Niemiecki NIK: Bundeswehra wydaje miliony na bezużyteczną broń
10 września 2012Niemiecka broń palna cieszy się znakomitą opinią w świecie. Nie znaczy to jednak wcale, że kupując ją na wyposażenie rodzimych sił zbrojnych nie można nie popełnić rażących błędów.
Drogi, bezużyteczny złom?
Odpowiednikiem polskiego NIK-u jest w Niemczech "Bundesrechnungshof" czyli Federalna Izba Obrachunkowa. Jej eksperci wzięli ostatnio pod lupę politykę zakupów broni strzeleckiej Bundeswehry. W utajnionym raporcie na ten temat, przekazanym niemieckiemu MON pod koniec lipca, stwierdzono, że na wyposażenie armii od szeregu lat wprowadzane są typy broni nie spełniające wymogów pola walki, a uwagi krytyczne na ten temat nadsyłane przez żołnierzy uczestniczących w misjach zagranicznych, po prostu się ignoruje.
Wnioski, do których doszli eksperci niemieckiego NIK-u są policzkiem dla ministerstwa. Nie dość, że w ostatnich latach zakupiło ono przeszło 200.000 sztuk broni strzeleckiej (karabinów i pistoletów) za 210 mln euro bez spójnego planu włączenia ich w jasną strukturę uzbrojenia armii, ale - na domiar złego - zakupione typy broni są często nieskuteczne, czyli - praktycznie - bezużyteczne.
Należy, oczywiście, wziąć niezbędną poprawkę na urzędowy język obu stron. "Skuteczna" broń to taka, która skutecznie zabija. Eufemizmy typu "wyeliminowanie" przeciwnika, czy rozważania na temat "mocy obalającej" określonych typów pocisków możnaby sobie darować, gdyby nie jedna, ale bardzo ważna sprawa.
Najwięcej słów krytyki zebrał produkowany przez koncern Heckler und Koch karabinek automatyczny G38 kalibru 5,56 mm, będący obecnie przepisową bronią indywidualną żołnierzy Bundeswehry. Zastąpił on w użyciu cięższy karabin G3 kalibru 7,62 mm. W tej chwili Bundeswehra ma "na stanie" prawie 160 tysięcy sztuk karabinków G36. Jest on w Niemczech obecnie tym, czym w Rosji słynny "kałach".
Zamienił stryjek siekierkę na kijek
To plastikowe cacko ma same zalety i jedną wadę: na odległość powyżej 200 metrów równie dobrze moża strzelać do przeciwnika z łuku, wiatrówki lub procy. Do wyboru. Tak twierdzą autorzy 17-stronicowego raportu nt. jego przydatności bojowej w Afganistanie, opracowanego na podstawie relacji żołnierzy z jednostek specjalnych, którzy uczestniczyli tam w walkach z talibami.
Takie problemy nie są niczym nowym. Przekonali się o tym boleśnie Amerykanie w Wietnamie, kiedy wprowadzili na uzbrojenie piechoty małokalibrowy karabinek M16. Podobnie jak Brytyjczycy, kiedy uznali za cud techniki karabin L85 w układzie bullpup. Pierwszy się nagminnie zacinał, a drugi lubił sam się rozłożyć na części. Potem większość wad usunięto, ale niemiecki MON powinien wyciągnąć z tego wnioski i uczyć się na błędach popełnionych przez innych.
Tymczasem - nic z tego. Karabinek G38 jest niegroźny dla przeciwnika na dłuższych dystansach, co wynika z przyjęcia błędnego kalibru broni. W tym przypadku zamiana siekierki na kijek, czyli, jak napisali dosłownie eksperci Izby Obrachunkowej: "zastąpienia skutecznego karabinu G3 na tylko częściowo skutecznym karabinkiem G38" kosztowała przynajmniej 210 mln euro.
Z tej nieudanej inwestycji wycofać się już nie można. Dlatego uczy się żołnierzy strzelać z G38 w inny niż do tej pory sposób. Takiej nauki stanowczo odmówili jednak żołnierze z jednostki specjalnej KSK, których też uszczęśliwiono specjalnie wykonanymi karabinkami G38 za 3,2 mln euro. W warunkach polowych okazały się nieskuteczne i nieprzydatne i odesłano je do producenta. Do poprawki. Za nowe, duże, pieniądze.
Andrzej Pawlak
red. odp. Bartosz Dudek