Niemcy wycofują się z Afganistanu rakiem i grzecznie się kłaniając
11 maja 2013Przy okazji krótkiej wizyty kanclerz Angeli Merkel w niemieckiej bazie na północy Afganistanu "Sueddeutsche Zeitung" pisze: "Afgański rząd i prezydent Karzaj nie przepuścili ani jednej okazji, by zaprzepaścić całe okazywane im zaufanie prezentując się jako nieobliczalni kantoniści. Rząd Niemiec, ostatnio na konferencji na Petersbergu, sporo zainwestował w Karzaja. Ale to i tak było za mało, by móc wystąpić jako liczący się partner, który mógłby wywrzeć wpływ na niekończący się afgański konflikt. Niemcy chciały się na początku angażować tylko w ograniczonym stopniu, potem poznały swoje granice w tej wielkiej grze, a teraz starają się wyjść z całej sytuacji z honorem - rakiem i grzecznie się kłaniając".
"Frankfurter Allgemeine Zeitung" zaznacza, że "Cele zachodu przez ostatnie dwanaście lat wciąż korygowane były w dół. Od dłuższego czasu już wiadomo, że talibowie są osłabieni militarnie, ale że nie można pokonać przeciwnika, który ma zaplecze w Pakistanie, do którego zawsze może się wycofać i dostaje stamtąd wsparcie. Al Kaida nie jest już organizacją umiejscowioną na określonym terenie, tylko "ideą" zakorzenioną w świecie muzułmańskim. Wyobrażenie, że w kraju nacechowanym rywalizacją plemion i strukturami klanów można by implementować system polityczny podobny do zachodniego - nawet z pewnymi ograniczeniami - okazało się ułudą. Im bardziej obcy i oddalony jest jakiś kraj, w tym większym stopniu odporny jest on na wszelkie oddziaływania z zewnątrz - nawet jeżeli byłyby one w dobrej wierze".
"Berliner Zeitung" uważa, że "Słowa takie jak 'cios' i 'polegli' maskują tylko to, że wciąż jeszcze nie ma żadnego realistycznego pomysłu, jak w możliwie krótkim czasie można by wycofać się z Afganistanu. Kanclerz Merkel powiedziała, że Niemcy będą bacznie obserwować, jak posuwa się proces polityczny w tym kraju. Ale ten proces przebiega bardzo mozolnie i 'po części wolniej niż byśmy sobie tego życzyli'. Takie sformułowania są nieporadną próbą symulacji normalnego trybu polityki".
Krzyż z krucyfiksem w sądowej sali
Postulat tureckiego polityka, by usunąć krzyż z sali sądowej, gdzie toczy się proces Beaty Zschaepe i neonazistowskiej bojówki NSU, a w którym bierze udział wielu muzułmanów, skłania "Frankfurter Rundschau" do komentarza:
"Już w 1973 roku Federalny Trybunał Konstytucyjny zdecydował, że przymus rozprawy sądowej w sali, gdzie wisi krucyfiks na ścianie, może naruszać podstawowe prawa uczestników procesu. Na temat krucyfiksu w sali sądowej każdy może mieć własne zdanie. Ale z tytułu przysługujących praw może w tej sprawie interweniować tylko osoba biorąca bezpośrednio udział w procesie. Dobry to znak dla dalszego przebiegu procesu NSU, że nawet przewodniczący Centralnej Rady Muzułmanów Aiman Mazyek uważa postulat tureckiego parlamentarzysty, by zdjąć krzyż, za mącicielstwo. Proces NSU narzuca coraz to nowe, ciekawe kwestie. Ale kwestia ozdoby na ścianie do tych kwestii się nie zalicza".
"Der Tagesspiegel" uważa, że "Oczywiste jest, że krucyfiks nie jest dla nikogo zagrożeniem. Ale czy trzeba od razu posądzać muzułmanina o bezczelność, kiedy twierdzi, że on odbiera go jako zagrożenie? Negatywnie oceniają to wszyscy obrońcy krzyża, podkreślający, że krucyfiks jest wyrazem chrześcijańskiego charakteru i korzeni kultury Niemiec. Ale jest to też kraj, który regularnie i pasją dyskutuje o tak oczywistych sprawach jak tradycyjne muzułmańskie chusty, rytualne obrzezanie i budowa meczetów. I odwrotnie: upór, z jakim walczy się o krzyż w monachijskim sądzie, świadczy o czymś więcej niż tylko o przywiązaniu do miłej sercu tradycji. Krzyż jest też symbolem silnego kulturowego i budującego tożsamość odcięcia się od islamu".
Małgorzata Matzke
red.odp.: Alexandra Jarecka