma europejskiej polityki zagranicznej [KOMENTARZ DW)
16 sierpnia 2014Wyniki tego spotkania pokazują, jak bardzo niezdecydowana i nieskoordynowana jest europejska polityka zagraniczna. A mówiąc ściślej dowodzą, że jej nadal nie ma, twierdzi komentator DW Christoph Hasselbach.
Kogo interesuje Irak?
To, że w ogóle doszło do takiego spotkania, zakrawa na cud. Właściwie żaden z szefów unijnej dyplomacji nic chciał przerywać urlopu, żeby dyskutować w Brukseli o coraz bardziej niepokojącej sytuacji w Iraku. Przez długi czas państwa unijne albo jej nie doceniały, albo uważały, że Irak to sprawa Amerykanów. To oni przecież, pod rządami prezydenta Busha juniora, wkroczyli w 2003 roku do Iraku, to oni nawarzyli w nim piwa, które teraz sami powinni wypić.
Największymi europejskimi przeciwnikami amerykańskiej interwencji w Iraku były Francja i Niemcy. Od tego czasu we wszystkich tych trzech państwach nastąpiła zmiana rządów i orientacji politycznej. W USA i Francji na lewo, w Niemczech na prawo. Ale w Paryżu i w Berlinie nadal uważano, że Irak to nie nasza sprawa. Aż padło straszne słowo "ludobójstwo". Nagle okazało się, że bojownicy Państwa Islamskiego całkiem serio zamierzają wymordować jazydów. A potem, jak dobrze pójdzie, innych niewiernych. Dopiero to postawiło UE na nogi.
Gdzie były tajne służby?
A przecież sytuacja w Iraku od miesięcy była napięta i niebezpieczna. Dżihadyści z organizacji Państwo Islamskie (IS) nie tylko dopuszczali się zbrodni i niewyobrażalnych wręcz okrucieństw, ale swym postępowaniem dawali jasno do zrozumienia, że chcą zmienić cały układ sił na Bliskim Wschodzie. Rekrutowali też, tak jak wcześniej w Syrii, najemników z krajów unijnych, którzy mogą później organizować zamachy terrorystyczne na obszarze UE.
Jeśli Europa reaguje teraz na to, co dzieje się w Iraku, to czyni tak nie tylko z pobudek humanitarnych, ale działa także we własnym, dobrze pojętym interesie. Tylko dlaczego dopiero teraz? Czy nikogo to wcześniej nie interesowało? A może zawiodły tajne służby, zajęte do tego stopnia wzajemnym szpiegowaniem się, że nie miały już siły zwrócić uwagi na zagrożenie ze strony islamskich terrorystów z IS?
Tak czy siak opinie w tej sprawie w wielu państwach UE zmieniły się zasadniczo i z dnia na dzień. Pod wieloma względami. Wszyscy teraz cieszą się, że USA ponownie interweniują militarnie w Iraku, choć ich działania ograniczają się do zbombardowania i ostrzelania z powietrza dżihadistów z IS. Francja, która w 2003 roku najbardziej krytykowała USA, stała się pierwszym państwem europejskim, które dostarcza broń Kurdom do walki z bojówkarzami Państwa Islamskiego. Także Niemcy dostarczają im sprzęt, który nie służy bezpośrednio do prowadzenia walk, ale za to bardzo to ułatwia.
Wątpliwości i zahamowania
Do pełnego szczęścia brakuje tylko jednolitej i konsekwentnie realizowanej europejskiej strategii działania. Nadal nie ma europejskiej polityki zagranicznej i obronnej. Europejczycy reagują na niepokojące ich wydarzenia, zamiast im skutecznie zapobiegać. A kiedy już przystąpują do działania, to w pojedynkę, jako poszczególne państwa, a nie cała UE. Taką postawę można częściowo wyjaśnić ich historią i rozbieżnymi interesami. Francja i Wielka Brytania, jako byłe potęgi kolonialne na Bliskim Wschodzie, są w oczywisty sposób bardziej niż inne kraje unijne zainteresowane biegiem spraw w tym rejonie i raczej nie mają oporów przed interwencją militarną. Szwecja, dla odmiany, uważa, że dozbrojenie jednej ze stron nie jest żadnym rozwiązaniem żadnego konfliktu, a Niemcy wciąż boją się działać tak, jak inni by sobie tego życzyli.
Niektóre opory można zrozumieć. Można zrozumieć obawy przed uzbrojeniem Kurdów w najnowocześniejszą broń, bo ta, w razie ich porażki, może wpaść w ręce dżihadistów. Można też zrozumieć obawy przed inną opcją. Taką, że uzbrojeni po zęby Kurdowie rozniosą dżihadistów w proch i pył i poczują się tak silni, że powołają własne państwo, co oznacza od razu konflikt z Turcją.
Polityka zagraniczna "Made in European Union"
Wszystko to nie daje jednak odpowiedzi na kluczowe pytanie, czy z tak wielu różnych punktów widzenia, różnic interesów i powszechnej bezradności da się ulepić w miarę jednolitą i konsekwentną europejską politykę zagraniczną? A jeśli teoretycznie jest to możliwe, to jak to zrobić w praktyce? Wielkim sukcesem byłoby już danie wolnej ręki tym państwom unijnym, które są chętne do działania, ale tak, żeby ich działania sprawiały wrażenie przemyślanych i poddanych jednolitej linii i jednolitemu kierownictwu.
W gruncie rzeczy jest to zadaniem Wysokiego przedstawiciela Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Catherine Ashton, z tym, że właśnie ona jest najgorszym z możliwych kandydatów do wywiązania się z tego zadania. Pięć lat temu wybrano ją na to stanowisko właśnie dlatego, że jest niezdecydowana, bezradna i wyprana z ambicji podporządkowania sobie europejskiej polityki zagranicznej, bo to od razu narażałoby ją na ostry konflikt z każdym z 28 unijnych szefów dyplomacji. Teraz to się mści. W Iraku, w Syrii i na Ukrainie.
Wkrótce przyjdzie pora na mianowanie jej następcy. Dobrze byłoby, gdyby został nim polityk o silnej osobowości, który potrafi przekuć gospodarczą potęgę UE na silny wpływ polityczny wszędzie tam, gdzie jest to potrzebne. UE nie może sobie pozwolić na słabą politykę zagraniczną, a świat nie może sobie pozwolić na słabą pod tym względem UE.
Christoph Hasselbach / Andrzej Pawlak