Niemiecki kryminolog: Włamywacze działają racjonalnie
9 kwietnia 2016DW: Panie profesorze, włamywacze są dziś na fali. Kradną nie tylko gotówkę i biżuterię, ale także urządzenia nawigacyjne, laptopy i smartfony. Czy to się opłaca?
Rafael Behr: Wszędzie tam, gdzie można coś ukraść, prędzej czy później pojawią się złodzieje. Zwłaszcza w czasach, w których krystalizują się nowe obszary bogactwa i nędzy. Dlatego włamania do mieszkań i samochodów w bogatych, dużych miastach są o wiele częstsze niż na wsi. Rozciągając to zjawisko na obecną Europę musimy uświadomić sobie, że otwarcie granic z reguły pociąga za sobą efekt zasysania. Tworzy się zapotrzebowanie na pewne dobra, które gdzie indziej nie są postrzegane jako szczególnie atrakcyjne, i które naszym zdaniem nie powinny zainteresować włamywaczy.
Jeśli przyjrzymy się rzeczom oferowanym na pchlich targach organizowanych w weekendy, dostrzeżemy na nich wiele wyrobów regionalnych lub ocierających się o kulturę ludową, nie mówiąc o zwykłych starociach, którymi interesują się różni kolekcjonerzy. Są jednak także pchle targi dla ubogich, na których część przedmiotów pochodzi z kradzieży, ale lwia część tej oferty to rzeczy codziennego użytku. Sprzedają je ci, którzy w ten sposób albo sobie dorabiają, a kupują ci, których nie stać na nie w sklepie.
Dużo się dziś mówi o gruzińskich bandach włamywaczy, tymczasem w Niemczech jest bardzo niewielu Gruzinów. Co się za tym kryje?
Coś, co należy do policyjnych tajemnic. Oczywiście naiwnością byłoby sądzić, że takie bandy kradną tylko przypadkowe rzeczy kiedy mają po temu okazję. Mają one bowiem trwałe struktury organizacyjne, działają tak jak duże przedsiębiorstwa i prowadzą własną działalność szkoleniową, przygotowując w ten sposób nowe kadry. Istnieje w nich także wyraźny "podział pracy". Istnieje też coś takiego jak moda na pewne regiony, w których działają. Przypomina to wręcz epidemię, bo nagle, w określonym miejscu i czasie, konkurują ze sobą różne bandy złodziei i włamywaczy. Należy patrzeć na to zjawisko jak na nieuchronny koszt życia w społeczeństwie otwartym, któremu bardzo wiele zawdzięczamy. To samo odnosi się do życia w UE, w której nie ma granic wewnętrznych. To także ogromny plus.
Posłużę się tu terminem Just-in-Time-Produktion znanym dobrze z ekonomii i zarządzania. Produkujemy niektóre meble w Rumunii albo w Polsce, bo koszty robocizny w tych państwach są niższe niż u nas. Gotowe meble przywozimy jak najbardziej legalnie do Niemiec i tu je stosunkowo tanio kupujemy. Taka sama zasada, dotycząca nakładów i zysków, obowiązuje w przestępczości zorganizowanej. Tam też mamy do czynienia z popytem na określone dobra, i w niej też obowiązuje racjonalność działania. Są w nich ludzie, którzy patrzą na mapę i zastanawiają się gdzie w tej chwili opłacałoby się coś ukraść, co gdzie indziej można sprzedać z maksymalnym zyskiem. I gdzie jest najmniejsze ryzyko wpadki przy pracy, gdzie policja działa najskuteczniej, a gdzie można ją trochę zlekceważyć.
W ubiegłym roku liczba włamań i kradzieży wzrosła o 10 procent, do prawie 170 tys. deliktów tego typu. Tymczasem ich wykrywalność oscyluje na poziomie od 2 do 3 procent. Czy włamywacze czują się pewniej przez to, że policja jest de facto bezradna?
Nie powiedziałbym, że jest bezradna. Chodzi tu raczej o odpowiedź na pytanie, czy potrzebujemy więcej policji, więcej różnych firm ochroniarskich i więcej broni w rękach prywatnych? Także w tym wypadku musimy zachować trzeźwość spojrzenia i uświadomić sobie, że w ten sposób nie zwiększymy znacząco poziomu naszego bezpieczeństwa. Między innymi dlatego, że przestępcy są w ciągłym ruchu i obszar ich działania wciąż się zmienia.
Jak już wspomniałem wcześniej, duże i dobrze zorganizowane bandy włamywaczy działają tak, jak działa gospodarka. Są bardziej aktywne tam, gdzie napotykają mniejsze trudności i gdzie mogą szybciej maksymalizować zysk. Złodzieje i włamywacze myślą i działają racjonalnie. Do tego stopnia, że przy dużym skoku biorą pod uwagę także czas spędzony w więzieniu w razie wpadki. Myślą tak: " w najgorszym razie odsiedzę 10, a może nawet 15 lat, ale potem dobiorę się do ukrytego łupu i do końca życia będę opływał w doostatki". Ale to dotyczy nielicznych, którzy ukradli miliony. Zwykli włamywacze kierują się prawdopodobieństwem ujęcia ich przez policję i wysokością zysku z kradzieży i pod tym kątem opracowują swoje przestępcze trasy.
Na drugim biegunie bardzo szybko rozwija się dziś także branża ochrony osób i mienia i przemysł produkujący różne zabezpieczenia i utrządzenia alarmowe. Co z tego może się nam przydać w domu i gdzie zaczyna się paranoja?
Myśląc racjonalnie powinniśmy zdawać sobie sprawę, że żaden dom ani mieszkanie nigdy nie będą zabezpieczone w stu procentach przed włamaniem. Chodzi tylko o to, aby utrudnić pracę włamywaczom. Jeśli musi on najpierw pokonać skomplikowany zamek i blokadę drzwi, albo grube kraty w oknach, co zawsze zabiera trochę czasu i może kogoś zaalarmować, to na ogół będzie on wolał obrobić inny obiekt, do którego dostęp jest szybszy i łatwiejszy.
Nie chodzi zatem o to, aby zamienić dom w twierdzę, tylko zasygnalizować włamywaczom, że muszą tu uważać, i że ryzyko włamania może okazać się dla nich za duże. Można to osiągnąć w stosunkowo prosty sposób, ale można też wydać krocie na skomplikowane urzędzenia sygnalizacyjne i zabezpieczające. To ostatnie leży, rzecz jasna, w interesie firm je produkujących i zachęcających nas różnymi sposobami do ich nabywania. Może powiedzieć, że na tym polega druga strona medalu kapitalistycznego systemu gospodarczego, który stara się zarobić na wszystkim, a więc także na naszych lękach i obawach.
rozmawał Volker Wagener / Opr.: Andrzej Pawlak
Prof. Rafael Behr jest kryminologiem i socjologiem, który wykłada na Państwowej Akademii Policyjnej w Hamburgu.