Niemiecki historyk: Panuje nowy lęk przed Niemcami
20 listopada 2018„Mniej boję się niemieckiej siły, co niemieckiej bezczynności” – powiedział w roku 2011 ówczesny szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski podczas swojego wystąpienia w Berlinie. Niemiecki historyk Andreas Roedder w rozmowie z Deutsche Welle podkreśla, że takiego zdania nie usłyszałoby się przed rokiem 1990, a już na pewno nie z ust Polaka. Czasy się jednak zmieniły i prezes PiS Jarosław Kaczyński chciał Sikorskiego nawet pozwać za tę wypowiedź przed sąd.
Tak ambiwalentny stosunek europejskich sąsiadów wobec Niemiec, wyartykułowany wtedy przez Sikorskiego, utrzymuje się do dziś. Nowe jest jednak oczekiwanie, że Niemcy przewodzić będą w Europie – zaznacza Andreas Roedder. Jednocześnie Niemcy konfrontowane są z dylematem, że wtedy znów mogłyby odżyć stare lęki przed niemiecką hegemonią.
Dylemat Niemiec i ich polityków polega na tym, że z jednej strony muszą brać wzgląd na inne państwa europejskie, a jednocześnie powinny podejmować niezbędne decyzje, żeby Europa w dalszym ciągu była zdolna do działania w polityce światowej. Ze względu na zaszłości historyczne przypomina to chodzenie po linie.
Niemiecki dyktat w kwestiach migracji
Tego dylematu nie da się łatwo rozwiązać – podkreśla historyk. Lecz Niemcy muszą podjąć się tego zadania w ramach unijnych instytucji i na płaszczyźnie państw narodowych. Jasna rola przywódcy jest przy tym rozsądniejsza niż uprawianie zakulisowej polityki, co jest praktykowane w wielu dziedzinach – uważa Roedder. Niemcy muszą być pewne siebie, ale powinny bardzo brać wzgląd na innych.
– W kryzysie migracyjnym Niemcy popełniły poważny błąd – twierdzi Andreas Roedder, wskazując na większościową decyzję w Radzie Europejskiej we wrześniu 2015. Wtedy niektóre kraje pod przywództwem Niemiec zobowiązały inne kraje członkowskie, wbrew ich woli, do przyjmowania kontyngentów uchodźców. Zostało to odebrane jako niemiecki dyktat.
Kulturowa hybryda
W tym kontekście, jak wyjaśnia niemiecki historyk, manifestuje się osobliwości niemieckiej historii, co było tematem niedawnej pracy badawczej. Pytano Europejczyków, czy swoją narodową kulturę uważają za bardziej wartościową od kultury europejskich sąsiadów. 46 proc. ankietowanych Niemców odpowiedziało twierdząco; wśród Francuzów było to tylko 36 proc.
Dla Roeddera jest to dziedzictwo okresu po wojnach napoleońskich. Kiedy we wczesnym XIX w. europejskie społeczeństwa zaczęły pojmować się jako nacje, Francuzi mogli oprzeć się na swoim istniejącym państwie. Niemcy za to po rozpadzie Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego w roku 1806 mieli sławetną mozaikę hegemonijnych mocarstw: Prus i Austrii oraz szereg księstw i wolnych miast. Państwa niemieckiego wtedy jeszcze nie było, dlatego Niemcy zaczęli się pojmować jako wspólnota kulturowa. Ta tożsamość miała zawsze inklinacje do wywyższania się pod względem kulturowym i moralnym. Pozostało to do dziś i manifestowało się np. przy przyjaznym powitaniu uchodźców na jesieni 2015, kiedy wręcz namacalne stało się wyobrażenie Niemców, że moralnie stoją po słuszniejszej stronie.
Kanclerz z wąsikiem
Jeszcze trudniejsza niż w momencie relokacji uchodźców była sytuacja Niemiec w kulminacyjnym punkcie kryzysu euro z lat 2010-2015. W Europie obowiązywały wtedy dwie odmienne narracje – podkreśla Roedder. Jedni twierdzili, że Niemcy zareagowali o wiele za późno. Inni, że Niemcy zupełnie dobrowolnie obiecały, że ręczyć będą za długi innych państw. Z jednej strony Niemcy powinny były w zdecydowany sposób przejąć rolę przywódczą. Ale kiedy tak się stało i przeforsowały one plany ratunku dla budżetu w kilku krajach eurogrupy, to też się nie wszystkim podobało, ponieważ elementem tych planów ratunkowych były zmasowany cięcia w przyszłych budżetach. To z kolei wykładano znów jako niemiecki dyktat. Manifestowało się to podczas greckich demonstracji, kiedy Grecy nieśli plakaty przedstawiające Angelę Merkel a'la Hitler.
– Stereotypom właściwe jest to, że można je w każdej chwili reaktywować – twierdzi Andreas Roedder. Prawie każdy kraj w Europie miał wojenne perturbacje z Niemcami; w przypadku Grecji była to niemiecka okupacja w czasie II wojny światowej.
Strach przed potęgą gospodarczą
W przypadku Francji decydujące są obawy przed potęgą gospodarczą. Lęki te były najpóźniej wynikiem wojny 1870/71 i traumatycznego doświadczenia Francji, że sąsiedzi na wschodzie przewyższają ich pod względem strukturalnym. Także obydwie wojny światowe pokazały to dobitnie: pomimo że Francja w obydwu przypadkach była po stronie zwycięzców, widać było jak na dłoni, że bez obcej pomocy zostałaby przez Niemcy pokonana.
Obawy te obecnie już nie biorą się z zagrożenia militarnego – podkreśla Roedder – ale z potęgi gospodarczej sąsiada. Prezydent Mitterand w latach 80. ubiegłego stulecia mówił o "niemieckiej bombie atomowej", mając na myśli niemiecką markę. W czasach, kiedy potęga gospodarcza jest ważniejsza niż potęga militarna, Niemcy są po prostu mocniejsze i sytuacja ta tak szybko się nie zmieni. Dlatego Niemcy muszą konstruktywnie i operatywnie korzystać z tej siły.
Spuścizna po Merkel
Zdaniem niemieckiego historyka obydwa kryzysy: euro i migracyjny, będą określać polityczną spuściznę Angeli Merkel w Europie. Będzie ona tak samo dwojaka, jak postrzeganie Niemiec przez ich sąsiadów. Z jednej strony Merkel udało się zintegrować ich na tyle, że można było zapobiec rozpadowi europejskich instytucji – podkreśla Roedder. Z drugiej strony doprowadziła ona także do europejskich podziałów, szczególnie przez kryzys migracyjny. Dlatego w Wielkiej Brytanii nierzadko podkreśla się, że polityka migracyjna Merkel przyczyniła się w zdecydowanym stopniu do wyniku referendum ws. brexitu.