Nielegalne deportacje z Grecji do Turcji. Nowe dowody
24 maja 2020„Niech pan tu podejdzie, wystawimy nowe papiery”, mówi grecki policjant do Bakhtyara pewnego dnia o poranku pod koniec kwietnia. Przez moment 22-letni Afgańczyk myśli, że właśnie spełnia się jego marzenie o życiu w Europie. Radość trwa krótko. Zaraz nadejdzie gorzkie rozczarowanie.
Dwa miesiące wcześniej Bakhtyar przekroczył rzekę Evros, naturalną granicę między Grecją i Turcją, którą próbuje pokonać wielu uciekinierów, by dostać się do Unii Europejskiej. Udało mu się dotrzeć na obozu uchodźców Diavata, niedaleko drugiego co do wielkości greckiego miasta Thessaloniki. Natychmiast zgłosił się na policję – to pierwszy wymóg procedury azylowej. Jednak wniosku azylowego na razie nie mógł złożyć, bo z powodu pandemii wiele urzędów nie działa.
Deportacja bez postępowania azylowego
Tamtego kwietniowego poranka jego złudzenia prysnęły w chwili, gdy greccy policjanci kazali mu wsiąść do białego busa, którym dojechał na posterunek w centrum miasta. Tam zabrano mu rzeczy osobiste, w tym telefon. Na kolejnym posterunku był bity i kopany. Potem trafił do ciężarówki, która – o czym jeszcze nie wiedział – jechała w kierunku, z którego przybył, czyli na wschód. Była obwieszona prześcieradłami, które zasłaniały widok wszystkim przejeżdżającym obok.
Po wyjściu z pojazdu zobaczył rzekę Evros. Obok stali inni uciekinierzy. Wszyscy musieli wsiąść do czekającej łodzi. Przewoźnik rozmawiał po grecku z policjantami, a z uciekinierami w ich ojczystym języku dari. Gdy Bakhtyar i inni dotarli do wybrzeży Turcji, nic ani nikt na nich nie czekał. Teraz mężczyzna mieszka w Stambule. Jego marzenie pozostało niezmienne: dostać się do Europy.
Bez dokumentów do Turcji
Historia Bakhtyara nie jest odosobniona. Podczas wspólnej akcji Deutsche Welle, holenderskiej gazety „Trouw” i specjalizujących się w dziennikarstwie śledczym organizacji Lighthouse Reports oraz Faktencheck-Netzwerk Bellingcat reporterzy dotarli do wielu uciekinierów, których nielegalnie i wbrew ich woli deportowano z Grecji do Turcji.
24-letni Rashid w nadziei na lepszą przyszłość 3 lata temu uciekł z Afganistanu do Turcji, a na początku tego roku w 20-osobowej grupie przekroczył graniczną rzekę Evros. Przez dwa miesiące mieszkał w namiocie obok oficjalnego obozu dla uchodźców Diavata. W końcu marca Rashid wracał z piątkowej modlitwy, gdy został zatrzymany przez policję. Zarzucono mu, że jego greckie dokumenty utraciły ważność. Nie pomogło tłumaczenie, że z powodu restrykcji w związku z pandemią nie można było ich przedłużyć, bo pozamykano urzędy. Rashid został busem dowieziony nad Evros, a stamtąd – podobnie jak Bakhtyar – łodzią do wybrzeży Turcji.
Łamanie praw człowieka
Push-Back – tak nazywane są deportacje migrantów, którzy nie dostali szansy na wszczęcie procedury azylowej. Kraje, które stosują te praktyki, wchodzą w konflikt z Europejską Konwencją Praw Człowieka.
Z informacji zgromadzonych przez niezależny europejski bank danych Border Violence Monitoring Network wynika, że w okresie od 31 marca do 5 maja w obozie Diavata przeprowadzono pięć policyjnych nalotów, których skutkiem były deportacje kilkudziesięciu migrantów pochodzących z Afganistanu, Pakistanu i krajów północnoafrykańskich. Na celowniku policji znaleźli się młodzi mężczyźni bez rodzin.
Vassilis Papadopoulos, przewodniczący greckiej Rady Uciekinierów, dawniej urzędnik migracyjny, widzi jasny schemat: policja wkracza do obozu, by podczas kontroli dokumentów wyłapać tych, którzy nie są zarejestrowani. Następnie zabiera się ich do samochodu i dostarcza nad rzekę Evros, a stamtąd do Turcji. „Ważnym i nowym zjawiskiem jest to, że push-back dokonuje się także z miejsc położonych w głębi kraju oraz że nie towarzyszy temu żadna oficjalna procedura deportacyjna”, mówi.
Gdy konfrontujemy z tym resort migracji i azylu, wiceminister Giorgos Koumoutsakos oświadcza: „Zarzuty dotyczące łamania praw człowieka przez greckie służby bezpieczeństwa są wymyślone, fałszywe i bez dowodów.”
Grecja zamyka granice
Sytuacja na granicy grecko-tureckiej jest napięta od końca lutego, gdy Turcja wystąpiła z porozumienia z UE w sprawie migracji, którego celem było zahamowanie napływu migrantów do Europy. Ankara zaczęła wówczas zachęcać migrantów do przemieszczania się w kierunku granicy z Grecją. W odpowiedzi Grecja zamknęła granice, a w marcu przestała stosować prawo azylowe. Mimo że od kwietnia prawo to formalnie znów obowiązuje, liczba uciekinierów spadła o 97 procent. Greckie media informowały o stosowanej przez straż graniczną „agresywnej kontroli”, która ma na celu utrudnianie uciekinierom dotarcia do wybrzeży Grecji.
Notis Mitarakis, grecki minister migracji i azylu, broni twardej linii rządu. „W kwietniu 2020 dzięki wysiłkom naszych służb bezpieczeństwa nie było nowo przybyłych migrantów w naszym kraju”, powiedział Mitarakis 28 kwietnia podczas wizyty na wyspie Samos na Morzu Egejskim. Jednak tego samego dnia mieszkańcy widzieli łódź z 22 osobami, która wpłynęła do zatoki w pobliżu Samos. Widać to także na materiale video, do którego dotarli dziennikarze z Lighthouse Reports und Bellingcat.
Przepychanki na łodziach
Pochodzący z Damaszku Jamos opowiedział DW o tym, jak po przybyciu na Samos został wraz z innymi uciekinierami zatrzymany przez policję, która zabrała im rzeczy osobiste i telefony. Musieli wsiąść do czarno-pomarańczowej łodzi ratunkowej bez silnika i wioseł, która została zaciągnięta przez motorówkę na tureckie wody terytorialne. Gdy dryfująca na falach łódź znów znalazła się na greckich wodach, grecka motorówka zaczęła ją z kolei popychać z powrotem w kierunku Turcji. Przyglądała się temu turecka straż graniczna. „Grecka motorówka się wycofała, żeby turecka straż przybrzeżna mogła nas zabrać. Ale nikt się nie pojawił, tak dryfowaliśmy całą noc”, mówi Jamos. W końcu nad ranem zostali wyciągnięci na brzeg przez tureckie straże.
Władze portu na wyspie Samos poinformowały DW, że 28 kwietnia na wyspie nie pojawili się uciekinierzy. Tymczasem grecka gazeta „Efimerida ton Syntakton" już 3 tygodnie wcześniej pisała, że łodzie ratunkowe używane są do akcji push-back.
Grecja i prawo UE
„W sposób oczywisty te taktyki stoją w sprzeczności z grecką konstytucją i ze zwyczajami międzynarodowymi. Jednak zdają się być tolerowane przez UE, bo służą temu, by utrudniać kolejnym osobom docieranie do Europy przez Morze Egejskie czy rzekę Evros”, mówi Dimitris Christopoulos, który do niedawna był przewodniczącym Międzynarodowej Federacji Praw Człowieka.
Wiceminister migracji i azylu Giorgos Koumoutsakos wyjaśnia: „Grecja przestrzega swoich zobowiązań w ramach norm prawnych UE w odniesieniu do granic, migracji i azylu, tak jak to jest zapisane w traktatach europejskich.”
Juergen Bast, profesor prawa europejskiego na uniwersytecie w Giessen, uważa push-back za wykroczenie przeciw prawu azylowemu. Podkreśla, że prawo to pozwala osobie wnioskującej o azyl przebywać w kraju, do którego przybył aż do momentu podjęcia oficjalnej decyzji w jego sprawie. Także deportacje muszą odbywać się zgodnie z procedurami: „Musi być oficjalna decyzja o deportacji i trzeba ją doręczyć na piśmie osobie, która ma być deportowana. Następnie powstaje pytanie, czy kraj docelowy jest miejscem, w którym przestrzega się praw człowieka”.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>
Stały schemat
Rashid, Bakhtyar i Jouma nie byli o niczym informowani. Ich historie, jak i wiele innych przypadków, do których dotarli dziennikarze DW, potwierdzają natomiast, że push-back to stały schemat, wedle którego na granicy grecko-tureckiej dochodzi do nielegalnych deportacji.
Rashid mieszka w Stambule, dzieląc mieszkanie z innymi 10 Afgańczykami. Jako uciekinierowi bez papierów w Turcji w każdej chwili grozi mu natychmiastowa deportacja. Według oficjalnych tureckich statystyk w ciągu dwóch ostatnich lat 302.278 Afgańczyków zostało aresztowanych w Turcji, to najwyższa liczba pośród nielegalnych migrantów. W Turcji Rashid wciąż wpada w jakiś ślepy zaułek, dlatego marzy o Europie. „Nie mam pojęcia, co tu będę robił. My niczym nie zawiniliśmy. Będę znów próbował przekroczyć granicę. Muszę.”