Niemiecki politolog: Köhler przesadza
1 czerwca 2010Prof. Michael Daxner z Instytutu Politologii im. Otto Suhra na Wolnym Uniwerstecie w Berlinie
Róża Romaniec: Czy ostra krytyka prezydenta za jego wypowiedzi w sprawie niemieckiego udziału w Afganistanie to w Niemczech wystarczające usprawiedliwienie, by się pożegnać z najwyższym urzędem w państwie, czy też przesadna reakcja obrażonego prezydenta?
Prof. Michael Daxner: Nie chcę spekulować na temat nastrojów Horsta Köhlera, ale sądzę, że ostra krytyka mocno go dotknęła. Przemawia za tym uzasadnienie dymisji, w którym Köhler mówi o „braku niezbędnego respektu wobec najwyższego urzędu w państwie”. Równocześnie nie podzielam tego zdania. Krytyka wobec Koehlera nie była tak ostra, by uzasadniała taką reakcję. Ten krok nie był konieczny, ale w demokracji takie rzeczy się zdarzają. Nie sądzę jednak, by miało to poważne skutki dla naszego porządku politycznego.
R.R.: Dymisje w demokracji się zdarzają, ale zwykle są one sygnałem lub manifestem. Co chciał zamanifestować Horst Koehler? I komu? Angeli Merkel?
M.D.: Bardzo możliwe, ale to także trochę sprzeczne. Jeżeli miał to być manifest pod adresem pani kanclerz to mógł wyglądać dokładnie odwrotnie. Poprzednicy Horsta Koehlera w trudnych chwilach potrafili wskazać linię. Także kwestia Afganistanu to temat, w którym Koehler mógł pójść w ich ślady i wskazać drogę. Zamiast tego, dotknął nowego i bardzo wrażliwego punktu, prowokując swoją wypowiedzią wiele nowych pytań. Tych pytań i tak mamy dużo, a tymczasem prezydent sugeruje, że obecność Niemców w Afganistanie może mieć coś wspólnego z narodowymi, wręcz handlowymi interesami.
R.R.: Kancelaria prezydenta zdementowała taką interpretację mówiąc, że Horst Koehler został źle zrozumiany, bo chodziło o inny kontekst. Miał się odnieść do udziału Bundeswehry w walce z piratami, a nie do Afganistanu. Czy jest to wiarygodne tłumaczenie, czy też niefortunna próba sprostowania nieudanej wypowiedzi?
M.D.: Myślę, że to drugie jest bardzo prawdopodobne. Nawet, jeżeli słowa prezydenta oddawałyby stan rzeczywisty, to i tak byłyby zbyt jednostronne. Odnoszę wrażenie, że Horst Koehler sam był zaskoczony tak ogromnym echem na swoją wypowiedź.
R.R.: Powołując się na interesy narodowe, ekonomiczne i wolne drogi handlowe w konkteście zaangażowania Bundeswehry zagranicą Horst Koehler zabrzmiał bardziej jak ekonomista, niż jak polityk?
M.D.: Jak najbardziej. Koehler nie jest zawodowym politykiem, był raczej zawsze reprezentantem gospodarki. Też odniosłem wrażenie, że w swojej wypowiedzi argumentował jak ekonmista. Niezależnie od tego można postawić pytanie, czy z metyrorycznego punktu widzenia argumentował słusznie? Jako ktoś, kto dobrze zna tą problematykę, powiedziałbym raczej, że „nie”. Nawet, gdyby takie narodowe interesy istniały, nie byłaby to właściwa argumentacja. Jako ktoś, kto Afganistan dobrze zna, twierdzę, że takich interesów w tym regionie nie ma.
R.R.: Niektórzy uważają, iż decyzja Horsta Koehlera były wyrazem ogólnej niepewności co do własnej roli, jako prezydent. Często podkreślał, że chce być "innym prezydentem". Czyżby w tej roli nie czuł się dobrze?
M.D.: Chyba tak. Od głowy państwa oczekuję więcej jasnego profilu, niż w przypadku Horsta Koehlera. Mógł on kontynuować linię poprzedników i wypowiadać się jedynie ogólnie oraz w kwestiach zasadniczych. Moim zdaniem pewną rolę odegrała raczej ogólna frustracja. Bo ostatnia krytyka nie była na tyle mocna, by stać się powodem do takiego kroku.
R.R.: Prezydent na pożegnanie zarzucił elicie kraju brak respektu wobec najwyższego urzędu w państwie. Jak to teraz wytłumaczyć?
M.D.: Szczerze mówiąc to zdanie bardzo mnie zaskoczyło. Moim zdaniem wszyscy prezydenci powojennych Niemiec cieszyli się bardzo dużym respektem w społeczeństwie i to pomimo, iż najwyższy urząd w państwie jest w Niemczech raczej instancją moralną o wymiarze bardziej symbolicznym, niż politycznym. Popularność wszystkich prezydentów jest w takiej sytuacji dowodem dużego respektu wobec tego urzędu. Moim zdaniem reakcja Koehlera to przesada. Na tak wysokim stanowisku nie można być zbyt wrażliwym.
R.R.: Horst Koehler został prezydentem nie będąc zawodowym politykiem - sam się tak zresztą postrzegał. Wylansowali go na tą pozycję szefowie partii CDU i FDP, Merkel i Westerwelle. Teraz dymisja prezydenta może zaszkodzić rządowi. Czy jest to cena, jaką kanclerz musi zapłacić za eliminację mocnych i otaczanie się słabszymi?
M.D.: Myślę, że ta dymisja spowoduje przynajmniej refleksję na temat sposobu wyboru kandydatów na ten urząd. Wewnątrzpartyjne klucze i interesy nie są dobrym doradcą. Potrzeba kogoś, kto będzie miał szerokie poparcie i uznanie wielu ugrupowań. Słowa i gesty poprzednich prezydentów, jak von Weizsaeckera czy Herzoga miały swoją wagę. Wypowiedzi prezydenta Koehlera na temat Afganistanu nie powinny były stać się powodem jego dymisji. Sześć lat temu wybór Koehlera na prezydenta był dla mnie zaskoczeniem i podobnie jest z jego pożegnaniem.
Rozmawiała Róża Romaniec
red. odp.: Marcin Antosiewicz