Nowe zmartwienia Polski i innych krajów „drugiej prędkości”
6 grudnia 2017Komisja Europejska, nie czekając na sformowanie nowego rządu Niemiec (największego kraju euro), przedstawiła w środę projekt kilku śmiałych reform unii walutowej, które mają być tematem szczytu strefy euro już w przyszłym tygodniu. Kluczowe decyzje co do Europejskiego Funduszu Walutowego miałyby zapaść w czerwcu 2018 r., a konkretne przepisy uchwalone - przynajmniej w zamyśle szefa KE Jeana-Claude'a Junckera – już w 2019 r.
– Na ostatni kryzys finansowy byliśmy nieprzygotowani. Instrumenty, które teraz proponujemy, kosztowałyby znacznie mniej, niż skutki naszego nieprzygotowania do kolejnych kryzysów – przekonywał w środę komisarz UE ds. budżetu Günther Oettinger.
Niemieckie i francuskie weto w Europejskim Funduszu Walutowym
Europejski Fundusz Walutowy (EFW) ma powstać z przekształcenia już istniejącego funduszu ratunkowego strefy euro - ESM. Może on dziś udzielać do 500 mld euro pożyczek pomocowych dla krajów euro, które wpadają w tarapaty. EFW pełniłby to samo zadanie, ale – według projektu Komisji Europejskiej – miałby ponadto stać się awaryjnym pożyczkodawcą dla unii bankowej (obecnie obejmuje tylko kraje euro), czyli w skrajnych przypadkach wykładać pieniądze na restrukturyzację sektora bankowego. To pomysł promowany przez Francję i kraje unijnego Południa, ale przyjmowany sceptycznie przez Niemców - pachnie im to zwiększaniem solidarności finansowej między krajami euro, czyli sięganiem do kieszeni niemieckiego podatnika.
Utworzenie EFW wymaga konsensusu krajów euro, więc Komisja Europejska, dla ukojenia lęków Północy, ostatecznie zaproponowała, by wszelkie decyzje finansowe w EFW podejmowano jednomyślnie, a w nagłych przypadkach – podobnie jest w obecnym funduszu ratunkowym – większością 85 proc. głosów (ważonych wielkością wkładu do EFW). To uniemożliwia ominięcie weta ze strony Niemiec lub Francji czy też Włoch.
W przyszłości Europejski Fundusz Walutowy, dzięki wzmocnionym narzędziom kontroli wydawania pożyczek pomocowych, miałby pozwolić Unii na rezygnację z kredytów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który uczestniczył w programach naprawczych dla Grecji, Portugalii, Irlandii i sektora bankowego w Hiszpanii. Przyjęty podczas kryzysu międzyrządowy „pakt fiskalny” z 2012 r. o dyscyplinowaniu polityki budżetowej powinien być – jak proponuje Komisja - przełożony na przepisy UE. Wprawdzie Polska podpisała ten pakt, ale nie musi go stosować do czasu przyjęcia euro.
Eurobudżet (na razie) rozwodniony
Komisja Europejska, zgodnie z wrześniową zapowiedzią Junckera, zaproponowała stworzenie budżetu eurolandu (choć unika tej nazwy), ale jako odrębnej szufladki we wspólnym budżecie Unii.
– Celem jest zachowanie jedności UE. Przyszłość euro jest przyszłością całej Unii. Cały budżet UE powinien w przyszłości stać się budżetem eurolandu – przekonywał komisarz UE ds. gospodarczych i walutowych Pierre Moscovici. Ale zastrzegał, że Bruksela nie zamierza „przymuszać” żadnych krajów do przyjęcia euro.
Eurobudżet mógłby wspomagać reformy krajów spoza eurolandu, zwłaszcza te, które pomagałyby im w drodze do przyjęcia wspólnej waluty. Ale – jak tłumaczy nam wysoki urzędnik UE – chodzi o stosunkowo niewielkie pieniądze. – To nieduża marchewka, by złagodzić sprzeciw krajów spoza eurolandu wobec tej reformy – przekonuje nasz rozmówca.
Ważniejszym zadaniem eurobudżetu byłoby – w ostateczności - wspieranie pożyczkami unii bankowej. A najważniejszym - pomoc krajom euro, które cierpią finansowo wskutek „wstrząsów asymetrycznych” niezależnych od ich polityki gospodarczej. Hipotetycznie może chodzić np. o problemy powiązanej z gospodarką brytyjską Irlandii wskutek chaotycznego brexitu albo o zawirowania gospodarcze w Hiszpanii, jeśli nie wygaśnie zamieszanie wokół Katalonii. – Nasze reformy nie doprowadzą do znaczących transferów finansowych między krajami euro – przekonywał Moscovici. Owe „transfery” to wciąż polityczne tabu dla Berlina.
Uszczupelnie wspólnej kasy UE?
Eurobudżet to poważne ryzyko uszczuplenie reszty wspólnej kasy UE (po 2020 r.), z której korzysta Polska. Ale teraz trudno o dokładniejsze szacunki, bo Komisja Europejska nie przedstawiła żadnych liczb, a projekt nowego budżetu UE (zapewne z szufladką dla eurolandu) zostanie ogłoszony dopiero w maju 2018 r.
Środowe propozycje różnią się od postulatów francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, który chce dużego eurobudżetu (nawet kilka procent PKB eurolandu, podczas gdy obecny budżet Unii to ok. 1 proc. unijnego PKB) z odrębnymi instytucjami, czyli poza wspólną kasą UE.
Komisja Europejska zaproponowała – jak chce Paryż - powołanie „ministra gospodarki i finansów” strefy euro, który łączyłby obecne funkcje szefa eurogrupy (do stycznia Holender Jeroen Dijsselbloem) oraz wiceszefa Komisji Europejskiej ds. euro (teraz Łotysz Valdis Dombrovskis). Jednak na razie nie bardzo wiadomo, co nowego miałby robić w UE bez dużego odrębnego eurobudżetu, którego obecnie nie chcą Niemcy czy Holendrzy.
Eurobudżetowa pomoc dla krajów euro w kryzysie miałaby polegać – jak, zgodnie z zamysłami Północy, zaproponowała Komisja Europejska – na wspieraniu inwestycji w formie podobnej do obecnej polityki spójności. Ale Paryż chce znacznie więcej, czyli m.in. przelewów z eurobudżetu na wsparcie bezrobotnych w krajach eurolandu dotkniętych nadzwyczajnymi kryzysami.
W Brukseli nikt nie liczy, że rozstrzygające dyskusje w tych sprawach zaczną się przed sformowaniem nowego rządu w Niemczech. – Francuskie pomysły napotkają silny sprzeciw, bo rzucają wyzwanie gospodarczej ortodoksji w północnych krajach UE – tłumaczy Agata Gostyńska-Jakubowska z Centre for European Reform, autorka analizy „Nowy deal dla eurolandu: lekarstwo czy placebo?”. Niemiecki minister finansów Peter Altmaier już wczoraj publicznie powątpiewał, czy strefa euro potrzebuje nowych narzędzi do pomocy w razie wstrząsów ekonomicznych.
Zaproponowane dziś reformy euro są w zamierzeniach Brukseli nie tylko odpowiedzią na problemy gospodarcze, ale i na „deficyt demokratyczny” w dotychczasowych programach pomocowych - np. dla Grecji - uzgadnianymi w sporej części poza zwykłymi procedurami UE. Szkopuł w tym, że spory między Paryżem i Berlinem mogą doprowadzić do rozmycia reform, a już na pewno nie przyniosą one odczuwalnych skutków przed eurowyborami w 2019 r., co tylko może spotęgować niechęć wyborców.
- Jeśli strefa euro nie pokaże, że istnieje ku pożytkowi swych obywateli, pchnie ich w ręce eurosceptyków. Przywódcy UE nie powinni przeć do tworzenia nowych instytucji przed wyborami do Parlamentu Europejskiego z 2019 r. – ostrzega Agata Gostyńska-Jakubowska.
Tomasz Bielecki, Bruksela