Peer Steinbrück: Cieszę się, że istnieje oś Paryż-Berlin-Warszawa
11 maja 2013Za tę kryzysową kurację powinni płacić jego zdaniem nie tylko podatnicy, ale i banki poprzez podatek od transakcji finansowych. Steinbrück chce ponadto, żeby banki stworzyły specjalny fundusz restrukturyzacyjny dla tych instytutów, które popadną w kłopoty.
W rozmowie z Deutsche Welle kandydat SPD na kanclerza wyjaśnia, jakie błędy zostały popełnione w trakcie zwalczanie skutków kryzysu i przedstawia warunki, jakie muszą być spełnione jego zdaniem przed kolejnym rozszerzeniem Unii Europejskiej.
DW: Główną odpowiedzią na kryzysy, które od pięciu lat nękają świat, stało się oszczędzanie. Czy w ten sposób nie wylano dziecka razem z kąpielą? Czy nie zapomniano tu i tam o wzroście gospodarczym?
Peer Steinbrück*: To, że te kraje mają doprowadzić swoje budżety do porządku, nie ulega wątpliwości. W tej ocenie nie ma żadnej różnicy między mną, a wieloma urzędującymi rządami. Otwartą kwestią pozostaje tylko, czy dawka leku, który zastosowano, nie wpędza tych państw coraz dalej w ten diabelski krąg.
Podam jedną liczbę. Od Grecji i Portugalii wymaga się rocznego zaoszczędzenia pięciu procent ich rocznego wyniku gospodarczego. To nam jednak nie mówi wiele. Kiedy jednak powiem, że gdyby tak trzeba było uczynić w Niemczech, musielibyśmy rocznie oszczędzać 130 miliardów euro we wszystkich czterech budżetach publicznych: federalnym, budżetach landowych, komunalnych i ubezpieczeń społecznych, wtedy staje się jasne, co my wyprawiamy z tymi krajami. Gdyby jakiś polityk w Niemczech zaczął prezentować pogląd, że musimy zaoszczędzić 130 miliardów euro, wówczas wybuchłoby u nas, w Niemczech, piekło. A to właśnie zafundowaliśmy tym państwom.
Dlatego uważam, że ta dawka musi być inna i że powinna być ujęta w podwójnej strategii, która zajmuje się też kwestią, jak można by dodać tym krajom wiatru w plecy, czy wręcz skrzydeł. Mówimy wtedy o niezbędnych bodźcach ekonomicznych.
Nie mam przy tym na myśli tak zwanych pakietów koniunkturalnych. Jestem też ostrożny z podejmowaniem wspominanego tu i ówdzie planu Marshalla. Chodzi o to, by te kraje wykorzystały to, co jest ich silną stroną. Jak na przykład infrastrukturę turystyczną, czy gospodarkę morską w Grecji. Chodzi o to, by być elastycznym na obszarze komunalnym i poprzez stosowne inwestycje znów wprawić w ruch ten motor. A także wspierać aktywność klasy średniej. To wydaje mi się rozsądne. Takie są w każdym razie moje doświadczenia z Grecji, z bezpośrednich kontaktów z politykami regionalnymi.
Za kilka tygodni Chorwacja wejdzie do Unii Europejskiej. Czy Pana to cieszy, czy też obawia się Pan, że Unia w ten sposób zafunduje sobie nowy problem? I jak długo będą musiały czekać na wejście do Unii pozostałe kraje bałkańskie?
Każde państwo, które chce zostać członkiem Unii Europejskiej, ma wypełnić pewne kryteria i przejść przez stosowne procedury. Z tego nie można się wywinąć.
Całkiem pryncypialne jest moje odczucie, że zanim wystąpię z płomienną mową o dalszym rozszerzeniu Unii Europejskiej, musimy zadbać najpierw o pewną demokratyzację instytucji i poprawę procedur.
Mam wrażenie, że niemiecki rząd musi podjąć w następnej kadencji otwartą debatę, jak uczynić instytucje europejskie bardziej zdolnymi do działania, wydajniejszymi, a także, jak je zdemokratyzować. Nie uważam za stosowne prezentowania takich widoków, że nagle zaczniemy debatować: jest nas tu 29, 30, 31, 32 państwa członkowskie…
A sama Chorwacja? Czy jest przygotowana?
Decyzje w sprawie Chorwacji przecież już zapadły. 1 lipca stanie się 28. państwem członkowskim. Zgadzam się absolutnie z Helmutem Schmidtem, który w licznych rozmowach mówił: Tę Unię Europejską dość szybko powiększyliśmy z dziewięciu na 12, na 15, na 25, na 27, i teraz na 28 państw członkowskich.
Spróbuję to przetłumaczyć: Każde stowarzyszenie, które przechodzi taką eksplozję liczby swoich członków, musi zatroszczyć się o swoją sytuację. Musi stworzyć sobie inne podstawy, by pozostać zdolnym do działania.
To nam się po części powiodło z Traktatem Lizbońskim, lecz potem były porażka projektu konstytucji i kilka potknięć w referendach – w szczególności w Holandii i we Francji… Ale ten automatyzm, by wciąż dalej się rozszerzać, tego nie popieram.
Co więc musiałoby się jeszcze stać po Traktacie Lizbońskim, żeby móc rozmawiać o dalszym rozszerzaniu?
Więcej uprawnień dla Parlamentu Europejskiego, który musi móc wybierać i odwoływać przewodniczącego Komisji Europejskiej.
Jasny rozdział uprawnień Komisji Europejskiej. Czy jest ona ciałem wykonawczym, czy prawodawczym?
Połączenie funkcji. Dlaczego mamy na przykład trzech przewodniczących: szefa Komisji Europejskiej, a także jednego permanentnego i jednego kadencyjnego przewodniczącego Rady? Dlaczegóż nie jednego, który by był zresztą wybierany i odwoływany przez Parlament Europejski?
A co z Radą Europejską? Będzie z niej druga izba parlamentu?
Jeszcze jedno pytanie w sprawie, którą poruszył dziś w debacie z Panem były Prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski, a o czym w Polsce wciąż się słyszy: a mianowicie, że unijna oś Berlin - Paryż powinna zostać przedłużona do Warszawy. Co Pan o tym myśli?
Cieszę się, że ta oś Paryż – Berlin - Warszawa istnieje. Ona odwzorowuje się w Trójkącie Weimarskim, gdzie istnieje wiele pól działania i gdzie uprawiana jest wspólna polityka, co uważam za słuszne. Ale o dalej idącym rozszerzaniu nie wypowiadam się nawet ironicznie.
Rozmawiał Aureliusz M. Pędziwol
red.odp.: Małgorzata Matzke
*Ekonomista Peer Steinbrück (urodzony w 1947 roku) wstąpił do SPD w 1968 roku. Karierę polityczną rozpoczął w 1990 roku na szczeblu landowym, w rządzie Szlezwiku-Holsztyna, gdzie od 1993 roku był ministrem gospodarki. W 1998 roku przeniósł się do Północnej Nadrenii- Westfalii i najpierw objął ten sam resort, a dwa lata później przejął ministerstwo finansów i w końcu w 2002 roku został premierem rządu landowego.
W 2005 roku Steinbrück wstąpił do polityki federalnej i został ministrem finansów w pierwszym gabinecie kanclerz Angeli Merkel (do 2009 roku).
Podczas zjazdu SPD w Hanowerze (grudzień 2012) delegaci wybrali go na kandydata na kanclerza federalnego.