Ostatnie polowanie na zbrodniarzy
24 lipca 2013Przez plakaty do zbrodniarzy
- Późno, ale nie za późno - powiedział podczas symbolicznej inauguracji akcji w Berlinie Efraim Zuroff, "łowca nazistów" z Centrum im. Szymona Wiesenthala. Akcja o nazwie "Operation Last Chance" ma doprowadzić do wykrycia i oddania w ręce wymiaru sprawiedliwości żyjących jeszcze zbrodniarzy, zanim umrą. - Od wojny minęło 70 lat i pozostało maksymalnie dwa, trzy lata, aby ich złapać - mówi Zuroff.
W tym celu centrum przygotowało 2000 plakatów i bilboardów z informacjami o akcji, które przez dwa tygodnie będą wisiały w Berlinie, Hamburgu i Kolonii. Pokazują bramę wjazdową obozu zagłady Birkenau oraz napis: "Późno, ale nie za późno". Mniejszym drukiem zamieszczono apel o pomoc w schwytaniu zbrodniarzy nazistowskich.
Nagroda za wskazówki
Na plakacie umieszczona jest także informacja o tym, że osoby udzielające wskazówek odnośnie miejsca pobytu żyjących jeszcze zbrodniarzy wojennych mogą otrzymać nagrodę w wysokości do 25 tys. euro. Ta właśnie informacja budzi jednak dużo emocji. Niemiecko-izraelski historyk Michael Wolffsohn uważa, że nagroda pieniężna jest "niesmaczna" i "nietaktowna" wobec ofiar. Krytykuje też, że szukanie 90-latków "obudzi w Niemczech jedynie politowanie".
Dyrektor izraelskiego biura Centrum Wiesenthala Efraim Zuroff odpiera krytykę. "Nagroda jest zachętą dla tych, którzy znają zbrodniarzy lub wiedzą, gdzie oni żyją, ale z różnych względów nie chcieli o tym dotychczas mówić", tłumaczy. "Do schwytania żyjących jeszcze zbrodniarzy pozostało bardzo niewiele czasu i dlatego jest najważniejsze, by dostać jak najwięcej wskazówek", powiedział Effraim Zuroff.
Płotki to też mordercy
Część krytyków uważa, że akcja jest zbyt późna i nie poskutkuje. Niektórzy nazywają ją wręcz "polowaniem na płotki", bo skierowana jest przeciwko członkom załóg obozów koncentracyjnych i zagłady oraz grup operacyjnych SS (Einsatzgruppen), a nie przeciwko zbrodniarzom, którzy planowali masowe zbrodnie. Zuroff się tym jednak nie przejmuje i odpiera, iż "podeszły wiek przestępców nie może być usprawiedliwieniem dla zaniechania ścigania". Dodaje, że w przeszłości wykładnia niemieckiego systemu sprawiedliwości uniemożliwiała pociągnięcie do odpowiedzialności nawet właśnie członków personelu obozów śmierci.
"Dopiero w 2011 r. niemiecki sąd po raz pierwszy ukarał zbrodniarza wojennego Johna Demjaniuka oskarżonego za pomoc w morderstwie", mówi Effraim. Dotychczas do skazania sprawców konieczne były zeznania świadków oraz udowodnienie, iż oskarżony wykazał się szczególną perfidią w mordowaniu na terenie obozu koncentracyjnego. "Zwykli" zbrodniarze nie byli w Niemczech karani. W przypadku Demjaniuka po raz pierwszy uznano, że nadzór w obozie śmierci jak Sobibór oznaczał pełną świadomość i udział w zbrodniach. "To samym zmieniła się wykładnia prawa", mówi dyrektor Centrum.
Także postawienie w stan oskarżenia przed kilkoma tygodniami 98-letniego Laszlo Csatary za pomoc w deportowaniu Żydów do nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz i aresztowanie w Niemczech Hansa Lipschisa, strażnika z tego obozu potwierdziły Zuroffa w przekonaniu, że poszukiwania mają sens. Centrum Wiesenthala zakłada, że dziś żyje tylko ok. dwóch proc. z 6 tys. służących w "Einsatzgrupach" w obozach koncentracyjnych. Akcja może więc doprowadzić do identyfikacji 60-120 osób, które jeszcze powinny żyć.
Urząd chroni dane osobowe zbrodniarzy
W Niemczech ściganiem zbrodniarzy wojennych zajmuje się oficjalnie Centrala Badań Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu. Placówka powstała w 1958 po tym, jak mnożyły się przypadki wykrywania zbrodniarzy, co uświadomiło, że "procesy norymberskie" były jedynie czubkiem góry lodowej. Centrala nie jest jednak niezależnym organem ścigania, lecz podlega ministrom sprawiedliwości krajów związkowych. Przygotowuje ona śledztwa oraz przekazuje materiały dalej do prokuratorów landowych.
Obecnie ma ona posiadać ok. 50 nazwisk żyjących zbrodniarzy wojennych i prowadzić dochodzenia. Centrum Wiesenthala nie otrzymało jednak żadnego nazwiska, by móc wesprzeć dokumentację własnymi badaniami, bo jak mówi Zuroff: "Odpowiedź brzmi, że wynika to z ochrony danych osobowych". Tymczasem gazeta "Berliner Zeitung" donosi w najnowszym wydaniu (24.7.) o tym, jak ministerstwo sprawiedliwości Badenii-Wirtembergii pozbyło się z centrali w Ludwigsburgu prawniczki Kerstin Goetze, która wyjątkowo dociekliwie badała sprawy zbrodniarzy. Dzięki jej zaangażowaniu doszło też do skazania Demjaniuka.
W 2011 r. ministerstwo nie przedłużyło jednak jej czteroletniej umowy w centrali i oddelegowało ją na inne stanowisko. Międzynarodowe protesty różnych organizacji, petycje polityczne, w tym także do kanclerz Merkel, nie przyniosły skutku. Dziś Goetze pracuje jako sędzia w Saksonii-Anhalt. Gazeta przytacza komentarz innego prawnika, Thomas Walther, który zarzuca, że "niemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości brakuje pasji w ściganiu zbrodniarzy, jaką miała Kerstin Goetze".
Brak zainteresowania w Europie wschodniej
Podobną akcję jak obecna, Centrum Wiesenthala przeprowadziło już w 2011 roku, ale nie przyniosła ona wtedy spodziewanych rezultatów. Nadeszło tylko 27 wskazówek, z czego jedna doprowadziła do wszęcia postępowania zakończonego umorzeniem. Także akcje prowadzone w krajach Europy wschodniej pozostały bez echa. - W Polsce nie było w czasie wojny żadnych instytucjonalnych form współpracy z SS i Trzecią Rzeszą - mówi Zuroff. Dodaje, że krajach nadbałtyckich czy na Ukrainie brak jest zainteresowania pociągnięciem żyjących jeszcze zbrodniarzy i członków "Einsatzgruppen" do odpowiedzialności.
Róża Romaniec, Berlin
red.odp.: Małgorzata Matzke