Niemcy w Afganistanie: kosztowna misja
4 października 2011W grudniu 2001 roku posłowie do Bundestagu przegłosowali ustawę o udziale żołnierzy Bundeswehry w natowskiej misji Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa w Afganistanie. W marcu 2004 roku, kiedy nasiliły się wątpliwości co do celów misji ISAF i - zwłaszcza - sposobów ich osiągnięcia, ówczesny minister obrony Peter Struck (SPD) oświadczył, że "naszego bezpieczeństwa będziemy bronić nie tylko, ale także u stóp Hindukuszu", co częściej cytuje się w formie "wolności Niemiec będziemy bronić u stóp Hindukuszu".
Cena wolności
Cena tak pojętej wolności okazała się wysoka i to pod każdym względem. W Afganistanie poległo do tej pory 52 żołnierzy Bundeswehry. Ich śmierć, osadzona w szerszym kontekście coraz mniej popularnej w Niemczech misji, zaważyła na karierze trzech kolejnych ministrów obrony: Petera Strucka, Franza Josefa Junga i Karla-Theodora zu Guttenberga.
Według danych rządu federalnego, w ciągu minionych 10 lat obecność żołnierzy Bundeswehry w Afganistanie kosztowała niemieckiego podatnika 5,5 mld euro. Tymczasem z obliczeń Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych (DIW) wynika, że prawdziwy koszt udziału Niemiec w misji ISAF jest trzykrotnie wyższy i wynosi 17 mld euro. Rozbieżności wynikają z metod liczenia kosztów misji.
Różne metody, różne liczby
Od samego początku, to jest od 2001 roku, Bundestag określa ramy finansowe każdego mandatu Bundeswehry w Afganistanie. Obejmują one koszty osobowe, wydatki na uzbrojenie, sprzęt i zużyte materiały. Za pierwszym razem wyniosły one 436 mln euro. Kiedy jednak 12 stycznia tego roku Bundestag przedłużył mandat do 31 stycznia przyszłego roku, w tekście uchwały była już mowa o sumie ponad miliarda euro, a więc ponad dwa razy wyższej.
Ten wzrost kosztów można, przynajmniej częściowo, wytłumaczyć czynnikiem czasu - minęło wszak już 10 lat - inflacją, wyższymi cenami sprzętu, żywności, paliwa, podwyżką uposażeń żołnierzy itd., itp. Ale mimo to, rozbieżność liczb podanych przez rząd i DIW, jest zdecydowanie za wysoka.
Naukowcy mają na to prostą odpowiedź: w odróżnieniu od rządu my podliczyliśmy wszystkie koszty tej misji: nie tylko te, wymienione wyżej, ale także wydatki i inwestycje ministerstwa pomocy rozwojowej, ministerstwa spraw zagranicznych, społeczne koszty związane ze śmiercią lub kalectwem żołnierzy, koszty ich uposażenia i dodatków do pensji, słowem realne koszty operacji a Afganistanie ponoszone przez niemieckiego podatnika.
Komu to się opłaca?
Zanim odpowiemy na to pytanie, dodajmy, że przy podliczeniu naprawdę wszystkich pozycji należałoby uwzględnić także łapówki dla przywódców miejscowych klanów w Afganistanie i koszty zmiany taktyki, uzbrojenia i wyposażenia oddziałów uwikłanych w walki z talibami. Z drugiej strony wychodzi to armii na dobre, bo podnosi jej walory bojowe i pozwala wyłonić dowódców sprawdzających się w warunkach polowych.
Po stronie kosztów należy zaś umieścić nakłady na opiekę psychiatryczną i psychologiczną dla straumatyzowanych weteranów misji, wpisywane obecnie w rubryczkę pod nazwą "ubezpieczenia zdrowotne".
O wiele trudniej jest wycenić bilans zysków i strat politycznych, wynikających dla Niemiec z udziału w misji afgańskiej. Na pewno ważny jest jej wymiar transatlantycki, ale na rynku wewnątrzpolitycznym rachunek może wyglądać zgoła inaczej.
Najprościej odpowiedzieć na pytanie czy to się opłaca z punktu widzenia uczestnika misji. Jeśli wróci cały i zdrowy do domu, za każdy dzień spędzony "u stóp Hindukuszu" może sobie policzyć 110 euro, nie podlegające opodatkowaniu i wypłacane niezależnie od pensji żołnierza zawodowego.
Po pół roku w Afganistanie sierżant wojsk lądowych zarabia zatem na czysto ok. 20 tysięcy euro plus 24 tysiące "normalnej" pensji. A ponieważ na misji żołnierz ubiera się, je i śpi za darmo, nie trzeba się dziwić że chętnych na wyjazd nie brakuje.
Andrzej Pawlak (dpa, SpiegelOnline, Welt am Sonntag)
red. odp. Bartosz Dudek