1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Nord Stream górą. „O resztce nadziei jego przeciwników”

8 lutego 2019

Kraje UE dały dziś zielone światło dla dokończenia prac nad reformą dyrektywy gazowej. Ale tak rozwodniona wersja niewiele zaszkodziłaby Gazpromowi.

https://p.dw.com/p/3D1EE
Gas-Pipeline Nord Stream 2
Zdjęcie: picture-alliance/U. Baumgarten

Zastępcy ambasadorów krajów Unii, którzy przygotowują posiedzenia ministrów w Radzie UE, przegłosowali dziś stanowisko w sprawie reformy dyrektywy gazowej, którą Komisja Europejska zaproponowała w celu zablokowania budowy Nord Stream 2 w kształcie zaplanowanym przez Rosjan i Niemców. Obóz przeciwników Nord Stream 2 z Polską na czele (i wsparciem amerykańskiej dyplomacji) potrzebował przeciągnięcia na swoją stronę Francji, Włoch i Hiszpanii. W środę wieczorem [6.02] w „Sueddeutsche Zeitung” pojawiły się zaskakujące przecieki z Paryża, że Francja szykuje się do porzucenia Niemiec w sprawie gazociągu, a potem w niejasnych komunikatach nie zaprzeczał temu wprost francuski MSZ.

A jednak Francja i Niemcy przedstawiły dziś wspólny projekt nowelizacji (prace nad nim trwały od wczoraj), który – w ocenie zachodnich dyplomatów – jest raczej bezpieczny dla Nord Stream 2. Skąd zatem całe zamieszanie ze strony Paryża? Czy Francuzi wytargowali coś w zamian od Niemiec, by pozostać z nimi w mniejszości blokującej projekt w wersji groźnej dla Nord Stream 2? Czy to był tylko dyplomatyczny teatr? Pytani przez nas dyplomaci z kilku krajów UE gubili się w domysłach. Francja nie ujawniała swoich motywów.

– Decyzja, by dać zielone światło dla prac, to jednak wynik presji Francji na Berlin – pociesza jeden z przeciwników Nord Stream 2.

Taktyczna zgoda Warszawy

Zaproponowane jesienią 2017 r. przepisy rozszerzyłyby o gazociągi łącznikowe (wiodące spoza Unii) reguły UE, które nakazują rozdzielenie roli dostawcy gazu oraz operatora rurociągów (docelowo chodzi o rozdział właścicielski). Gazprom musiałby wtedy dopuścić do Nord Stream 2 inne firmy zainteresowane transportem, a przesył rurą z Rosji przez Bałtyk do Niemiec byłby podporządkowany niezależnemu operatorowi.

Pierwotna wersja dyrektywy gazowej uczyniłaby inwestycję w Nord Stream 2 znacznie mniej atrakcyjną dla Gazpromu – zdaniem części ekspertów zagroziłoby nawet budowie drugiej nitki, ale na pewno uczyniłaby ją o wiele mniej opłacalną. A nawet gdyby nowa rura bałtycka powstała, to – m.in. w opinii analityków cytowanych w tych dniach przez rosyjskie media - nowe przepisy potencjalnie ograniczyłyby planowany teraz przesył gazu z Gazpromu i tym samym wymuszałaby pozostawienie większego tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę.

Jednak wersja przyjęta w czwartek (8.02.19) przez przedstawicieli krajów Unii tak dalece ogranicza zasięg terytorialny (czy też morski) nowelizacji oraz ustala taki system wyłączeń z jej działania, że czyni go bezzębnym. Zasady prawne obowiązujące na odcinku gazociągu w międzynarodowej części Bałtyku będą przedmiotem negocjacji dwustronnych Berlina i Moskwy (ich umowa byłaby zatwierdzana przez Brukselę). A jeśli ta umowa w ogóle nie zostanie wynegocjowana? – To rodzi się pytanie, czy Gazprom będzie chciał kontynuować inwestycję w takiej niepewności prawnej – tłumaczy jeden z dyplomatów.

Polska, podobnie jak prawie wszystkie kraje Unii, głosowała „za” dzisiejszą wersją nowelizacji po to, by ten projekt jak najszybciej – już w przyszłym tygodniu – trafił do negocjacji z Parlamentem Europejskim reprezentowanym przez Jerzego Buzka. Ten będzie walczyć o przywrócenie antygazpromowego ostrza nowelizacji. Projekt nowelizacji był blokowany przez cały 2018 r. przez bułgarską i austriacką prezydencję w Radzie UE, więc Buzek wyrażał dziś zadowolenie, że może zacząć rokowania.

Tyle, że w razie braku – i to osiągniętej jeszcze w lutym - zgody Rady UE i europarlamentu tekst utkwi w szufladzie, i cel stronników Nord Stream 2 zostanie osiągnięty. Jeśli nowelizacja przesunie się bowiem na kolejną kadencję europarlamentu i zarazem nie będzie dużych opóźnień w budowie Nord Stream 2, wtedy nowe przepisy UE nie obejmą już tego projektu (na zasadzie niedziałania prawa wstecz).

Dlaczego Polska jest przeciw rurze

W finansowaniu Nord Stream 2 uczestniczą niemieckie koncerny Uniper i Wintershall oraz francuski Engie, austriacki OMV i brytyjsko-holenderski Royal Dutch Shell (zagraniczne koncerny zamierzają pokryć połowę szacowanych na 9,5 mld euro kosztów projektu).

Polska zwalcza projekt Nord Stream 2 z trzech powodów. Po pierwsze, Polska i cały unijny obóz wrogów Nord Stream 2 boi się zwiększenia uzależnienia energetycznego UE (głównie poprzez uzależnienie największego kraju, czyli Niemiec) od Rosji, co – w przekonaniu przeciwników nowego gazociągu – może przekładać się na uzależnienie polityczne. Berlin przekonuje, że już od dekad Niemcy i Rosja (a na początku Związek Radziecki) potrafiły utrzymywać powiązania energetyczne w separacji od polityki. Ponadto ogłoszone jesienią 2018 r. poparcie dla budowy niemieckich terminali do odbioru gazu skroplonego (np. LNG z USA) zwiększy potencjał dywersyfikacji dostaw gazu do Niemiec.

Po drugie, Polska boi się utraty przez Ukrainę roli kluczowego kraju przesyłowego dla gazu z Rosji do UE. A to dla Kijowa oznaczałoby brak wpływów z sowitych opłat tranzytowych, zwiększyłoby groźbę odcinania dostaw dla samej Ukrainy, a także – co bodaj ważniejsze - spadek znaczenia geopolitycznego Ukrainy w oczach Zachodu, a tym samym ryzyko spadku zainteresowania dla gospodarczej stabilności kraju (w tym w kontekście relacji Kijowa z Moskwą). Jednak kanclerz Angela Merkel zapewnia, że zamierza utrzymać rolę tranzytową Ukrainy.

A trzeci powód sprzeciwu Warszawy wiąże się z ambicjami, by stworzyć z Polski kraj węzłowy dla importu i dystrybucji amerykańskiego LNG w środkowo-wschodniej części UE (czyli „Trójmorzu”). A w tym przeszkadzałby konkurencja ze strony zwiększającego się napływu rosyjskiego gazu eksportowanego przez biznesowo-politycznego molocha Gazprom, który byłby zdolny do agresywnej gry cenowej (aż po dumping), by przeszkodzić gazowym rywalom i zwiększaniu dywersyfikacji źródeł surowców energetycznych dla krajów Unii.

Potencjalnym zagrożeniem dla Nord Stream 2 pozostają groźby ze strony administracji Donalda Trumpa. Jednak niemiecka dyplomacja w Brukseli od dość dawna przekonuje, ewentualne sankcje USA wobec Nord Stream 2 zapewne byłyby skrojone tak, że już nie zdołałyby zaszkodzić budowie. Podobnie jak do przełknięcia przez Gazprom miałaby być wciąż niewykluczona decyzja Danii wymuszająca modyfikację trasy Nord Stream 2, by ominąć duńskie wody.

Jak się dzisiaj wydaje, jedyne naprawdę skuteczne pod względem prawnym narzędzie do zablokowania Nord Stream 2 pozostaje już wyłącznie w rękach Niemiec, przykładowo w kompetencjach urzędów regulacyjnych, które – jak przekonują niektórzy unijni dyplomacji – teoretycznie mogłyby blokować projekt, odwołując się do potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa kraju.