Ostatni świadkowie – więźniowie obozów koncentracyjnych odwiedzają niemieckie szkoły
21 maja 2010Gisela Multhaupt, jedna z wolontariuszek Fundacji im. Maksymiliana Kolbe (Maximilian-Kolbe -Werk) z Fryburga, mówi, że zapytań ze szkół o możliwość spotkań ze światkami historii z Polski jest „niebywała ilość". Szczególnie w tym roku - w 65. rocznicę wyzwolenia Auschwitz i rocznicę zakończenia II wojny światowej. Nie wszystkie zaproszenia do szkół udało się w tym roku przyjąć. Dwutygodniowy pobyt grupy więźniów obozów koncentracyjnych oprócz spotkań z niemiecką młodzieżą, przewiduje też wycieczki krajoznawcze, spotkania m. in. z Polonią, z włodarzami miasta, wizytę w winnicy, koncert itd. Ale najważniejsze jest zdrowie i samopoczucie gości z Polski - mówi Gisela Multhaupt. Najmłodszy uczestnik grupy, która w tym roku przyjechała na spotkania z młodzieżą do Kolonii ma 72 lata, najstarszy 86.
Gisela Multhaupt po raz siódmy opiekuje się grupą byłych więźniów obozów koncentracyjnych z Polski. Dawniej angażowała się w organizowanie spotkań Niemców i Francuzów. W latach 90. jeździła do Polski i składała wizyty byłym więźniom obozów koncentracyjnych, tym, którzy potrzebowali pomocy medycznej. A teraz opiekuje się tymi, którzy mają jeszcze siłę na to, żeby przyjeżdżać na spotkania z uczniami do jej rodzinnego miasta, do Kolonii. Gisela Multhaupt ma 73 lata. Jest prawie rówieśniczką kilku z jej podopiecznych, których jako dzieci hitlerowcy osadzili z rodzicami w obozach koncentracyjnych. Po co to robi? Odpowiada po prostu: "Polska jest naszym najbliższym sąsiadem" .
Jestem po to, żeby coś podobnego nigdy miejsca nie miało
Karol Gdanietz był więźniem w Stutthofie i Sachsenhausen. Przyjeżdża do Niemiec, żeby – jak mówi - przekazać ludziom, a szczególnie młodzieży to, co się zdarzyło. „Tylko jestem po to, żeby coś podobnego nigdy więcej miejsca nie miało. Chodzi o to, żeby człowiek dla człowieka pozostał zawsze człowiekiem, i żeby nigdy jeden człowiek drugiemu człowiekowi nie wyrządzał nic złego”.
Młodym ludziom, którzy urodzili się kilkadziesiąt lat po wojnie, trudno jest sobie wyobrazić życie w obozie koncentracyjnym. Ale klasy, w których gościł Karol Gdanietz, były dobrze przygotowane, a pytania, które padały, na ogół były rzeczowe – chwali i opowiada o spotkaniu, jakie miał z młodzieżą dzień wcześniej. „W czasie mojej prelekcji była cisza, jakby makiem zasiał, wszyscy słuchali. Potem dali mi uprzednio przygotowany zestaw pytań, które ja starałem się rozwinąć. Mam bardzo miłe wrażenie z tych spotkań”. Karol Gdanietz wielokrotnie spotykał się w ciągu ostatnich lat z uczniami w zachodniej i wschodniej części Niemiec. Dobrze je wspomina. „Dla mnie satysfakcją jest to, że młodzież uważnie słucha i interesuje się”. Kiedyś padło pytanie, jak spędzał w obozie urodziny. Teraz śmieje się z tego, ale przyznaje, że go w pierwszej chwili zamurowało, i nie wiedział, co odpowiedzieć chłopakowi. „Bo przecież nikt o tym nie wiedział i nikt się tym nie interesował”- wyjaśnia.
Co myślała Pani w chwili oswobodzenia obozu?
Dominika Adamczewska była więźniarką licznych obozów przejściowych zanim trafiła do Majdanka. Już czwarty raz przyjechała, żeby spotkać się z niemiecką młodzieżą. Dobrze pamięta pierwsze spotkanie. „Nie mogłam mówić, bo się rozpłakałam. Ale kolejne razy już coraz śmielej młodzieży opowiadam i młodzież słucha. Wczoraj, kiedy skończyłam swoją opowieść o pobycie w obozie jako dziecko, uczniowie powiedzieli: "Schade" (szkoda). Chcieliby jeszcze posłuchać. Bardzo mnie to usatysfakcjonowało, że młodzież chętnie słuchała, bardzo skupiona i za to jej podziękowałam”. Dominika Adamczewska uważa, że młodzież niemiecka jest bardzo dojrzała, bardzo zdyscyplinowana i „tak mądre pytania zadawała”. Ale jedno z pytań ją zaskoczyło. Chłopiec zapytał, co myślała, kiedy była wolna, kiedy oswobodzono obóz? Odpowiedziała, że o tym siostra i ona dowiedziały się od mamy. „Pomodliłyśmy się a potem uciekałyśmy, chociaż nikt nas nie gonił”.
Czy w obozie miała Pani zabawki i majtki?
Marianna Bogusz była więźniarką Ravensbrück. Do Niemiec na spotkanie z uczniami przyjechała po raz drugi. Przypomina sobie pierwsze spotkanie w niemieckiej szkole. Było bardzo emocjonalne. „Najpierw opowiadałam i wszystko było dobrze. Jak mówiłam o konkretach, to się rozpłakałam. Nie mogłam tego wytrzymać, bo uczniowie też płakali”. Miała 14 lat, kiedy była w obozie. Pracowała po 12 godzin dziennie w fabryce amunicji. „Strasznie było. Zimno, głodno, aufseherki pilnowały nas z psami. Jak szliśmy ulicą, to patrzyliśmy pod nogi, żeby się nie przewrócić. Bo jak się człowiek przewrócił, to bito nas”. Na tym pierwszym spotkaniu w szkole, z czwartą klasą, jakaś dziewczynka zapytała ją, czy miała majtki, a o rok młodszy chłopiec był ciekawy, czy w obozie była piaskownica, zabawki, klocki, jak się bawiły dzieci? „Już wtedy nie wytrzymałam. Rozpłakałam się. Ja myślałam wtedy tylko o chlebie, a nie o zabawkach. A on mnie się takie rzeczy pyta. Przykro było o tym mówić”.
Dlaczego nic nie wiemy?
Andrzej Korczak-Branecki był więźniem m. in. Dachau i Buchenwaldu. Przeżył też dwa tzw. marsze śmierci. Sam do dzisiaj odnosi wrażenie, że to, co przeżył, było złym snem. „Chciałby o tym zapomnieć, ale to w głowie tkwi”- mówi. Pamięta, jak pierwszy raz pojechał do Buchenwaldu i nie był w stanie przez parę minut przekroczyć bramy obozowej.
Przyznaje, że bał się chyba wspomnień o tym, co tam przeżywał. O tym właśnie chce opowiadać młodzieży. Dlatego przyjeżdża do Niemiec. Ale za każdym razem, jak o tym powiada, to się denerwuje, bo „odżywa pamięć i te straszne rzeczy, te straszne widoki, ten głód, te wszy, które nas gryzły, te choroby” – to wszystko przeżywa za każdym razem. Andrzej Korczak-Branecki mówi, że młodzież niemiecka przeważnie słucha jego opowiadań z zaciekawieniem. Kiedyś uczniowie zapytali go, dlaczego o tym nic nie wiedzą. „Co ja mogłem takiemu uczniowi odpowiedzieć? Że powinien się spytać swoich dziadków i ojców, dlaczego im tego nie mówili? U nas w Polsce trudno było mówić, a w Niemczech było wygodniej o tym nie mówić. Ale ja zacząłem przyjeżdżać w latach 90. i o tym opowiadać”.
Mówimy i chcemy mówić o tym, co naprawdę było
Byłym więźniom obozów koncentracyjnych, którzy przyjeżdżają do Niemiec na spotkania z młodzieżą nie jest łatwo opowiadać o tym, co przeżyli.
„Ale musimy z tym walczyć” – mówi Brigida Czekanowska. Była więziona w Sachsenhausen i Ravensbruck. „Jesteśmy ostatnimi świadkami tego, co naprawdę było. Jeśli nie będziemy mówić, to nic nie będzie wiadomo”. Pani Brigida przyjeżdża do Niemiec, żeby pokazać, że mimo tego, co przeżyła w czasie wojny, można mieć w Niemczech przyjaciół.
Marian Jakubowicz, ma 85 lat. Był więźniem m.in. Gross-Rosen i Ravensbrück. Opowiada, że gdyby tylko myślał o tym, co przeżywał w obozach koncentracyjnych, to by teraz nie rozmawiał z młodzieżą. „Trzeba było stać się normalnym człowiekiem wychodząc z obozu koncentracyjnego, myśleć o przyszłości, założyć rodzinę, zdobyć wykształcenie, być człowiekiem normalnym. Nie należy zapominać, ale nie można było w tym tylko tkwić. Trzeba myśleć o przyszłości”.
Marian Jakubowicz mówi, że byli więźniowie obozów koncentracyjnych mają też dużo znajomych Niemców, dobrych przyjaciół, między innymi z kręgu Fundacji im. Maksymiliana Kolbego.
Marianna Bogusz spotyka się z niemiecką młodzieżą i opowiada o przeżyciach obozowych, „żeby więcej nie było wojny, żeby młodzież nie przeżyła tego, co my. Żeby był na całym świecie spokój, bo to jest najważniejsze” – mówi.
Chciałam tak jak motyle polecieć do góry!
Byli więźniowie obozów koncentracyjnych z Polski opowiadają młodzieży, że nikt z nich nie wierzył w normalne życie. Byli tylko numerami. Ale jak było możliwe po tak traumatycznych przeżyciach odzyskać wiarę w człowieka? – pytali młodzi ludzie.
Alicja Kubecka była dziewczynką, kiedy trafiła do Ravensbrück. Opowiada, że w obozie nie wyobrażała sobie, że jeśli kiedykolwiek przeżyje, nauczy się żyć normalnie jak każdy człowiek.
„Ale gdy nadeszła wolność, gdy zobaczyłam, że już nie ma koło mnie esesmanów, kiedy żołnierz amerykański pozwolił mi pójść do domu niemieckiego się wykąpać i zdjąć moje pasiaste, więzienne ubranie, i dano mi bluzkę z szerokimi jedwabnymi rękawami, i wiał wiatr majowy, i moje rękawy również wiały z tym wiatrem, i ja wtedy chciałam tak jak motyle polecieć do góry - bo taka była moja ogromna radość, radość wolności”.
Wielka wiara w człowieka, to jest najważniejsza rzecz, żeby przetrwać, a potem móc się cieszyć życiem – zapewniała młodzież Alicja Kubecka, którą przeżycia obozowe skłoniły do tego, żeby „myśleć o innym człowieku. Nie potrafię tylko żyć dla siebie”. Dlatego przyjeżdża do Niemiec, żeby o tym opowiadać młodzieży i przekonywać, żeby się cieszyli z tego, co mają.
Autor: Barbara Coellen
red.odp.: Małgorzata Matzke, Agnieszka Rycicka