Niemiecki ekonomista: „Zależność od Chin to mrzonka“ WYWIAD
17 kwietnia 2020Deutsche Welle: Od strony naukowej badał pan handel zagraniczny Niemiec produktami medycznymi, czyli lekami i sprzętem zabezpieczającym. Czy w czasach kryzysowych nie byłoby bezpieczniej rozwinąć znów produkcję na miejscu, we własnym kraju, co jest obecnie postulowane?
Martin Braml: Nie jestem co do tego przekonany. Krajowa produkcja w czasach kryzysowych ma tę zaletę, że krótkie są drogi transportu. Ale nie wiemy, czy także krajowa gospodarka nie będzie zamrożona na dłużej albo czy w przypadku kryzysu krajowa produkcja w ogóle by jeszcze funkcjonowała. Mówiąc o kryzysie, mam na myśli nie tylko pandemie, ale także kataklizmy czy konflikty zbrojne. Jeżeli do wytworzenia jednego produktu ma się poddostawców z kilku krajów, można zabezpieczyć się na wypadek ryzyka: natury politycznej, ale w pewnym sensie także natury epidemiologicznej.
W polityce podnosi się coraz głośniej postulat, aby zredukować zależność Niemiec od produktów medycznych z Chin. Pan analizował import i eksport z i do Chin. Czy Niemcy naprawdę są tak zależne od Chińskiej Republiki Ludowej?
- W danych statystycznych dotyczących handlu nie ma nic, co wskazywałoby na to, że jesteśmy szczególnie uzależnieni od Chin. W tym kontekście równie często wymienia się Indie. Importy z Chin i Indii w dziedzinie dóbr medycznych mają wartość ok. 400 mln euro rocznie; jest to 0,8 proc. całego importu w dziedzinie medycznej. Mrzonką jest więc twierdzenie o szczególnym uzależnieniu. Może odnosić się to najwyższej do pojedynczych produktów, ale nie do podtrzymania jest teza, żeby Niemcy generalnie w swoim zaopatrzeniu medycznym zależne były od Chin czy Indii.
Co jest w takim razie z komponentami czy np. antybiotykami? Te pochodzą przecież prawie tylko z Chin. Czy nie uwzględnił pan tego w swoich obliczeniach?
- Przyjrzeliśmy się łańcuchowi kreacji wartości. Można to analizować nie tylko na płaszczyźnie produktu, ale także w całym sektorze medycznym. Z analizy wynika że 2,5 proc. lekarstw, które konsumowane są w Niemczech, ma początek swojej kreacji wartości w Chinach. Znów możliwe jest, że w przypadku pojedynczych leków jest zbyt mało poddostawców - i o tym trzeba porozmawiać - ale ogólny obraz, że tak wiele komponentów pochodzi z Chin, obalają także te obliczenia.
Jaka jest w takim razie sytuacja Niemiec w tym zakresie?
- Mamy dużą nadwyżkę w handlu dobrami medycznymi, eksportujemy dużo więcej niż importujemy. W ogólnym bilansie wszystkie kraje razem wzięte są bardziej uzależnione od Niemiec niż Niemcy od zagranicy. Byłoby źle, gdybyśmy upierali się przy odizolowaniu naszego rynku dóbr medycznych, abyśmy go subwencjonowali i wprowadzali wysokie cła na importy dla stworzenia samowystarczalności. Tak postępuje się już w przypadku unijnego rolnictwa, twierdząc, że produkty spożywcze są tak istotne, tak wrażliwe i tak ważne, że trzeba je produkować samemu. Ale na dłuższą metę jest to też bardzo kosztowne.
Unia Europejska w połowie marca ogłosiła zakaz eksportu sprzętu zabezpieczającego. Czy w obliczu pańskiej analizy było to rozsądne czy był to raczej akcjonizm?
- W moim przekonaniu był to raczej akcjonizm. Wiele krajów zareagowało ograniczeniem eksportu, aby zapobiec spekulacjom. W każdym wypadku powinna być jednak możliwość handlowania takimi produktami, żeby mogły dotrzeć tam, gdzie są akurat najbardziej potrzebne. W tym względzie bardzo odradzam wszelki jaskrawy protekcjonizm.
Na początku symbolem koronakryzysu były puste półki z papierem toaletowym. Teraz takim deficytowym towarem są maseczki. Nie można więc zaprzeczyć, że jesteśmy bardzo zależni i że są pewne niedobory.
- Tak, ale te niedobory nie wynikają z tego, że Chińczycy nie mogą zrealizować dostaw, które były uzgodnione. Dostawy są, ale nagle powstał ogromny popyt na maseczki. Sądzę, że teraz bardzo szybko rozwinie się krajowa produkcja.
W przypadku takich pojedynczych produktów opowiada się pan jednak za krajową produkcją?
- W sytuacjach kryzysowych zawsze może dojść do jakichś wąskich gardeł, ale wtedy można też przestawić krajową gospodarkę. W normalnych czasach nie jest wcale konieczne, żeby w Niemczech produkować maseczki, jeżeli dużo taniej można to robić w Azji. Wystarczy, jeżeli będziemy robić to w przypadku kryzysowym. W normalnym dla gospodarki okresie Niemcy powinni znowu budować samochody albo inne produkty, które można dobrze sprzedać na światowym rynku.
Nie rozwiązuje to jednak problemu, że w czasach kryzysowych potrzeba najpierw sporo czasu, żeby rozwinąć produkcję.
- Opowiadamy się za tym, aby gromadzić zapasy, które wystarczyłyby na okres, gdy import będzie trzeba zastąpić krajowymi wyrobami. W Niemczech mamy strategiczną rezerwę ropy, mamy narodową rezerwę zbóż. Sądzę że obydwie te rezerwy mogą wystarczyć na mniej więcej trzy miesiące. Podobnie powinno być w przypadku lekarstw czy sprzętu zabezpieczającego. Zależy to oczywiście od dokładnego okresu, kiedy krajowa gospodarka będzie mogła znów podjąć produkcję.
*Martin Braml jest badaczem w Centrum Gospodarki Zagranicznej Instytutu Badań nad Gospodarką (ifo). W aktualnej pracy badawczej analizował wraz z innymi naukowcami niemiecki handel zagraniczny lekami i sprzętem medycznym.
rozmawiał Nicolas Martin